[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nich, pomachał ręką, uśmiechnął się zza opuszczonej szyby kasku i wyjechał na ulicę.
Ruszył w kierunku autostrady prowadzącej do Monachium. Proteza sprawowała się
znakomicie i czuł się z nią tak, jakby miał ją od zawsze. Nareszcie mam coś, na co czekałem
prawie trzydzieści lat - pomyślał i usadowił się wygodnie na szerokiej kanapie harleya. Ruch
wokół Zurychu był spory i musiał uważać, zanim wreszcie dostał się na szosę w kierunku St.
Gallen, a potem na pamiętną drogę do Dornbirn, gdzie kiedyś razem z Ottonem przekroczyli
granicę.
Dalej była już nowa, szeroka autostrada, którą pomknął jak strzała. Przez całą drogę
myślał o tym, jak zaplanować wyjazd do Polski, i gdy po dwóch godzinach był na miejscu,
wiedział już dokładnie, co ma robić. Wprowadził harleya do garażu i szybko ruszył wyłożoną
granitowymi, łupanymi płytami alejką w kierunku domu. Wziął prysznic, przebrał się,
usadowił w fotelu i podniósł słuchawkę telefonu.
- Tom Gessling, słucham - powiedział sympatyczny głos po drugiej stronie.
- Tu Rolf von Dornhoff, mogę ci zająć chwilę?
- Witaj, Rolf, miło cię słyszeć. Co mogę dla ciebie zrobić?
- Tom, potrzebuję skontaktować się z Wojtkiem, jednym z Polaków, których
poznałem w Utrechcie. Podobno pojechali z tobą do Amsterdamu. byłoby to możliwe?
- Oczywiście, że tak, nie ma żadnego problemu. Tylko że w tej chwili są w pracy,
wracają po osiemnastej. Mogę oddzwonić, jak wrócą. To coś ważnego?
- Nie, nic takiego. Wspominali tylko, że będą pod koniec miesiąca wracać do Polski i
pomyślałem sobie, że mógłbym skorzystać z okazji i zabrać się z nimi. Chętnie bym się
gdzieś dalej przejechał, od czasu wojny nie byłem w Polsce i miałbym przewodników.
- Superpomysł, nie będziesz żałował! Przedzwonię do ciebie, jak wrócą.
- Dobrze, dziękuję ci, Tom, będę czekał - powiedział Rolf i odłożył słuchawkę.
Decyzja zapadła i nie miał już żadnych wątpliwości. Czuł, że zbliża się nieodwołalnie
moment, o którym myślał przez ostatnie trzydzieści lat. Ale tym razem miał silne, graniczące
z pewnością przeczucie, że wszystko uda mu się wreszcie pomyślnie zrealizować.
był w doskonałym nastroju i nagle poczuł się głodny. Po chwili uświadomił sobie, że
nie jadł od samego rana i postanowił zamówić przez telefon chińszczyznę z pobliskiej znanej
mu restauracji, z której usług często korzystał. A potem poszedł do swojego gabinetu i wziął
się za studiowanie mapy Polski.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, była bardzo uboga sieć dróg i zupełny
brak autostrad. Coś niesamowitego, od wojny nic się tam nie zmieniło - pomyślał.
Wyjął z oszklonej witryny dla porównania starą mapę samochodową Europy z 1938
roku. Tak jak podejrzewał, obie mapy na terenie obecnej Polski prawie w ogóle się nie
różniły. Czy oni tam nie używają samochodów? Może to i lepiej, gdyby się tak rozbudowali
jak my w ostatnich trzydziestu latach, to pewnie w moim miejscu nad Pisą stałyby już dwa
betonowe mosty i po starym dębie nie byłoby śladu... - pomyślał Rolf.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Przywiezli zamówioną chińszczyznę, Rolf zszedł na dół,
odebrał parującą paczkę i wrócił do gabinetu. Zapach dochodzący z papierowej torby
spowodował, że z apetytem zabrał się do jedzenia, a wszystko jak zwykle smakowało
znakomicie.
Przeważnie tak się odżywiał. było w okolicy kilka dobrych restauracji, które znał i do
których miał zaufanie. W zależności od tego, na co miał apetyt, wybierał przez telefon coś do
jedzenia w jednej z nich. był stałym i znanym klientem, przywozili to, co zamówił, najpózniej
po dwudziestu minutach, i nigdy nie poczuł się zawiedziony. Jedzenie było zawsze smaczne,
świeże i nie musiał zatrudniać kucharki. Cenił sobie swoją samotność, dobrze jej strzegł i nie
lubił, gdy po domu kręcili się obcy ludzie.
Dom był duży, więc sprzątaczka przychodziła regularnie trzy razy w tygodniu,
ogrodnik raz na tydzień i to było wszystko, czego potrzebował. Jego dom i wielki, trochę
oddalony garaż, stały na wydzielonej z reszty posiadłości, obsadzonej roślinnością działce,
ogrodzonej wysokim, zarośniętym dzikim winem i zbudowanym z ciemno wypalanej cegły
murem. Metalowe, kute drzwi na tyłach domu prowadziły na teren jego firmy, wprost do
okazałego, wykładanego marmurowymi płytami budynku biurowego, w którym miał swój
gabinet.
Wpadał tam regularnie wtedy, gdy w domu pojawiała się sprzątaczka, starsza kobieta,
imigrantka z Jugosławii. Nie cierpiał szumu odkurzacza i jej jękliwego zawodzenia podczas
pracy...
Sprawdzał księgi i jakieś rachunki, podpisywał przygotowane dla niego przez
sekretarkę pisma i faktury, odpisywał na listy, które były adresowane do niego osobiście, i po
kilku godzinach wychodził. Czasami rozmawiał ze swoim siostrzeńcem, pełniącym oficjalnie
funkcję prezesa firmy, który zdawał mu relację ze stanu fnansów, ilości zamówień i planów
rozwoju.
Nie poświęcał na to zbyt wiele czasu. Stan konta bankowego i audyty, które regularnie
zlecał niezależnej firmie, były dla niego najlepszą gwarancją, reszta go nie interesowała.
Wśród pracowników zespołu menedżerskiego uchodził za wyniosłego i bezdusznego
arystokratę. Ludzie mieli dla niego dużo szacunku, ale był to szacunek podszyty strachem i
najlepiej się czuli, gdy w firmie go nie było. Rolf von Dornhoff wiedział o tym i celowo
podtrzymywał ten wizerunek, nie mając zamiaru go zmieniać.
W duchu śmiał się z tego, bo tak naprawdę był zupełnie inny, niż się to otaczającym
go ludziom wy dawało. Potrafił być ciepły i serdeczny, ale zostawiał to sobie na inne okazje.
Uważał, że większość ludzi na to nie zasługiwała, bo z reguły starali się to jakoś wykorzystać,
a on nie zamierzał nikomu ułatwiać życia. Zazwyczaj trzeba było niezle zapracować na to,
żeby zdobyć jego zaufanie, i niewielu ludziom się to udawało.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]