[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chłodno.
- Na mnie już czas. Gratuluję zaręczyn.
- Dzięki - odpowiedziała Phoebe.
- Jest pani... pewna, że tamta galeria działa zgodnie z prawem? - zapytała
niespodziewanie nauczycielka. Zarumieniła się, czując na sobie podejrzliwe
spojrzenie rozmówczyni.
- Ależ tak! - skłamała Phoebe.
- Doskonale. - Pani Mason uśmiechnęła się bez przekonania i opuściła gabinet.
Pospieszyła do wyjścia i natychmiast wsiadła do taksówki czekającej na parkingu.
Phoebe obserwowała ją przez oszklone drzwi. Nie czuła ulgi, choć skutecznie oddaliła
od siebie widmo utraty stanowiska. Niepokoiła ją zagadkowa uwaga pani Mason na
temat cennej statuetki. Trzeba porozmawiać o tym z Cortezem. Najpierw jednak
musiała odszukać dane właściciela galerii i prześledzić losy eksponatu. Opuściła
gabinet, stanęła przed gablotą i długo przyglądała się posążkowi.
ROZDZIAA ÓSMY
Phoebe przejrzała swoje archiwum, szukając danych mężczyzny, który
zaoferował jej posążek. Jego wizytówka wcale nie zginęła. Phoebe uciekła się do takiej
wymówki, bo Marsha Mason wydała jej się nieco podejrzana.
Wizytówka nie na wiele się przydała. Była na niej nazwa nowojorskiej galerii,
jej adres oraz nazwisko właściciela, brakowało jednak numeru telefonu.
Phoebe natychmiast zadzwoniła do informacji, podała wszystkie dane i
poprosiła o jego znalezienie. Po chwili usłyszała od telefonistki, że pod wskazanym
adresem nie ma żadnej galerii, ale kilka posesji dalej znajduje się magazyn dzieł
sztuki. Phoebe zadzwoniła pod uzyskany numer i poprosiła Franka Nortona. Usły-
szała w odpowiedzi, że to pomyłka. Człowiek o takim nazwisku nigdy tam nie
pracował.
Odłożyła słuchawkę i mocno zaaferowana wpatrywała się w aparat
telefoniczny. A jeśli mężczyzna, który sprzedał jej statuetkę, to złodziej albo paser?
Postanowiła natychmiast zadzwonić do szkoły, w której pracowała pani Mason,
i dyskretnie wypytać, co dokładnie wiadomo jej o kradzieży. Czekała przy telefonie, aż
sekretarka przywoła nauczycielkę do telefonu. Wkrótce usłyszała charakterystyczny
trzask.
- Pani Mason? - upewniła się.
- Tak. Słucham. O co chodzi? - zabrzmiał dziwnie obcy głos.
- Mówi Phoebe Keller z muzeum w Chenocetah - przedstawiła się. -
Chciałabym jeszcze wrócić do naszej dzisiejszej rozmowy. Mam kilka pytań.
Zapadła głucha cisza.
- Przepraszam bardzo, ale zaszła pomyłka. Nie byłam dzisiaj w muzeum.
- Jak to? - zdziwiła się Phoebe. - O ile mi wiadomo, odwiedziła nas pani
wczoraj ze swojÄ… klasÄ…, a dziÅ› rano...
- Wczoraj inna klasa miała lekcje w muzeum - odparła spokojnie nauczycielka.
- Z pewnością nie moja. Byłam chora i miałam zwolnienie lekarskie. Niedyspozycja
żołądkowa. Dziś Jestem pierwszy dzień w pracy.
Phoebe utkwiła wzrok w blacie biurka.
- Moja rozmówczyni powiedziała, że nazywa się Marsha Mason - wyjaśniła.
- Dziwne ~ odparła nauczycielka. Sprawiała wrażenie mocno zaniepokojonej.
Chyba wiedziała, co mówi.
Wytrącona z równowagi Phoebe próbowała ratować sytuację.
- Czy może mi pani powiedzieć, jak nazywa się nauczycielka, która wczoraj była
u nas ze swojÄ… klasÄ…?
- Zaraz spytam koleżanki. Proszę zaczekać.
- W słuchawce zabrzmiały stłumione głosy. Wkrótce pani Mason odezwała się
znowu. - Halo? Pani Keller?
- Tak, słucham - odparła natychmiast zaintrygowana Phoebe.
- Constance Riley poszła do muzeum z pierwszoklasistami - padła odpowiedz. -
Powinnam chyba zawiadomić policję, że ktoś się pode mnie podszywa - dodała z
irytacjÄ… pani Mason.
- To niepokojÄ…ce.
- Na pani miejscu też byłabym mocno wystraszona. Moim zdaniem
rzeczywiście trzeba zwrócić się z tym do policji. Chętnie złożę zeznania, jeśli to będzie
konieczne. Dzięki za informacje, pani Mason.
- Nie ma za co, moja droga - odparła rzeczowo nauczycielka. - To ja powinnam
być wdzięczna. Gdyby nie telefon od pani, nic bym nie wiedziała o tej przykrej
sprawie.
- Miło się z panią rozmawiało.
Gdy Phoebe odłożyła słuchawkę, popadła w ponurą zadumę. Nieopatrznie
zdradziła tajemniczej rozmówczyni, że bez trudu rozpoznałaby mężczyznę, który
sprzedał jej figurkę. A może rzekoma pani Mason współpracowała z oszustem? Czyżby
zjawiła się w muzeum, żeby sprawdzić, co zapamiętała jego dyrektorka? Dręczona
obawami Phoebe ciężko opadła na oparcie fotela.
Cortez zastał Paula Corlanda na prowadzonej przez niego budowie, gdzie
nadzorował montaż stalowych dzwigarów. Inwestycję wznoszono w najbliższym
sąsiedztwie parceli, na której pracował Bennett.
Corland był wysokim, ponurym blondynem o ciemnych oczach. Cortez
przedstawił się i pokazał odznakę FBI.
- Będę wdzięczny, jeśli zechce pan mi poświęcić trochę czasu.
- Chodzi o transport stali? Już zeznawałem na policji w tej sprawie. - Corland
zdjął sfatygowany kapelusz, żeby otrzeć spocone czoło. Nałożył go z powrotem, ledwie
tłumiąc złość. - Szwindel z dzwigarami to nie moja wina. Nie mam z tym nic
wspólnego! - pieklił się. - Kartoteki świadczą przeciwko mnie, ale zapewniam pana, że
nie ponoszę winy za to, co zdarzyło się w Charlestonie!
- Nie przyjechałem tutaj, żeby rozmawiać o budowie - wyjaśnił szybko Cortez. -
Chciałbym zapytać, czy ma pan jakieś podejrzenia dotyczące wydarzeń ostatnich dni.
- A można wiedzieć, o co konkretnie panu chodzi? - dopytywał się opryskliwie
Corland.
- Prowadzę dochodzenie w sprawie morderstwa - odpowiedział Cortez równie
nieprzyjemnym tonem.
Mężczyzna kiwnął głową.
- Chodzi o tego archeologa, prawda?
- Owszem - przytaknÄ…Å‚ Cortez, unoszÄ…c brwi.
- Przyjechał, żeby się ze mną zobaczyć - opowiadał Corland. - Gadał bzdury o
starożytnych szczątkach, które zostały stąd usunięte. Według niego z naszej winy.
Chciał rozejrzeć się w jaskiniach na terenie budowy, ale mu nie pozwoliłem.
- Dlaczego?
- Bo nie mogę sobie pozwolić na żadne opóznienie, zwłaszcza z tak błahego
powodu jak kupa starych kości - burknął Corland. - 1 tak ledwie się wyrabiamy z
powodu tego procesu w Karolinie Południowej. Zmuszam ludzi do pracy po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]