[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chciała patrzeć na \adnego z nich.
- Nie, dzięki. Powiedz tylko lekarzowi, \e rano wychodzę.
- Wyjdziesz, kiedy ci lekarz pozwoli i ani minuty wcześniej - rzekł zdecydowanym tonem
Jace.
- Wyjdę, kiedy zechcę - odparła i usiadła sztywno wyprostowana na łó\ku. - Jak mi to
często przypominasz, nie mam \adnego majątku i nje mogę sobie pozwolić nie tylko na
odpowiednią garderobę, ale tak\e na ten piękny, najlepszy szpital. Jutro wychodzę.
Kropka.
- Mowy nie ma - krzyknął Jace. - Ja zapłacę.
- Nie! - wybuchnęła Amanda. - Prędzej umrę z głodu, ni\ przyjmę od ciebie choćby
kromkę suchego chleba! Nienawidzę cię!
Przez twarz Jace a przemknął cień. Bez słowa wyszedł z pokoju.
- Ufff - westchnął Duncan. - Jesteś mistrzynią ostatniego słowa.
- Ty te\ masz zamiar się ze mną kłócić?
- Ale\ skąd, moja droga. Nigdy bym ci nie dorównał.
- Cieszę się, \e to rozumiesz - uśmiechnęła się Amanda.
- Chciałbym tylko wiedzieć, co dzieje się między tobą a moim bratem - dodał cicho
Duncan.
Amanda unikała jego spojrzenia. Nie mogła mu zdradzić tego, o czym powiedział jej
Jace. Chciała mu oszczędzić takich nowin. Przymknęła oczy. Miała ju\ dosyć Jacc'a,
jego nienawiści i potępienia. Przynajmniej kiedy jej nienawidził, nie zbli\ał się do niej na
tyle, by zauwa\yć, jak bardzo go kocha.
Jakąś godzinę pózniej odwiedziła Amandę Bea. Była bardzo blada i smutna. Przytuliła
mocno córkę i rozpłakała się.
- Tak się o ciebie martwiłam - wyznała. - To wszystko przeze mnie.
- Mamo! Jak mo\esz tak mówić?
- Duncan powiedział mi, \e kłóciłaś się z Jacc'em - powiedziała, Bea. - Zało\ę się, \e z
mojego powodu, prawda, kochanie?
Amanda spuściła oczy.
- Tak - westchnęła, zbyt słaba, by dalej udawać.
- Powiedział ci o mnie i swoim ojcu? - zapytała z wahaniem Bea.
Amanda skinęła głową, nie podnosząc wzroku.
- Miałam nadzieję, \e nigdy się nie dowiesz - szepnęła Bea. - Byłam pewna, \e Jason
wie, ale miałam nadzieję, \e... - przerwała i spojrzała z bólem na córkę. - Kochałam
Jude'a, Amando. Jason jest taki do niego podobny. Te\ taki silny i pewny siebie.
Nienawidziłam siebie za to, co robiłam, ale to było silniejsze ode mnie. Poszłabym za nim
na koniec świata. Kochałam twojego ojca, Amando, naprawdę. Ale nie ma porównania
między tą miłością a tym, co czułam do Jude'a. Skrzywdziłam twojego ojca i Marguerite, i
zawsze będę tego \ałować, ale do końca \ycia zapamiętam te cudowne chwile, kiedy
Jude trzymał mnie w ramionach. Potrzebowałam go jak powietrza.
Amanda patrzyła na nią nieprzytomnym wzrokiem. Jej usta dr\ały. Teraz ju\ nie mogła
wątpić, \e to, co powiedział jej Jace, było prawdą. Bea przyznała się do miłości tak samo
silnej, jak ta, którą Amanda czuła do Jace'a. Co by się stało, gdyby Jace był \onaty? Czy
zmieniłoby to jej uczucia do niego? Czy potrafiłaby mu odmówić? Tak łatwo jest osądzać
innych.
- Ty czujesz to samo do Jace a, prawda? - zapytała ostro\nie Bea, patrząc córce w oczy.
Amanda kiwnęła głową i uśmiechnęła się gorzko.
- Ale co z tego. On mnie tylko po\ąda, mamo, a nie kocha.
- Z Jude em było to samo. Widać syn jest podobny do ojca. Twoja sytuacja jest jednak
łatwiejsza, kochanie. Jace nie jest \onaty.
- On mnie nienawidzi - odparła smutno Amanda. - Nie przeszkadza mu to mnie po\ądać,
ale tego po\ądania tak\e nienawidzi.
- Mo\e będziesz musiała zrobić pierwszy krok ku niemu - uśmiechnęła się Bea. - Nie ma
nic wa\niejszego od miłości, Amando. Te tygodnie z Jude'em dały mi tyle szczęścia.
Będę je pamiętała do końca \ycia. Mam mnóstwo czułości dla Reese'a Bannona, tak
samo jak dla twojego ojca. Będę z nim szczęśliwa, ale to Jude był miłością mojego \ycia,
tak jak Jace jest miłością twojego. Ja nie miałam \adnej szansy. Moje szczęście
powstałoby na gruzach szczęścia innej kobiety. A ty masz szansę. Nie odrzucaj jej tylko
z powodu dumy. śycie jest takie krótkie.
W oczach Amandy zabłysły łzy. Dopiero teraz uświadomiła sobie, \e przecie\ jej matka
jest tak\e kobietą, \e ma swoje marzenia i potrzeby. Mo\e jej dziecinne zachowanie to
forma protestu przeciwko zawiedzionym nadziejom.
- Kocham cię - szepnęła.
- Jestem taką słabą, niegodną istotą - odparła Bea przez łzy.
Amanda pokręciła głową.
- Jesteś po prostu kobietą, która potrzebuje miłości. Gdyby Jace mnie pokochał, nie
przejmowałabym się nawet tym, \e ma dziesięć \on. Tak bardzo go kocham!
- Ju\ dobrze, malutka - szepnęła Bea, biorąc córkę w ramiona. - Wszystko się uło\y,
zobaczysz.
Amanda przymknęła oczy i pozwoliła płynąć łzom. Jeszcze nigdy matka nie była jej tak
bliska.
Gdy Marguerite odwiedziła następnego ranka Amandę, zastała ją siedzącą na du\ym,
składanym krześle, ubraną w te same rzeczy, które miała na sobie podczas wypadku.
- Czy\byś ju\ wybierała się z powrotem na ranczo, moja droga? - zapytała delikatnie
Marguerite.
- Wracam do domu - oświadczyła zdecydowanie Amanda, choć wyglądało na to, \e
nawet siedzenie sprawia jej ból. -1 to natychmiast. Wiem, \e mama chciałaby, \ebym
pomogła jej w weselnych przygotowaniach, ale naprawdę zle się czuję. Ona to zrozumie.
- Tego się właśnie obawiałam, więc przedsięwzięłam niezbędne środki zapobiegawcze.
Mam nadzieję, \e kiedyś mi to wybaczysz.
Amanda zamrugała gwałtownie powiekami. W głowie jej się kręciło i było jej niedobrze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •