[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powiedział, że przeżyłam wstrząs, że potrzebuję odpoczynku, że nie czas teraz
na podejmowanie decyzji. Zapewnił, że nie będzie mi się narzucał.
- Poczciwina - orzekła Megan, obrywając winogrono z kiści, którą
przyniosła. - Na pewno cię nie interesuje?
- Czułabym się lepiej, gdyby się zezłościł, do czego miał przecież prawo.
Po tym wszystkim jeszcze bardziej go lubię i szanuję.
- Ale nie jesteś w nim zakochana?
- Nie, nie jestem.
- Czyli że wszystko po staremu, a już myślałam, że się na coś
zdecydowałaś. Naprawdę się o ciebie martwię. Powiedziałaś mi, że wiesz, że
związek z Jamesem jest niemożliwy. Miałaś przestać myśleć o nim w tych
kategoriach, mieliście być po prostu przyjaciółmi. Uważałam to za bardzo
sensowne rozwiązanie. No bo przecież on wyraznie określił swoje stanowisko...
A teraz widzę, że mimo wszystko ciągle masz nadzieję. Nie mylę się, prawda?
- No, nie...
- Posłuchaj, fakt, że James odwiózł mnie do domu, nie dowodzi jeszcze,
że chciałby się z tobą związać. A może widzisz w nim rycerza na białym koniu,
który przybył z odsieczą, żeby uchronić cię przed niebezpieczeństwem?
- Jestem dla niego znajomą i koleżanką z pracy. Lubi mnie.
- 102 -
S
R
- I na tym koniec? A jednak wydaje ci się, że ty lepiej od niego wiesz, co
on myśli i czuje.
Delyth przypomniała sobie swoje nieme błaganie o pomoc, gdy była
zamknięta w piwnicy. Nikt inny się o nią nie martwił - tylko on usłyszał jej
wołanie. I w końcu ją odnalazł.
- Sama już nie wiem, czego on chce. Miał ciężkie, poplątane życie.
Wyczuwam w nim jakiś mrok, ale może z czasem... to się zmieni.
- Na siedem sióstr sześć artystek. A ta jedna, która mieni się człowiekiem
nauki, pozostaje głucha na wskazania rozumu i logiki. Oj, Delyth, zle z tobą!
Pchasz się temu facetowi prosto w ręce. Powiedział ci, że nie ma nic przeciwko
przygodzie, więc nie miej do niego pretensji, jeśli wykorzysta okazję, którą mu
stwarzasz...
- Niczego mu nie stwarzam. Po prostu jedziemy razem do Francji... A
swoją drogą, nie chciałabyś Jamesa za szwagra?
- Poddaję się - jęknęła Megan.
Gdy James ponownie odwiedził Delyth, nie była już taka pewna swego.
Może Megan miała rację, myślała, może James nie ma jej do zaofiarowania nic
poza życzliwością i sympatią?
W sobotę miała zostać wypisana ze szpitala i wrócić do hotelu. Musiała
się spakować i możliwie jak najwcześniej położyć spać.
- Pamiętaj, jak może człowieka zmęczyć kilka dni spędzonych w łóżku -
przestrzegł ją James. - Kiedy wstaniesz, z początku trudno ci będzie ustać na
nogach.
- Niech się dzieje co chce, bylebym się wreszcie wydostała z tego
oddziału. Bezczynność doprowadza mnie do szału.
- W niedzielę będziesz musiała wstać wpół do piątej rano. Złapiemy prom
z Portsmouth, który odpływa wpół do ósmej. Wiesz, jakie ubrania zabrać? We
Francji jest cieplej niż w Anglii, ale jedziemy do Akwitanii, a tam często padają
ulewne deszcze.
- 103 -
S
R
- Wiem, czytałam książkę o tym regionie, i na pewno wezmę odpowiednie
rzeczy. I naprawdę się cieszę, że tam jedziemy. Aha, jeszcze jedno: sama
zapłacę za podróż. Nie zamierzam...
- Wszystko jest już opłacone - przerwał jej - będą ci jednak potrzebne
pieniądze na pobyt. Wypisz mi czek na sto funtów, to zajmę się wymianą. Coś
jeszcze?
Jak zwykle, wszystko świetnie zorganizował, ale nie było w tym żadnego
szczególnego uczucia. Wiedziała, że tak samo zachowałby się wobec każdej
innej znajomej osoby - i trochę ją to bolało. Jednak mają przecież spędzić z sobą
tak dużo czasu; może w sprzyjających okolicznościach zrodzi się między nimi
miłość...
