[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kibole Zląska nie darzą zbytnią sympatią kibiców drugiej wrocławskiej drużyny,
posiadającej swych utożsamiających się z drużyną fanatyków Sparty. Co ciekawsze z
tym klubem żadni zawodnicy wojskowych nie mają nawet szansy konkurować z tej
prostej przyczyny, że nie ma wspólnej dyscypliny, w której mogłyby zagrać dwa zespoły
z antagonizujących klubów. Sparta to żużel i tylko żużel. W Zląsku nie ma nawet mowy o
sportach motorowych. Mimo iż kibice nie mają możliwości spotkania się na wspólnych
imprezach, a rywalizacja zdarza się jedynie na szczeblu podwórka, szkoły, zakładu pracy,
to jednak podziały są wyrazne. Dodatkowym paradoksem tego specyficznego układu jest
fakt, iż niemal każdy wyjazdowy fan Sparty był kiedyś w większym lub mniejszym
stopniu kibicem Zląska. Inna sprawa, że to nie fani żużla są stroną agresywniejszą.
Fanatycy w zielono-biało-czerwonych szalikach są z reguły tymi, którzy atakują.
Sparta potrafiła zorganizować wspaniałą rzecz. Po zdobyciu tytułów mistrzowskich zrobili
feerie sztucznych ogni i wszystkie wizualne fajerwerki, które można oglądać na lidze
włoskiej. Futbolowej oczywiście. Dwukrotnie, po zdobyciu tytułu najlepszej drużyny w
kraju w latach 1993 i 94 urządzili sobie fani Sparty takie fety na Stadionie Olimpijskim.
Impreza robiła imponujące wrażenie nawet w telewizyjnym okienku, nie mówiąc już o
tym. jak wyglądała na żywca". Nie udało się powtórzyć fety po raz kolejny w roku 1995.
Na przeszkodzie stanął terminarz rozgrywek. Ostatni, decydujący o mistrzowskim tytule
mecz rozgrywała Sparta w Gdańsku z tamtejszą Rafinerią - Wybrzeżem. Choć działacze
kombinowali jak by tu zawody przenieść do Wrocławia, GKS%7ł nie zgodziła się na takie
rozwiązanie.
Między innymi dlatego kibice Sparty stali się solą w oku dla fanów wojskowych. Ale nie
tylko.
Przyjeżdżają do Wrocławia jacyś pacjenci z różnych, czasem chamskich miast i
znajdują tu sobie kumpli. Mimo że dla nas są niestrawni. Na przykład ci z Bydgoszczy
stwierdził kiedyś Leon. Ale nie jest to jedyny powód. Często knajpiane, międzystolikowe
kłótnie zaczynają się w podobny sposób:
No i co ten twój Zląsk, dziadostwo. Druga liga (to w latach 93-95), końcówka tabeli
(po ponownym awansie), patałachy jedne.
Wielcy mi kibice. Aażą na mecze, gdy drużyna wygrywa. A gdzie wyście byli, kiedy to
Sparta jezdziła w drugiej lidze? wtedy na żużel rzeczywiście chodziło zaledwie kilkaset
osób. Nie raz i nie dwa od słowa do słowa i zaczynała się męska rozmowa. Na jedyny,
niepodważalny argument mocnych ludzi. Pięści, butelki, taborety, stoły.
W jednym z numerów Szalikowców" pod hasłem: mecz Polonia Bydgoszcz - Sparta
Wrocław można przeczytać coś, co rozśmiesza do łez: Sparta to Fan-Club. My ich
nazywamy piknikowcami."
Kibice Sparty to trochę inni ludzie niż najzagorzalsi kibice sportowi na trybunach
stadionów piłkarskich. Wyższa średnia wieku, a co za tym idzie większa tolerancja do
otaczającego ich świata, mniejszy radykalizm poglądów. Jest wśród nich paru takich,
którzy potrafią przypierdolić, jednak w masie nie szukają dymów.
Najbardziej nie lubią się wrocławscy kibice spod znaku Sparty z fanatykami Unii Leszno.
Leszno w ogóle jest negatywnie nastawione do Wrocławia. A z okazji rozgrywek ligowych
żużla można swoją nienawiść w jakiś sposób wyrazić. Fani Unii poobijali kibiców Sparty
podczas towarzyskiego spotkania tych drużyn w Rawiczu wczesną wiosną 1994. Odbiło
się to rykoszetem po Wrocławiu. Co prawda fanatycy wojskowych w swojej masie
twierdzili, że w zasadzie nic się nie stało, jeśli ktoś ze speedwayfanów dostał troszkę po
pysku, ale większość, zwłaszcza tych młodszych się wkurzyła.
Ci ze Sparty to dranie, ale jak mogą NASZYCH wrogów obijać INNI? twierdzili.
Po tym wydarzeniu we Wrocławiu zapanował rzadko spotykany consensus, czyli zgoda.
Była to zgoda na spuszczenie wpierdol kibicom Unii Leszno. Podczas najbliższego meczu
ligowego na samym stadionie do niczego specjalnego nie doszło. Ot, kilka drobnych
szarpaczek. Natomiast w przerwie między biegami ze stadionu wypadła dość liczna
grupka. Jej celem było przewietrzenie autobusu wiozącego kibiców gości. Spokojni
żużlowi fani, ekipa, która jest stawiana za wzór wszystkim innym kibicom speedwaya (i
nie tylko) w kraju, której nawet nie próbowano porównywać do piłkarskiej, zdewastowali
autokar gości.
Fani żółto-czerwonych najciekawiej zaprezentowali się w Pradze podczas indywidualnych
mistrzostw Zwiata, gdzie zjechało około tysiąca wrocławskich miłośników żużla i taniego
piwa. Z uwagi na fantastyczną cenę napitku chmielowego, każdy normalny Polak
przebywający przypadkiem w tym nieodległym kraju, czuje się w obowiązku
natychmiastowego skorzystania z nadarzającej się okazji taniego schlania się. Tysięczna
wiara z Wrocławia widocznie uważała się za normalnych Polaków, więc każdy, gdy tylko
postawił nogę na czeskiej ziemi, natychmiast biegł do najbliższej budki z piwem i robił
zaopatrzenie na drogę. Oczywiście zapasy były uzupełniane w miarę jak przybywało
kilometrów na liczniku, a butelki znikały. Skutki były łatwe do przewidzenia. Bractwo (nie
tylko z Wrocławia, z całego kraju, ale po prostu tych spod znaku Sparty było najwięcej)
pospijało się na umór. Każdy rzygał gdzie mógł. Ciepło było, więc część ekipy cale
zawody przeleżakowała pod stadionem i krzakami.
Fajnie było, nic nie pamiętam piał z zachwytu po tym wyjezdzie jeden z tych, w
którym dusza kibica odezwała się po dobrych kilku latach, w czasie których nie postawił
na żadnym stadionie swojej nogi.
Wszystko byłoby normalnie, jednak co możesz zrobić, jeśli za tę samą gotówkę w
kraju ledwo ci zaszumi w głowie, a tam już jesteś ulu-lany na cacy? opowiadał historię
swojego braku pamięci jeden z bardziej znanych wrocławskich kibiców żużla.
Kibole Sparty już przed pierwszym z serii tytułem mistrzowskim postanowili się zrzeszyć.
Wszystko było fajnie (przynajmniej tak wyglądało to z zewnątrz) aż do momentu, gdy
ambicje wiceprezesa Fan-Clubu nieco wzrosły, a prezes, Ryszard Lignar, w tym czasie
olał zagadnienie. Faktem jest, że Lignar pod przykrywką Fan-Clubu robił sobie jakieś tam
finansowe machinacje. Drobniutkie. Inna sprawa, że gdyby nie robił tego pod takim
szyldem, lecz jako podmiot gospodarczy, tzn. firma handlowo-usługowa, to można by go
pocałować i być szczęśliwym, że znalazł się głupi, który jezdzi i załatwia wszystko, co
tylko możliwe. To on organizował pierwsze autokarowe wyjazdy, on załatwiał Fan-
Clubowe koszulki, on je rozprowadzał wraz z szalikami. Tysiące innych pierdół załatwiał
Lignar. Chodził po redakcjach, wciskał dziennikarzom kity, o tym jakimi to żużlowi kibice
są aniołkami. W pewnym momencie komuś przestało się podobać jedynowładztwo i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]