[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czyj to chłopiec? pyta żona isprawnika, wskazując na małego Arapowa.
Jakiś starszawy urzędnik z siwiejącą spiczastą bródką i w binoklach podbiega do niej na
łyżwach i melduje posłusznie, zginając się w pełnej szacunku pozie:
Syn właściciela kopalni złota, Arapowa.
Na obliczu pani isprawnikowej ukazuje się wyraz zdumienia.
Zupełnie niepodobny do ojca. Ani trochę. Ani odrobinkę niepodobny!
A urzędnik z siwą bródką uśmiecha się przymilnie, podnosząc z gracją cienką długą
nogę robi skręt drugą i pędzi po lodzie, ślizga się, oblany światłem lampy naftowej. Przy nim
kroczy garbaty czarny cień, jaki towarzyszył Schlemihlowi przed transakcją z diabłem.
Orkiestra gra wolnego walca.
Potem wszystko znika i zjawia się dziwaczna istota z olbrzymią głową i wielkimi
oczami dziecka.
Kim jesteś? pyta Arapow jak we śnie, z trudem wymawiając każde słowo.
Kim jestem? Nauka nie udzieliła jeszcze odpowiedzi na to pytanie. I należy wątpić,
czy kiedykolwiek udzieli. Pewien radziecki archeolog nazwał mnie gościem z kosmosu, uroi-
wszy sobie, iż archeologii wolno badać przyszłość.
A kim pan jest naprawdę?
Po co mamy się śpieszyć z odpowiedzią? Na razie jestem kimś, lecz autorzy powie-
ści fantastyczno-naukowych już śpieszą się z nadaniem mi imienia, jak gdybym bez niego
mógł stracić coś ze swej realności.
Z jakiej pan pochodzi planety?
Pan sądzi, że jestem stamtąd? Daj pan spokój. Po pierwsze, nigdzie poza Ziemią nie
ma życia osobniczego. Tam na planetach, w kosmosie, nie ma morfologii i morfologów. Tam
nie ma szczegółów, jest tylko ogólne. Niech pan sobie wyobrazi galaretowatą bezkształtną
masę...
Lecz prawa życia, prawa ewolucji...
Zawdzięczają swe istnienie Ziemi i warunkom panującym na niej. Po to, by istniała
osobowość, indywiduum, niezbędna jest pamięć. Nie będę przecież wykładać panu abecadła
współczesnej genetyki. Kwasy nukleinowe przekazują cechy dziedziczne potomstwu, łączą
gatunek i jego odmiany w czasie. Podpowiadają każdej istocie jej kształt i indywidualną
osobowość. A niech pan sobie wyobrazi życie bez kwasów nukleinowych, życie bez pamięci,
gdzie wszystko na zawsze pozbawione jest kształtu... Niech pan sobie wyobrazi galaretę,
nieskończoną jak Ocean Atlantycki...
To metafizyka! Jakieś diabelstwo!
I to mówi filozof-idealista? Zabawne!
Przecież sam pan przeczy własnym słowom. Przecież pan nie jest kawałkiem gala-
rety, posiada pan kształt, choć przyznam, szokuje mnie trochę pańska wielka głowa.
A niech szokuje! Zwiat jest na to stworzony, żeby nas szokować. Jest zagadką, która
nie ma rozwiązania. Logika to pułapka stworzona przez przyrodę, samoułuda i oszukiwanie
samego siebie. Zycie jest alogiczne, irracjonalne, nieskończenie bogatsze od rozumu.
To ja napisałem w mojej ostatniej pracy. Pan powtarza moje słowa.
Rozległ się cichy, przyjemny śmiech.
Potem wszystko znikło, przesłonięte mgłą.
Słynny francuski neurochirurg Gaston Leroux szczegółowo opisywał w artykule opera-
cję neurochirurgiczną, przeprowadzoną z nader pomyślnym skutkiem.
Mikołaj Arapow został uratowany. Będzie całkowicie normalnym człowiekiem. Bę-
dzie mógł korzystać ze wszystkich zmysłowych radości życia. Wątpliwe jednak, czy będzie
mógł zajmować się filozofią. Należy zresztą wątpić, czy w ogóle odczuje jeszcze potrzebę
myślenia abstrakcyjnego.
Podczas kuracji chorego Arapowa zastosowane zostały najnowsze metody... Sektory
mózgu chorego, kierujące pamięcią, poddano działaniu słabego prądu elektrycznego. I, jak
potem opowiadał chory, rodziły się w nim dawno minione wspomnienia. Obrazy, które nastę-
powały szybko jeden za drugim, były niezwykle plastyczne i konkretne .
Tamarcew ze smutkiem odłożył gazetę. Przypomniał sobie Arapowa takiego, jakim go
widział w nocnym lokalu, deklamującego śpiewnie, na wzór zawodowych poetów:
O, pamięci, nie odnajdziesz znaku,
Nie uwierzy świat, żem to był ja.
Część czwarta
ODPIECZTOWANY CZAS
1
W klasie-laboratorium stał nowy, niedawno skonstruowany przyrząd. Nauczycielka
biologii Duona włączyła go. i w tej samej chwili zasłoniła ją mgławica odosobnienia. Jej głos
doszedł do uszu uczniów jakby z dużej odległości:
Za chwilę jednostka czasu ulegnie gwałtownej zmianie. Ilość chwil powiększy się
znacznie. Macie przed sobą ten sam świat. Ale trudno w to uwierzyć, prawda, dzieci? Tak
widzą świat owady należące do tego gatunku...
Coś niepojętego stało się nagle z czasem w klasie. Z czasem i przestrzenią. Przedmioty
zaczęły zmieniać kształt. Kształt i barwę. Wszystko stało się chwiejne. Małe laboratorium
przekształciło się nieoczekiwanie w wielki świat. Zciany klasy uciekały w górę i błyskawi-
cznie opadały w dół. Powstawały nagle urwiska i przepaści, wypełnione budzącą lęk próżnią.
W miejscu, na którym stało akwarium z rybami, zjawiło się jezioro. Grube zielone szkło sta-
nowiło jego brzegi. Potworne olbrzymie złote ryby dotykały go strasznymi liliowymi warga-
mi. Przezroczyste, na wskroś prześwietlone jezioro opadało i podnosiło się.
Spoza mgły oddalenia rozległ się głos Duony:
Dzieci, każde z was znajduje się jak gdyby we wnętrzu tego owada, owad fruwa, a
wy lecicie razem z nim. Widzicie to wszystko, co on widzi i tak jak on widzi. Nie zapominaj-
cie o tym, że dla niego godzina to prawie pół roku. Patrzymy na wszystko jak przez
mikroskop, ale nie tylko przez mikroskop przestrzeni, lecz również przez mikroskop czasu...
Po upływie pięciu minut Duona wyłączyła aparat. Dzieci znalazły się z powrotem w
świecie zwyczajnych rzeczy. Jakie malutkie wydawało im się teraz akwarium ze złotymi
rybkami! I czy to wszystko działo się dawno? Dzieci czuły się tak, jakby wróciły z długiej
podróży.
Ile czasu spędziliście w świecie owadów? zapytała Duona. Niech Ar odpowie
mi na to pytanie. On ma bardzo precyzyjne odczucia. No, dlaczego nie odpowiadasz, Arze?
Czy to takie trudne pytanie?
Chłopiec uśmiechnął się zakłopotany.
Zdawało mi się powiedział że byłem w tym dziwnym świecie... stropił się,
jakby odmierzając w myśli miniony czas cały dzień. Ale ten dzień był bardzo długi i
bardzo ciekawy.
A wy co myślicie, dzieci? Na przykład ty, Arzu?
Dziewczynka wstała z miejsca i odpowiedziała kategorycznym tonem:
Ja byłem tam tydzień. Ale był to niezwykły tydzień. Złożony z samych tylko dni, bez
nocy. Ani razu nie spałam. Wciąż patrzyłam.
Duona pokiwała głową.
Ar był bliżej prawdy, Arzu. Ale i on się pomylił. Byłyście tam, dzieci, zaledwie pięć
minut.
Na twarzach dzieci odmalowało się niedowierzanie.
Nigdy jeszcze nie zostały tak oszukane przez własne zmysły.
Po lekcji Duona poszła na posiedzenie rady pedagogicznej. Dyrektor szkoły-internatu
Ueg oświadczył zebranym nauczycielom:
Powracam właśnie z podróży kosmicznej. Chciałem podzielić się z państwem wraże-
niami. Na wielkiej stacji kosmicznej Przezroczysta znajduje się szkoła. Pod wieloma wzglę-
dami urządzona jest gorzej niż nasza... Nie ma tam mnóstwa rzeczy, które my posiadamy...
Ale jest tam coś osobliwego. Trudności. A nawet niebezpieczeństwa. Nie jest to świat przy-
stosowany do naszych nawyków i potrzeb, w jakim żyjemy. Przebywanie na nim kosztuje
Aneidajczyka dużo wysiłku. Nawet samo oddychanie, na które tutaj nie zwracamy uwagi,
staje się problemem. Przyroda przez cały czas przypomina o sobie... Obserwując życie budo-
wniczych stacji kosmicznej, dużo myślałem o brakach naszej pracy wychowawczej... Widzę,
że was to bawi. Myślicie sobie: o, Ueg dosiadł swego ulubionego konika! Ale spójrzcie na
świat, w którym żyjemy. Dzięki twórczej działalności wielu tysięcy pokoleń przystosował się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]