[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Oficer schwycił mnie za rękę.
- Muszę dostać się natychmiast do Skałbany. Czy nie wie pan, od kogo można by
dostać łódkę?
- Tego nie wiem. Ale ja ofiaruję się przewiezć pana przez Wisłę.
- Więc jednak ma pan do dyspozycji jakąś łódkę?
- Ależ nie, przewiozę pana samochodem.
- Czym? - zdumiał się oficer. - Panie, pan znowu przemawia do mnie od rzeczy?
- Proszę mi zaufać - powiedziałem. - Mój wehikuł bezpiecznie przewiezie nas przez
rzekÄ™.
ROZDZIAA OSIEMNASTY
CO SI STAAO W MIESZKANIU RYBAKA SKAABANY  ODNAJDUJEMY
AUTORA ANONIMÓW  ARESZTOWANIE RYBAKA  KTO ZABIA PLUT  O KROK
OD ZMIERCI  TRAGICZNA UCIECZKA  W POZCIGU ZA PRZESTPCAMI 
KAOPOTY Z ZALICZK  ZAODZIEJE ODDAJ AUP  W PODZIEMIACH  PONURE
ZAKOCCZENIE HISTORII BARABASZA
Oficer milicji z wielką nieufnością usadowił się w  samie , a gdy wjechałem w wodę -
o mało nie wyskoczył z samochodu. Uspokoił się stwierdziwszy ze zdumieniem, że mój
wehikuł nie zanurza się głęboko i na wodzie tak samo świetnie pracuje jego silnik.
- Uff - sapnął ocierając pot z czoła. - Jeśli mi pan teraz powie, że pański wóz zdolny
jest także nurkować, z zamkniętymi oczami gotów jestem płynąć na dno Wisły.
- %7łałuję, ale tego nie potrafi.
- Czy to pan budował tę piekielną machinę?
- Nie, mój wujek. Gromiłło się nazywał. Zdolny to był człowiek, niedoceniony
wynalazca.
- Pański wóz jaką ma rejestrację? Lądową czy wodną?
-- Lądową - stwierdziłem.
- W takim razie pływa pan nim po wodzie bez pozwolenia.
- Tak? - zdumiałem się. - Więc natychmiast wracam na ląd.
- Nie, nie - chwycił mnie za rękę. - Ja tylko żaartowałem. Muszę pana jednak ostrzec,
że milicja pełniąca służbę na wodzie mogłaby mieć do pana pewne zastrzeżenia.
Tak oto żartobliwie rozmawiając, przepływaliśiny Wisłę. Była to przejażdżka bardzo
przyjemna - niebo się wypogodziło i świeciło teraz gorące popołudniowe słońce. Rzeka miała
piękną barwę nieba, tu i ówdzie złociły się piaszczyste wysepki, woda bowiem gwałtownie
opadała po niedawnej powodzi.
Wreszcie znalezliśmy się na drugim brzegu.
Pozostawiłem  sama w krzakach wikliny i poprowadziłem milicjanta do wioski
leżącej tuż za wysokim nasypem przeciwpowodziowym.
Znowu powitało nas gwałtowne ujadanie psa na podwórzu. Zapukaliśmy do drzwi, a
gdy nikt nie odpowiedział, oficer nacisnął klamkę. Dom Skałbany był otwarty. Weszliśmy
najpierw do ciemnej sionki, z której jeszcze jedne drzwi wiodły do izby mieszkalnej.
Najpierw rzucił się nam w oczy straszliwy bałagan. Sprzęty walały słę poprzewracane,
jakby toczyła się tutaj jakaś walka. Z rozprutej pierzyny wydostało się pierze, w otwartych
drzwiach szafy leżały zrzucone z wieszaków ubrania i palta. Szuflady staroświeckiej komody
były wyciągnięte, a ich zawartość tworzyła na środku izby duży stos.
W tym bałaganie dopiero po chwili spostrzegliśmy Skałbanę. Siedział w ciemnym
rogu izby na krześle, a raczej był do krzesła przywiązany szsnurem. Usta i część twarzy
owinięte miał szalikiem.
Oficer rzucił się do związanego, zerwał mu szalik z twarzy.
- Napadli mnie. Związali - wycharczał Skałbana, - To się stało przed dwoma
godzinami. Jeszcze ich możemy dogonić w lesie za Wisłą, Są koło bunkrów.
- Kto to był? - spytał oficer.
- Nie wiem... Nie wiem... - odpowiedział nieprzytomnie. - Uwolnijcie mnie z tych
sznurów, a już ja ich dogonię.
I począł się szarpać w więzach, aż zatrzeszczało pod nim krzesło.
- Chwileczkę - rzekł oficer - zaraz będzie pan wolny. Proszę jednak odpowiedzieć: ilu
tych ludzi było, kto to był i czego od pana chcieli? Dlaczego tu taki bałagan?
Skałbana z wściekłością spojrzał na oficera. Nie wiedział oczywiście, że to oficer
milicji, bo był on ubrany po cywilnemu. Zapewne Skałbana myślał, że to ktoś z obozu
antropologów.
- Cholera jasna - zaklął - pytacie mnie o głupstwa, zamiast uwolnić i pobiec za
bandytami.
- Kto pana związał? - surowo ponowił pytanie oficer.
- Nie wiem. Jakichś dwóch takich, nie znam ich zupełnie.
- Czego chcieli od pana?
- Nie mam pojęcia. Do diabła, uwolnijcie mnie! - krzyknął Skałbana. - Oni nie ucłekli
daleko. Są teraz w lesie koło starych bunkrów.
- A skąd pan wie, dokąd się udali, skoro pan nie znał tych ludzi ani nie domyślał się
pan, czego od pana chcieli?
- Słyszałem ich rozinowę... No, uwolnicie mnie czy nie?! - wrzasnął i aż śliną
parskał z wściekłości. Oficer wzruszył ramionami.
- Panie Skałbana - powiedział ironicznie, - Ciągle ktoś pana napada i wiąże, ten pan
zaś - wskazał na mnie - za każdym razem uwalnia pana z więzów. I w kółko powtarza pan to
samo kłamstwo, że nie wie pan, kto go związał i dlaczego to zrobił. Czy nie pora skończyć z
tÄ… blagÄ…?
Skałbana w odpowiedzi rzucił mu przekleństwo. Oficer znowu wzruszył ramionami i
począł rozglądać się po izbie. A mnie zrobiło słę żal Skałbany. Powiedzłalem:
- Może by go jednak rozwiązać ze sznurów?
- Chwileczkę - oficer ostrzegawczo pcdniósł rękę do góry i dalej myszkował wśród
porozwalanych przedmiotów.
- O ile można wnioskować z tego bałaganu - zastanawiał się głośno - ci napastnłcy
czegoś tutaj szukali bardzo gwałtownie. Czego oni szukali, panie Skałbana?
- Nie wiem. Mówiłem już, że nie wiem - Skałbana uderzył w płaczliwy ton. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •