[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znalezć sensowną odpowiedz. Dlaczego ktoś tyle razy pod rząd fotografował z tego
samego miejsca niedzicki zamek. A mo\e na zdjęciach ukryto jakiś szyfr? A ja tylko
spojrzałem pod światło i ju\ odło\yłem film! Nie chciało mi się wracać do willi. Przejrzę
ujęcia jeszcze raz w domu, pod lepszym oświetleniem i szkłem powiększającym.
Spokojnie dopaliłem fajeczkę, jeszcze raz odetchnąłem zapachem maciejki i
wyszedłem na uliczkę starannie zamykając furtkę.
Objęta parka stała przy Rosynancie nie zwracając na mnie uwagi.
Wkładałem właśnie kluczyk do zamka w drzwiach auta, gdy ogarnęła mnie
ciemność...
***
Wracałem z niej długo, poprzez narastający ból głowy. Ogniste wę\e pulsowały pod
powiekami.
Wreszcie przemogłem się i otworzyłem oczy. Le\ałem w niebiesko-białej sali.
Próbowałem podnieść głowę. Zabolało. Opadłem na poduszkę z jękiem.
- Siostro! - wychrypiałem.
Przy łó\ku stanęła kobieta w białym fartuchu. Raczej lekarka ni\ pielęgniarka.
- Gdzie jestem?
- Jest pan na pogotowiu. Proszę le\eć spokojnie.
- Co się ze mną stało?
- Zemdlał pan wsiadając czy wysiadając z samochodu. Padając uderzył pan głową o
hydrant. Mo\e pan pamięta. Anin, Malinowa.
- Pamiętam - skrzywiłem się. - Tylko to nie było zemdlenie, a potraktowanie prądem.
Dałem się podejść jak szczeniak!...
Lekarka uśmiechnęła się wyrozumiale:
- To nie mógł być napad, proszę pana. Kluczyki samochodu znaleziono w jego
otwartych drzwiach.
- A moje dokumenty?!
- Niestety tych przy panu nie znaleziono. A co, czy miał pan przy sobie większą kwotę
pieniędzy, karty kredytowe?
Spróbowałem się uśmiechnąć:
- Mo\e miałem naprawdę coś wartościowego. Niestety, tego nie wiem i chyba się nie
dowiem.
- Na razie niech pan le\y spokojnie.
Wyciągnęli portfel, gdy upadłem, i prysnęli passatem. Nie chcieli ryzykować
dłu\szych rewizji. Malinowa, pusta uliczka, ale ktoś mógł nadejść. Zaraz, mamy dwie
niewiadome. Pierwsza to ta, skąd się wzięła ta parka na Malinowej? To, dla
niezaprzątania sobie głowy mo\na wyjaśnić tymczasem, \e ktoś z ludzi śuka cię śledzi.
31
Druga niewiadoma, skąd to zainteresowanie młodocianych opryszków wyłącznie
portfelem? Czy\by rzeczywiście był to napad rabunkowy?
Bzdura. Dla jednego cienkiego portfela zaje\d\aliby passatem i czekali tak długo!
Mam! - z jękiem chwyciłem się za głowę, bo znów wyr\nąłem nią w poduszkę. - Willa
ma du\e okna, sięgające prawie do podłogi, a ja bawiłem się w to przeszukiwanie foteli
przy zapalonym świetle i odsłoniętych storach. Pózniej podziwiałem ten kawałek kliszy
przy lampie i wraz z papierkiem chowałem do portfela. Jasne, \e to wszystko było
znakomicie widać z ulicy. Dlatego tę parkę interesował tylko portfel!
***
Moje dokumenty znalazły się oczywiście następnego dnia wrzucone do skrzynki
pocztowej w Aninie.
Zgnębiony, z obolałą jeszcze głową, poczłapałem do Kowalczyka.
Przyjął mnie uprzejmie. A nawet podsunął pudło z tytoniem. Nabiłem fajeczkę,
zapaliłem i nagle zobaczyłem wszystkie gwiazdy w mej obolałej głowie.
Takiej szatańskiej mikstury jeszcze nie paliłem!
Nadinspektor przyjął ze śmiechem moje nieco osłupiałe spojrzenie.
- A co, to się nazywa tytoniek, prawda?
- Prawda - wykrztusiłem.
- Co pana do mnie sprowadza? - rozparł się wygodnie za swym biurkiem
nadinspektor.
Otarłem rękawem łzy, które napłynęły mi do oczu po diabelskim poczęstunku brata
fajczarza i opowiedziałem o mym odkryciu w willi na Malinowej oraz o smutnym
zakończeniu tego odkrycia.
Kowalczyk o\ywił się.
- Szkoda, \e nie przyjrzał się pan tej parce. Mo\e znalezlibyśmy ich w naszych
kartotekach.
Wzruszyłem ramionami.
- Jeśli rozglądałbym się za wszystkimi zakochanymi, których widzę na ulicach, ludzie
wzięliby mnie za wariata, albo, co gorzej, za zboczeńca. Zresztą nie przyszło mi to do
głowy.
- A szkoda - Kowalczyk wydmuchał pod sufit potę\ny kłąb dymu. - Jeśli w
podejrzanym miejscu zatrzymuje się za pańskim wozem jakiś samochód, to nale\ałoby
poświęcić mu trochę uwagi. Nieprawda\, panie Daniec?
- Prawda\ - odparłem zgnębiony.
Nadinspektor uśmiechnął się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]