Zgodnie z przewidywaniami Jamesa była bardzo osłabiona. Serdecznie
podziękowała Mattowi, który przyjechał po nią taksówką, zaprowadził do hotelu
i zaparzył herbatę.
- Gdybym mógł ci w czymkolwiek pomóc, wiesz, gdzie mnie znalezć -
powiedział, wychodząc z jej pokoju.
- Dzięki, Matt. Prawdziwy z ciebie przyjaciel.
Pakowanie nie zajęło jej dużo czasu. Zamknąwszy walizkę, położyła się
do łóżka, by odpocząć.
Pomyślała o rodzicach. Megan obiecała, że napisze do nich list.
Przyrzekła zachować w tajemnicy niebezpieczną przygodę Delyth; miała
natomiast wspomnieć, że Delyth jest bardzo zajęta i że wyjechała do szpitala we
Francji na szkolenie. Nie było to oczywiście kłamstwem, niemniej jednak
Delyth była zdziwiona, że nie ma żadnego poczucia winy z powodu uraczenia
rodziców taką półprawdą.
Gdy ogarnęła ją senność, nastawiła budzik na wpół do piątej i zgasiła
światło. Była przyzwyczajona do wczesnego wstawania, więc wiedziała, że nie
sprawi jej to trudności.
- 104 -
S
R
Kiedy się obudziła, wciąż jeszcze było ciemno. Wzięła gorący prysznic,
włożyła dres, schowała do podręcznej torby koszulę nocną i przybory toaletowe.
James zjawił się punktualnie. Wszedł na górę, by znieść jej bagaże.
Ubrany był w sztruksowe spodnie i luzny sweter. Patrząc na niego, poczuła, że
czeka ich wspólna przygoda, że stoją u progu czegoś więcej niż tylko zwykłej
podróży.
Zeszli do samochodu - wiśniowego discovery, nieco mniejszego i
nowocześniejszego niż land-rover Megan. Na tylnym siedzeniu leżały
dokumenty i sprzęt, które mieli zawiezć do szpitala we Francji.
- Fantastycznie, że stąd uciekamy, prawda? - zauważył James, gdy mijali
długi sznur samochodów zmierzających w odwrotnym kierunku, do centrum
miasta.
- Czuję się tak jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem, kiedy całą rodziną
wyjeżdżaliśmy na wakacje; kiedy o świcie świat budził się do życia.
Poszperał w kieszeni i włączył kasetę. Wnętrze samochodu wypełniła
melodia piosenki miłosnej w wykonaniu Leny Horn.
- Bardzo ją lubię - powiedziała.
- Owszem, mnie też się podoba - odrzekł z uśmiechem. - Ale szczerze
mówiąc, zadzwoniłem do Megan i spytałem, jaką lubisz muzykę. Kupiłem tę
taśmę specjalnie dla ciebie.
- Ach tak. - Nie wiedziała, co o tym myśleć. Dotarłszy do Portsmouth,
ustawili się w kolejce na prom.
- Uwielbiam podróżować, to takie ekscytujące - wyznał, gdy byli już na
pokładzie. - Będziemy płynąć sześć godzin. Pomyślałem, że może wyszlibyśmy
na spacer, potem zjedli śniadanie, a potem położyłabyś się spać.
- Dobrze, odpowiada mi ten plan.
Aby znalezć się na świeżym powietrzu, musieli pokonać sporo schodków,
co dla osłabionej Delyth okazało się nie lada wysiłkiem.
- 105 -
S
R
- Jak przyjedziemy do Villeneuf, to pokażę ci parę wzmacniających
ćwiczeń; po tygodniu poczujesz się jak nowo narodzona. Ale będę pilnował,
żebyś się nie przeforsowała.
- Tak jest, panie doktorze - odrzekła z udawaną pokorą.
Oboje nabrali ochoty na śniadanie. Puściwszy balustradę, Delyth
zachwiała się lekko, a wówczas James natychmiast otoczył ją ramieniem -
oczywiście wyłącznie po to, by ją podtrzymać. Na sekundę przytuliła się do
niego, i było to bardzo przyjemne. Jednak gdy tylko odzyskała równowagę,
odsunęła się. To miło, że nie pozwolił jej upaść i że dba o jej potrzeby. Okaże
mu wdzięczność, nie spodziewając się po nim tego, czego on nie chce. Gdyby
jednak okazało się, że jednak chce, to ona...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]