[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mimo wszystko nie sypały mu się róże na drodze. Kłótliwość polskiego podwórka i
jego dosięgała. Najulubieńszym jego zajęoiem było uczenie dzieci emigrantów
polskiego języka. Umiał wszczepiać do setek młodych serc tak ogromne ukochanie
polskości, że pozostawało im ono już na całe życie.
lł*
275
szczące zapałem.
Otóż małe, zawistne dusze i tego mu pozazdrościły przeprowadzając zwolnienie go
z kierownictwa polskiej szkoły. Akt brutalny i nierozumny, bo bijący we własną
młodzież, która już po kilku tygodniach nie miała w ogóle nauki polskiego. Oczy
wiście Flis chętnie wrócił do szkoły, gdy go przepraszając, ponownie wezwano i
wszystko wybaczył: i te, i podobne kłucia, ale wrażliwe jego serce  także
fizycznie  na tym cierpiało.
Majątku się nie dorobił, zbyt wiele poświęcał się innym. Miał miły, maleńki
domek w Hamilton, i to wszystko. Za to posiadł znacznie cenniejsze bogactwo:
szczęście rodzinne. U jego boku stała dzielna, urocza żona, z którą ożenił się w
cztery lata po śmierci pierwszej. Lepszej towarzyszki nie mógł sobie dobrać.
E. CHLEB RAZOWY
Niejeden emigrant w Kanadzie czy w Stanach Zjednoczonych chwyta! się pióra, by
przelać na papier to, co mu serce dyktowało, ale nikt inny chyba nie umiał
wyrażać tak szczerze i dosadnie tęsknot emigrantów jak Flis. Wezmy pierwsze
lepsze zdanie na przykład z felietonu o wsi rodzinnej w starym kraju, słowa,
które emigrantów wzruszały do łez:
 ...Chleb z razowej żytniej mąki smakował do ostatniego kęska, nawet po dwóch
tygodniach. A jak jeszcze do niego matusia dała kawał sera, twarogu albo dziurki
chleba zakryła szczyptą masła, to teraz ani befsztyk tak nie smakuje, jak ten
chleb wtedy..."
A ileż w tej wizji rzewnej żartobliwości, jak jędrnie, jak kapitalnie ujętej:
r,...W Gawłuszowicach w skwarne dni, podczas nabożeństwa i ciasnoty wewnątrz
kościoła, ludziska w cieniu lip klęczeli
276
Sz|c'o pogodę, bBsiMośTcosiłi, ffini o aeszez, w zasaaKi Kapusty i buraków
wysychały. Lipy, szumiąc delikatnie, przy-wtarzały ludzkiej modlitwie i działo
się pewnie, jak dla ludzi najlepiej. Były deszcze, były i pogody..."
Były deszcze, były i pogody. Ale u Plisa deszcze były na zewnątrz, pogoda zaś w
jego sercu. Dlatego zdobywał i pociągał ku sobie tyle serc polskich w Kanadzie.
-a3SgKS.gr
Kilka lat przed pierwszą wojną światową, gdy nosiłem jeszcze krótkie spodnie,
miałem z ojcem ważną rozmowę w Ro-galinie nad Wartą. Z połowu ryb  łowiliśmy
szczupaki na wędkę  wracaliśmy właśnie ścieżką przez łąki, ścieżką głęboko
wydeptaną wśród bujnej trawy. Dokoła z rzadka rosły olbrzymie dęby, owe sławne,
rogalińskie dęby.
Naraz odezwał się ojciec:
 Pamiętaj, że każda ścieżka, nawet najniepozorniejsza wyprowadza na szeroki
świat.
 Jak to na szeroki świat?  zapytałem zdumiony.  Każda ścieżka? Nawet ta,
tutaj nad WartÄ…?
 ¦ Tak, nawet ta.
Było to dla mnie prawdziwą rewelacją. Marzyłem wtedy o Beniowskim i o szerokim
świacie, mgliście odległym i zawiłym, ale nie wiedziałem, że i z tej ścieżki
rogalińskiej, tak dobrze mi znanej, można się było wydostać na świat. Nagle
szeroki świat wydał mi się inny: bliski i uchwytny.
Od czasu tej pamiętnej rozmowy inaczej patrzałem na ścieżki. Stawały się
odbiciem czegoś ważniejszego aniżeli samych nóg; odbijał się w nich instynkt
ludzki. Zcieżki ożywały i nabierały treści. Były mi bliskie. Obce mi były i
nieme wielkie trakty, rojne gościńce, ale ścieżki lubiłem. Przemawiały do mnie.
Wiele zawdzięczam im w życiu, wiele życia spędziłem na nich.
Gdy pierwszego dnia lądowaliśmy na naszym półwyspie, od
a aragnn Kroczyliśmy gęsiego, jonn, Lisim, ja i sław. Wracaliśmy w tej samej
kolejności. Za trzecim nawrotem spostrzegłem, że stąpaliśmy po smudze, wyraznie
odcinającej się w piasku i ży wirze: wydeptaliśmy ścieżkę. Zanim na półwyspie
stanął cbóz i wyrosły namioty, powstała już ścieżka.  Zcieżka Indian", gdyż
rozpoczęli ją John i Lisim.
Zcieżka nie zmierzała prosto do celu: była kręta. Okrążała kępę stłoczonych
krzewów na brzegu lasku. Poza tym, wiodąc przez piaszczysty pas nadbrzeży, wiła
się w dziwacznych zakrętach i wymijała różne przeszkody: to suche drzewko, to
leżącą kłodę, to gruby kamień. Zdumienie ogarniało, ile to przeszkód stało na
tak małej przestrzeni. Jak trudno było chodzić prostą drogą.
Przez kilka dni podejrzewałem Johna o fantazję i swawolę. Wytknął ścieżkę dokoła
rozległej płyty kamiennej, zamiast po prostu przejść po kamieniu i skrócić sobie
i nam drogę. Tu John niepotrzebnie nadłożył drogi, śmiałem się do siebie za
każdym razem, gdy przechodziłem; tu John strzelił głupstwo, urągałem w duchu.
Lecz gdy spadł deszcz, płyta kamienna stała się śliska jak lód. Zbiłem sobie
kolano i natychmiast spo-korniały uznałem ścieżkę Johna, a swój błąd. Teraz
sumiennie okrążałem kamień.
Z biegiem czasu ścieżka nasiąkała uczuciem, kojarzyła się z różnymi nastrojami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •