[ Pobierz całość w formacie PDF ]
163
RS
Pani Edwards przycisnęła ręce do brzucha, odpierając
kolejny cios.
Mark Edwards nachylił się ku Sydney, która z uśmie
chem przyjęła jego pocałunek w policzek. Wziął ją za rę
kę i uścisnął.
- Moja droga... - zaczął, ale nie był w stanie mówić
dalej.
Sydney objęła go pośpiesznie, ponad swoim ramie
niem dostrzegając, jak mała wydaje się pani Edwards
w wielkim fotelu. Kiedy pan Edwards ją puścił, Sydney
musiała znieść wzrok jego żony. Wyobrażała sobie, że
matka Jeffa oblicza procent żydowskiej krwi w żyłach
swoich wnuków.
- Bardzo jesteśmy radzi - powiedziała pani Edwards.
Nie wstała z fotela.
Sydney stuknęła swoim kieliszkiem szampana w kieli
szek przyszłego teścia, który znowu pocałował ją w poli
czek. Przez kilka godzin upajała się jego szczęściem i za
dowoleniem Jeffa ze szczęścia ojca. Ale też zauważyła
fałsz w tej radości, jakby ci, którzy są szczęśliwi, nawet
Jeff, nasłuchiwali niskiej wibrującej nuty podobnej do
dzwięku kamertonu, nuty, która w każdej chwili może się
zmienić w szorstką i piskliwą.
Podczas kolacji ustalono datÄ™. Jako miejsce wybrano
dom przy plaży. Powiadomiona telefonicznie Julie piała
do słuchawki:
- Nigdy nie miałam siostry!
Wspomniała tęsknie o podwójnym ślubie, co Sydney
zachowała dla siebie, aczkolwiek mogła wskazać mo
ment, w którym Julie to samo powtórzyła matce. Pani
Edwards wyraznie zadrżała i odrzekła:
- Nie bÄ…dz niemÄ…dra.
W jej głosie zabrzmiała stanowczość.
164
RS
Nic dziwnego, że ta kobieta wygląda, jakby miotały
nią podmuchy wiatru, pomyślała Sydney. Jeden syn żeni
się z %7łydówką. Córka jest lesbijką. Drugi syn, choć bez
wątpienia heteroseksualny, na czas nieokreślony odsunął
siÄ™ od rodziny.
A winę za to wszystko ponosiła Sydney.
Mniejszymi niebezpieczeństwami najeżona była po
dróż do zachodniego Massachusetts, gdzie mieszkała
matka Sydney, oraz do jej ojca w Troy. Oboje rodzice
wcześniej dwukrotnie słyszeli taką wiadomość od córki,
co odebrało obecnym wizytom uroczysty nastrój. Cho
ciaż jednak byli uprzedzeni do małżeństwa, każde pra
gnęło, by Sydney po tragicznej śmierci Daniela znalazła
spokój i szczęście.
Na matce Sydney wielkie wrażenie zrobił MIT.
- Musisz być bardzo bystry - powiedziała do przyszłe
go zięcia. - Wygląda na bystrego, prawda? - dodała,
zwracając się do córki.
- Bardzo. - Sydney posłała Jeffowi uśmiech.
Mężczyzna, dla którego matka opuściła ojca Sydney,
dawno odszedł (przeniesiono go do Minneapolis), ale
warunki jej życia poprawiły się znacznie dzięki nieoczeki
wanemu spadkowi po własnej matce. Obecnie pracowa
ła jako sekretarka w biurze przyjęć w college'u.
- Zawsze potrafię takich wyłowić - oświadczyła ze
znawstwem.
W Nowym Jorku ojciec Sydney podał na kolację przy
rządzone przez siebie spaghetti. Niewiele rzeczy robiło
na nim wrażenie.
- Moja córka jest twarda - powiedział do Jeffa po posiłku.
Ponieważ było pózno, Sydney i Jeff spali w jej daw
nym pokoju na poddaszu, w którym różowe zasłony i la-.
165
RS
wendowe półki pozostały nietknięte; fakt ten złamałby
serce Sydney, gdyby nie była taka szczęśliwa. Oboje z Jef-
fem położyli się na wąskim łóżku przytuleni powściągli
wie do siebie.
- LubiÄ™ twojego ojca - szepnÄ…Å‚ Jeff do ucha Sydney.
Mieli do dyspozycji małą poduszkę, która nie obiecywa
Å‚a dobrego snu.
- Oboje mamy szczęście do ojców.
- Twoja matka wydaje się sympatyczna - zauważył
Jeff.
- Nie jestem pewna, czy jej wybaczyłam, że mnie stąd
zabrała.
Jeff pocałował ją w ucho. Sydney czuła obok siebie je
go długie, chłodne ciało. W innym łóżku, w innych oko
licznościach stwardniałby i przycisnął się do niej, ale tej
nocy był miękki jak chłopiec.
Niedługo po przekazaniu wiadomości rodzicom Jeff
i Sydney siedzieli w kafejce niedaleko MIT, czekajÄ…c na
Iversa. Hinduskie jedzenie było tanie, a kolejka kupują
cych dania na wynos długa. Odnosiło się wrażenie, że
stoły z blatami z formiki i krzesła na jednej nodze służą
jedynie do rzucania na nie stosów płaszczy, szali i pleca
ków. Okno obok Sydney, oświetlone neonem z zewnątrz,
zaparowało od środka, tworząc mgiełkę podobną do li
kieru Chartreuse.
- Musimy powiedzieć Benowi - odezwała się Sydney.
Jeff, który siedział bokiem do stolika, rytmicznie ude
rzał nożem w blat, czekając, aż podadzą im jedzenie.
Ubrany był w granatowy sweter i niewyprasowaną ko
szulę. Włosy mu urosły i podwijały się na kołnierzu
w sposób, który Sydney bardzo się podobał. Pragnęła na
tychmiast dotknąć loczków na jego karku.
166
RS
Przesunęła nogi pod stołem, usiłując założyć jedną na
drugą. Miała na sobie dżinsy i czarny sweter, rodzaj luto
wego uniformu. Włosy, które uczesała w koński ogon,
naelektryzowały się od zimna. Ciepło panujące w kafejce
sprawiło, że z nosa jej ciekło. Na zewnątrz w najlepszym
razie było minus siedem.
- Jestem pewien, że tata już mu powiedział - odrzekł Jeff.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]