[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Korona lodów na skroni, śniegów zasłona spływa po jej szyi, mgły sinej szata postać jej
odziewa. Jej oczy posępne i mściwe rzucają błyskawice, jej głos jest hukiem potoków i
grzmotów burzy. Jej gniew zapala pioruny i łamie bory, jej łoże, z chmur czarnych usłane,
snu nie udziela nikomu, jej stopy gniotą kwiat każdy i każdą trawę... Jej serce kamienne nie
wzrusza się nigdy i niczym. Straszna i potężna jest królowa Tatra!
Zadrżała Marysia chóru tego słuchając, który gdy umilkł, biły echa po przejściach, jako
nawałnica staczając się coraz niżej i niżej, a grożąc dolinom cichym. Lecz ledwie echa te
umilkły, ozwał się drugi chór, na lutniach srebrnych pieśń swoją grając.
Chór ten śpiewał:
Dobra i litościwa jest królowa Tatra! Ona mgły cienkie przędzie, nagość gór odziewa,
wianki z kosodrzewiny wije, na czołach im kładzie. Ona śniegi martwe w jasne potoki
zamienia, pola i niziny wodą zdrojową poi, aby wydały plon chleba. Ona orłom siwym
uchronę w domu swym daje, a pisklęta ich bezpióre w gniazdach wysokich kolebie. Ona w
komorach swych chowa kozicę śmigłą i zakrywają przed postrzałem łowca. Ona okiem
słodkim w doliny patrzy, kwiat w nich tchnieniem najświeższym od skwarów broni... Ona tka
z aksamitnych mchów cudne makaty i wyścieła nimi przepaście tajemne. Ona wyżywia lud
ubogi, co pól i zboża nie ma, a dziatki z góralskiej chaty uczy patrzeć w błękit, gdzie ma dom
swój... Dobra i litościwa jest królowa Tatra!
Umilkł chór, a echa pieśni jego opadały w doliny coraz ciszej, ciszej, jak szmery wód i jak
szumy lasów.
Słuchała Marysia i duszka w niej odżyła, a oczy napełniły się wdzięcznymi łzami. Kiedyć
tak dobra ta królowa jest, to i jej, sieroty, nie opuści może... Podejdzie tedy bliżej, aż i słyszy,
jak jeden z orłów rzecze ludzkim głosem:
Idz śmiało, sieroto!
Spojrzała Marysia w górę, ku orłu owemu, i rzecze:
Jakże pójść mam po tak stromej, po tak kamienistej drodze?
Na to orzeł:
Nie lękaj się, ja ci pióro ze skrzydła mego zrzucę, to ci lżej będzie.
Zaszumiało pióro orle w powietrzu i u stóp Marysi spadło. Podjęła je sierota, do piersi
przyciska, idzie lekko i żwawo, kamyków nie czuje, ziemi ledwo dotyka, w powietrzu prawie
płynie.
Przebyła stromą ścieżkę, u wrót zamku staje.
Jakżeż ja wejdę mówi kiedy tam śniegi, lody?
A wtem spojrzy w górę, a tu promień słoneczny mówi ludzkim głosem:
Nie lękaj się, ja te śniegi i lody ogrzeję!
I zaraz się uczyniła jakby złota dróżka, tak słońce zagrało na niej.
Idzie Marysia, zimna nie czuje; ot, jakby stąpała nie po śniegu, ale po tym białym kwieciu,
co z jabłoni w maju opada.
Tak zaszła do samego przedsionka.
Jakże ja pójdę dalej rzecze kiedy w potoku nóżki zamoczyć muszę?
A wtem spojrzy w górę, słucha, a tu mgiełka mówi ludzkim głosem:
Nie lękaj się, idz śmiało, ja ci most srebrny przez ten potok rzucę.
I zaraz się mgiełka zaczęła nisko nad potokiem słać, tak gęsta, że Marysia przeszła po niej
jak po srebrnej kładce.
I nagle się w progu królewskiej komnaty znalazła.
77
Struchlało serce w sierotce i już się porywała nazad biec, nie mogąc znieść tej ogromnej
jasności, jaka z komnaty biła, kiedy Podziomek, który nie mógł nadążyć dzieweczce, nadbiegł
dysząc srodze, a ujrzawszy wahanie się Marysi, drzwi prędko pchnął i do komnaty ją
wciągnął.
Zakrzyknęła dziewczyna, olśniona światłem i bogactwem komnaty, pełnej błękitu i
zieloności majowej, wśród której na tronie siedziała królowa Tatra.
Spuściła Marysia oczy, nie śmie spojrzeć w lica królowej, stanęła w progu, poruszyć się
nie waży ni przemówić słowa, i stoi tak zatrwożona w sierocym ubóstwie swoim.
Ale królowa Tatra skinęła białą ręką i rzecze:
Kto jesteś, dziecko?
Marysia ustka otwarła, sili się przemówić, a nie może, tak jej głos w piersiach zamarł z
wielkiego podziwu.
Tu więc Podziomek, fajkę za plecy założywszy, dwornie się skłoni królowej i rzecze:
To jest pastuszka z Głodowej Wólki. Marysia sierota!
I znów szastnął nogami, kłaniając się z wielkim rozmachem.
Uśmiechnęła się królowa łaskawie na widok Krasnoludka, a potem zwróciła twarz cudną
ku Marysi i pyta:
Czego chcesz, sierotko?
Nie mogła już wytrwać Marysia i wyciągnąwszy wychudzone ręce, zawołała:
Gąsek moich chcę, jasna królowo! Gąsek moich żywych siedmiu; co mi je lis zdusił! I
żeby gąsior znów gęgał do dnia, a gąski żeby mu się odzywały i szczypały trawę i żeby się
znów na naszej łączce pasły...
Tu buchnie płaczem i oczy rękami zakryje sypiąc przez drobne palce łzy bujne, rzęsiste.
Zrobiła się cisza w komnacie, wśród której słychać było żałosne łkanie sieroty.
Aż skinie królowa Tatra dobrotliwie i tak przemówi:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]