[ Pobierz całość w formacie PDF ]

była za wysoka. Darryl Strawberry rozdaje karty. Trzy i dwa.
Rytmiczne klaskanie tłumu stawało się coraz głośniejsze. Ten odgłos wypełnił jej uszy,
wypełnił świat. Postukała w martwy pień, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co robi.
- Cały stadion stoi - mówił Joe Castiglione. - Trzydzieści tysięcy ludzi, dziś nikt nie wyszedł
w połowie przedstawienia.
- Najwy\ej parę osób - uzupełnił Troop, ale nie zwrócili na niego uwagi ani Trisha, ani sam
Joe.
- Gordon wstępuje na stanowisko...
Tak, widziała go na stanowisku, stojącego nieruchomo, ze złączonymi dłońmi. Nie patrzy na
bazę domową, ogląda się przez lewe ramię.
- Gordon przygotowuje narzut...
To Trisha widziała tak\e, lewa stopa przesuwająca się za stojącą twardo na ziemi prawą,
dłonie - jedna w rękawicy, druga trzymająca piłkę - zło\one na wysokości mostka, widziała nawet
Berniego Williamsa wychylającego się jak na zwolnionym filmie, Tom Gordon na nic nie zwracał
jednak uwagi i nawet w ruchu zachowywał coś ze swego cudownego spokoju, wpatrywał się
w rękawicę Jasona Yeriteka wiszącą nisko, skierowaną ku zewnętrznemu rogowi pola.
- Gordon narzuca trzy na dwa, narzuca i... Tłum, jego radosny wybuch jak grom, powiedział
jej wszystko.
- Sędzia wywołał strike three! - Joe Castiglione niemal krzyczał. - o mój Bo\e, Gordon
narzucił podkręconą piłkę trzy na dwa i Strawberry nawet się nie poruszył. Czerwone Skarpety
wygrywają z Jankesami pięć cztery, Gordon ratuje wynik po raz osiemnasty w tym sezonie! - Opanował
się i ju\ ciszej mówił: - Koledzy Gordona biegną na wzgórek, na czele z Mo Yaughnem wyrzucającym
ręce w powietrze w odruchu radości, ale sam Tom, czekając na ich szar\ę, wykonuje gest, który kibice
poznali ju\ doskonale, choć przecie\ od niedawna gra jako ostatni narzucający w dru\ynie Czerwonych
Skarpet.
Trisha po prostu się rozpłakała. Wyłączyła walkmana i siedziała nieruchomo na wilgotnej
ziemi z wyciągniętymi przed siebie, rozstawionymi nogami, pomiędzy którymi podarty płaszcz
przeciwdeszczowy wisiał w strzępach niczym plastikowa spódniczka hula. Wylała więcej łez ni\ przez
cały dzień od czasu, gdy się zorientowała, \e zabłądziła, lecz tym razem były to łzy ulgi. Zabłądziła, ale
przecie\ ją znajdą. Nie wątpiła w to. Tom Gordon uratował zwycięstwo, więc ona te\ zostanie
uratowana. Nadal płacząc, rozpostarła poncho, rozło\yła je na ziemi, wsuwając tak głęboko pod
drzewo, jak tylko, jej zdaniem, powinna zdołać się pod nie wczołgać, a potem przesunęła się w lewo
i uło\yła na zaimprowizowanym posłaniu. Zrobiła to wszystko właściwie instynktownie, mechanicznie,
myślami była bowiem nadal na Fenway Park, widziała sędziego, który wyklucza Strawberry'ego,
widziała Mo Yaughna biegnącego na wzgórek, by pogratulować Gordonowi, widziała Nomara
Garciaparrę kłusującego ku niemu z pola, Johna Yalentina z trzeciej bazy i Marka Lemke'a z drugiej,
lecz nim zdołali go dopaść, Gordon wykonał gest, który wykonywał zawsze, gdy udawało mu się
uratować zwycięstwo: uniósł palec, wskazując nim niebo.
Trisha schowała walkmana do plecaka i nim zło\yła głowę na ramieniu, wskazała palcem
niebo, zupełnie jak Tom Gordon. Bo i czemu nie? Coś pomogło jej wszak prze\yć dzień, choć był to
dzień straszny, a kiedy tak uniosła palec, to coś wydało jej się Bogiem. Nie mo\na przecie\ wskazać
palcem głupiego szczęścia albo Niesłyszalnego, prawda?
Poczuła się dzięki temu jednocześnie lepiej i gorzej. Lepiej, poniewa\ gest ten wydał jej się
bardziej modlitwą ni\ jakiekolwiek wypowiedziane słowa, a gorzej, po raz pierwszy bowiem tego dnia
odczuła prawdziwą samotność; kiedy, naśladując Toma Gordona, wskazała niebo, nagle poczuła się
zagubiona w jakimś zupełnie nowym, nieprzewidzianym sensie tego słowa. Głosy, które dzięki
słuchawkom walkmana jeszcze przed chwilą wypełniały jej głowę, wydawały się teraz pochodzić
wprost z sennych majaków, były głosami duchów. Zadr\ała nagle, nie chciała myśleć o duchach - nie
tu, nie w lesie, w ciemności, schowana pod pniem przewróconego drzewa. Tęskniła za matką, ale
najbardziej chciała mieć przy sobie ojca. Ojciec zdołałby ją stąd wydostać, wziął za rękę i wyprowadził
do ludzi. Gdyby rozbolały Trishę nogi, wziąłby córkę na ręce. Ojciec był du\y i silny. Kiedy spędzali
weekendy w jego domu w Malden, w sobotę wieczór nadal brał ją na ręce i zanosił do sypialni, choć
miała ju\ dziewięć lat i była wysoka jak na swój wiek, z wizyt w Malden najbardziej lubiła tę właśnie
chwilę.
Z podszytym rozpaczą zdumieniem Trisha stwierdziła nagle, \e tęskni nawet za swym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •