[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Asarhadon sprowadził pierwszego sługę i każdemu z nich kazał powtórzyć jego opowiadanie. Powtórzyli
wiernie, każdy swoje. Z czego wynikło, że Phut harrańezyk przez całą noc bawił się pod "Zieloną
Gwiazdą" ani na chwilę nie opuszczając jej, a jednocześnie - że póznym wieczorem szedł do świątyni
Seta, z której nie wracał.
- O!... - mruczał Fenicjanin - w tym wszystkim kryje się bardzo wielkie szelmostwo... Muszę czym
prędzej zawiadomić starszych gminy fenickiej, że ten Chetyjczyk umie bywać jednocześnie w dwóch
miejscach. Zarazem poproszę go, ażeby wyniósł się z mego zajazdu... Nie lubię takich, którzy mają
dwie postacie: jedną swoją, drugą na zapas. Bo taki człowiek jest albo wielki złodziej, albo czarownik,
albo spiskowiec.
Ponieważ Asarhadon lękał się tych rzeczy, więc przeciw czarom zabezpieczył się modlitwami do
wszystkich bogów, jacy ozdabiali jego szynkownię. Potem pobiegł do miasta, gdzie zawiadomił o fakcie
starszego gminy fenickiej i starszego cechu złodziei. Nareszcie wróciwszy do domu wezwał dziesiętnika
policji i oświadczył mu, że Phut może być człowiekiem niebezpiecznym. W końcu zażądał od
harrańczyka, ażeby opuścił jego zajazd, któremu nie przynosi zysków, tylko podejrzenia i straty.
Phut chętnie zgodził się na propozycją i oświadczył gospodarzowi, że jeszcze dzisiejszego wieczora
odpłynie do Tebów.
"Bodajżeś stamtąd nie wrócił!... - pomyślał gościnny gospodarz. - Bodajeś zgnił w kopalniach albo
wpadł do rzeki na pastwę krokodylom".
ROZDZIAA DWUDZIESTY PIERWSZY
Podróż księcia następcy zaczęła się w najpiękniejszej porze roku, w miesiącu Famenut (koniec grudnia,
początek stycznia).
Woda spadła do połowy wysokości, odsłaniając coraz nowe płaty ziemi. Od Tebów płynęły do morza
mnogie tratwy z pszenicą; w Dolnym Egipcie zbierano koniczynę i senes. Drzewa pomarańczowe i
granaty okryły się kwiatami, a na polach siano: łubin, len, jęczmień, bób, fasolę, ogórki i inne rośliny
ogrodowe.
Odprowadzony do przystani memfijskiej przez kapłanów, najwyższych urzędników państwa, gwardię
jego świątobliwości faraona i tłumy ludu, książę namiestnik, Ramzes, wszedł do złocistej barki około
dziesiątej rano. Pod pomostem, na którym stały kosztowne namioty, dwudziestu żołnierzy robiło
wiosłami; zaś pod masztem i na obu końcach łodzi zajęli miejsca najlepsi inżynierowie wodni. Jedni
pilnowali żagla, drudzy komenderowali wioślarzami, inni nadawali kierunek statkowi.
Ramzes zaprosił do swej barki najczcigodniejszego arcykapłana Mefresa i świętego ojca Mentezufisa,
którzy mieli mu towarzyszyć w podróży i pełnieniu władzy. Wezwał też dostojnego nomarchę Memfisu,
który księcia odprowadzał do granic swojej prowincji.
Na kilkaset kroków przed namiestnikiem płynął piękny statek dostojnego Otoesa, który był nomarchą
Aa, prowincji sąsiadującej z Memfisem. Zaś za księciem uszykowały się niezliczone statki, zajęte przez
dwór, kapłanów, oficerów i urzędników.
%7ływność i służba odjechały wcześniej. Nil do Memfisu płynie między dwoma pasmami gór. Dalej góry
skręcają na wschód i zachód, a rzeka dzieli się na kilka ramion, których wody toczą się ku morzu przez
wielką równinę.
Gdy statek odbił od przystani, książę chciał porozmawiać z arcykapłanem Mefresem. W tej chwili
jednak zerwał się taki okrzyk tłumu, że następca musiał wyjść spod namiotu i ukazać się ludowi.
Lecz wrzawa zamiast zmniejszyć się rosła. Na obu brzegach stały i wciąż zwiększały się tłumy półnagich
wyrobników lub odzianych w świąteczne szaty mieszczan. Bardzo wielu miało wieńce na głowach,
prawie wszyscy zielone gałązki w rękach. Niektóre grupy śpiewały, wśród innych rozlegał się łoskot
bębnów i dzwięki fletów.
Gęsto ustawione wzdłuż rzeki żurawie z kubłami próżnowały. Natomiast krążył po Nilu rój drobnych
czółenek, których osady rzucały kwiaty pod barkę następcy. Niektórzy sami skakali w wodę i płynęli za
książęcym statkiem.
"Ależ oni tak mnie pozdrawiają jak jego świątobliwość!..." - pomyślał książę.
I wielka duma opanowała jego serce na widok tylu strojnych statków, które mógł zatrzymać jednym
skinieniem, i tych tysięcy ludzi, którzy porzucili swoje zajęcia i narażali się na kalectwo, nawet na
śmierć, byle spojrzeć w jego boskie oblicze.
Szczególniej upajał Ramzesa niezmierny krzyk tłumu nie ustający ani na chwilę. Krzyk ten napełniał mu
piersi, uderzał do głowy, podnosił go. Zdawało się księciu, że gdyby skoczył z pomostu, nawet nie
dosięgnąłby wody, bo zapał ludu porwałby go i uniósł ku niebu jak ptaka.
Statek nieco zbliżył się ku lewemu brzegowi, postacie tłumu zarysowały się wyrazniej i książę
spostrzegł coś, czego się nie spodziewał. Podczas gdy pierwsze szeregi ludu klaskały i śpiewały, w
dalszych widać było kije, gęsto i szybko spadające na niewidzialne grzbiety.
ydziwiony namiestnik zwrócił się do nomarchy Memfisu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]