[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odniosłam wrażenie, że wylądowałam na
grząskim mokradle i znajduję się w samym
środku bagnistego trzęsawiska. Dreszcz
przebiegł mi po plecach, gdy coś lepkiego
i lodowatego dotknęło mojej dłoni. Wybuchło
mi w głowie tysiące fajerwerków, struchlałam
ze strachu i nie mogłam się zmusić do żadnego
ruchu.
Nagle gdzieś głęboko w podświadomości
zdenerwowała mnie własna bierność
i niespodziewanie doznałam olśnienia. Nie
jestem typem ofiary ani tchórzem, posiadam
wolę walki i nigdy się nie poddaję. Poczułam to
w tym momencie wyraznie i silnie, choć
zaledwie przed sekundą nie byłam w stanie
wykonać najmniejszego ruchu umysłem ani
ciałem.
W jednej chwili gotowa do podjęcia
obrony, walki, odparcia ataku, śmiało,
energicznie, a nawet z pewną zuchwałością
i złością otworzyłam szeroko oczy.
Wpatrywały się we mnie czujnie
i badawczo dwie płonące, żółtopomarańczowe
tęczówki. Lśniły i połyskiwały złowieszczo jak
dwie złocone monety, jak lustrzana tafla wody.
Jarzące się, wypukłe ślepia nakrapiane
cienistymi refleksami przewiercały mnie na
wskroś. Tuż przy uchu usłyszałam miaukliwy
pomruk, a ciemne niebo przecięła na pół
srebrzysta jak siwy włos błyskawica. Odległy
grzmot z góry zlał się z piskliwym warczeniem
z dołu. Rozbrzmiała upiorna pieśń.
Stał teraz pół metra ode mnie. Patrzyliśmy
na siebie. On miał lepiej, bo odblaski
umieszczone na dnie jego oczu zapewniały mu
doskonałe widzenie w ciemności.
Niedzwiedz.
Piękne zwierzę.
Dostojne, z indywidualistyczną naturą
i wrodzonym poczuciem własnej godności.
Skryte, zręczne, wytrwałe i silne.
Jego długie pazury dzięki ścięgnom
i więzadłom mogą cofać się dowolnie w głąb
osłaniającego je fałdu skóry i w ten sposób
zachowują ostrość. Ukryte podczas stąpania
i odpoczynku, wysuwają się gwałtownie
podczas ataku.
*
Schyliłam się i przejechałam ręką po puszystej,
brązowej sierści kota. Kota Niedzwiedzia,
który od dobrych kilku lat jest członkiem
rodziny Fikko. Jakiś czas temu, podczas
wspólnych wakacji nad jeziorami, Ola
z bratem znalezli w lesie małą, puchatą kulkę.
Ubłagali rodziców, by zabrać zwierzaka do
domu i tak kociak po przejechaniu kilkuset
kilometrów zamieszkał z nimi. Mało tego, stał
się ulubieńcem całej rodziny. Aleksandra dała
mu niezwykle oryginalne imię Niedzwiedz,
po pierwsze, dlatego że znalezli go w samym
środku lasu, a po drugie, przewidziała, iż gdy
dorośnie będzie rozmiaru XXL. Niedzwiedz
nie okazał się zwykłym dachowcem, lecz
kotem półdługowłosej rasy maine coon. Ważył
jedenaście kilogramów i był długi na metr,
zdecydowanie zasługiwał więc na swoje imię.
Miał obfite futro na brzuchu, a wokół szyi
imponującą, charakterystyczną futrzaną
kryzę.
Kot zbliżył się do mnie i dotknął zimnym
nosem mojej dłoni. Znaliśmy się dobrze
i łączyła nas solidna nić sympatii. Ta rasa jest
wyjątkowo przywiązana do człowieka,
przyjazna i towarzyska, ale Niedzwiedz był
jeszcze ponad tym. Miał niespotykanie jak na
kota ciepły i braterski stosunek do swojej
rodziny, a ja też się do niej zaliczałam.
Zanurzyłam twarz w miękkim futrze, szukając
pociechy, i zmoczyłam je łzami. Nagle kot
delikatnie wysunął się z moich objęć
i przeszedł kilka kroków w kierunku Oli.
Patrzyliśmy razem, w milczeniu, na
rozciągniętą na ziemi dziewczynę, dopóki
zwierzę nie odwróciło się znów w moją stronę
i spojrzało mi wymownie w oczy.
To nie ja powiedziałam niemal
bezgłośnie i mechanicznie, choć wiedziałam
dobrze, że on o tym wie. Podszedł do mnie
i usiadł tuż obok. Jak prawdziwy przyjaciel.
Siedzieliśmy tak, nie zwracając uwagi na
błyskawicę, która na czarnym tle rozwarła
paszczę i groznie błysnęła kłami. Dopiero gdy
ciszę rozdarł huk pioruna Niedzwiedz wstał,
dając mi tym samym znak, że już czas coś
zrobić. Skinęłam głową, podniosłam się z ziemi
i sięgnęłam do tylnej kieszeni ubrudzonych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]