[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Do diabła, kiedy ktoś nas przyjmie!
Frankie spojrzała znad biurka i zobaczyła przysadzistego mężczyznę w
ciemnym garniturze, który wymachiwał paluchem przed oddziałową Kenney i wy-
straszoną młodą pielęgniarką Cindy.
- Wiecie, kto tam leży! Sam Denver Clayton! Chyba nie muszę tłumaczyć,
kim jest?
- Pan Clayton trafił tu przed chwilą. Zgodnie z procedurą pielęgniarka oceni,
w jakim jest stanie i jacy specjaliści powinni go obejrzeć. Z pewnością zostanie
otoczony opieką.
- Mam nadzieję. Pielęgniarka, o której pani mówi, wygląda jak dzieciak.
Sprowadzcie tutaj prawdziwych fachowców.
- Zapewniam pana, że wszyscy nasi pracownicy są profesjonalistami. - Siostra
Kenney nie pozwalała się zastraszyć. Zwróciła się do Frankie i wyjaśniła półgłosem:
- Przyjaciel tego pana leży pod trójką. Zemdlał pół godziny temu, ale chyba
dochodzi do siebie.
Frankie nie była zdziwiona zachowaniem mężczyzny. Widziała ludzi tego
typu codziennie. Rozumiała, że krewni pacjentów nie zważają na to, co dzieje się
S
R
wokół nich, ale to nie usprawiedliwia chamstwa i agresji, często podsycanych
spożytym alkoholem.
Denver Clayton, powód awantury w izbie przyjęć, miał na oko trzydzieści lat.
Zwracała uwagę jego fryzura - włosy ufarbowane na czarno z białym pasem z
przodu. Twarz wydała jej się znajoma. Nosił koszulkę z napisem Muzyka to ja" i
wyblakłe dżinsy z dziurami. Oddychał z wysiłkiem. Jęczał i rzucał się na łóżku, ale
oczy miał zamknięte.
- Podaj mu tlen - zwróciła się Frankie do Cindy. Pielęgniarka patrzyła na
pacjenta z pełnym uwielbienia podziwem.
- To naprawdę on. Widziałam go na scenie dziesięć dni temu.
- Piosenkarz?
- Każdy go zna! Jest wokalistą zespołu Music Bones.
Starzeję się, pomyślała Frankie. Wszyscy go znają oprócz mnie.
- Byłam pewna, że już widziałam tę twarz - powiedziała. - Pójdę porozmawiać
z jego przyjacielem. Może będzie umiał podać szczegóły.
Obok wojowniczego mężczyzny czekała młoda blondynka z wysoko upiętymi
włosami, w minispódniczce z imitacji skóry jaguara.
- Jestem Bill Courtney, menedżer. A to Vicky, dziewczyna Denvera.
- Narzeczona - sprostowała kobieta szybko.
- Byli państwo z nim, gdy zachorował?
- Przestraszył nas. Zaczął łapać powietrze i uderzał się w piersi, z oczu leciały
mu łzy. W pewnym momencie padł na ziemię. Przerażający widok. A chwilę
wcześniej był zdrowy jak rybka.
- Brał coś?
- Jest gwiazdą muzyki pop, ale to nie znaczy, że szprycuje się narkotykami.
Lubią go wszystkie matki, a na pewno by przestały, gdyby nie był czysty. Każdego,
kto twierdzi inaczej, pozwiemy do sądu za oszczerstwa.
S
R
- Staram się postawić diagnozę. Wszystko, co państwo mi powiedzą, pozostaje
tajemnicą lekarską. Jeśli nie bierze narkotyków, to dobrze. Czy pił?
- Oczywiście. - Bill wzruszył ramionami. - Kilka drinków po występie pomaga
się odprężyć.
- Jak dawno zachorował?
- Pół godziny temu. Byliśmy u Chińczyka, niedaleko sali koncertowej. To
miejsce otwarte do rana, a my byliśmy głodni, więc podgrzali nam coś na ząb.
- Rozumiem. Proszę usiąść w tym bocznym korytarzyku, gdzie są krzesła i
automaty z piciem, a ja zajmę się panem Claytonem.
- Jak długo jeszcze? - Bill napierał na lekarkę i wygłaszał swoje kwestie
głośno, z pretensją w głosie. - Mamy następny występ jutro wieczorem w Man-
chesterze. Nie możemy zawieść naszej widowni.
Frankie marzyła o tym, by mieć ze dwadzieścia centymetrów więcej i patrzeć
na faceta z góry. Nagle cofnął się o krok, a za plecami rozległ się znajomy niski
męski głos:
- Czy mogę pomóc?
Zdziwiła się, że Jack ma nocną zmianę, ale z ulgą przyjęła jego obecność. Był
ostatnią osobą, która dałaby się rozstawiać po kątach i z pewnością poradzi sobie z
despotycznym osobnikiem pokroju Billa Courtneya.
- Pan Courtney jest przyjacielem naszego pacjenta, który leży pod trójką.
Jack spojrzał na menedżera zimno. Swoją atletyczną posturą górował nad
drugim mężczyzną.
- Na czym polega problem? Musimy wiedzieć, co się stało i nie możemy
pospiesznie wyciągać wniosków. Z pewnością nie chciałby pan tego.
- Do diabła, nikt nie wie, co mu jest. Myślałem, że was tego uczą... -
wymamrotał Bill i pod wpływem wzroku Jacka zaczął przestępować z nogi na nogę.
- Proszę zastosować się do rady doktor Lovatt i napić się kawy, a my
zajmiemy się pacjentem.
S
R
Vicky wzięła Billa pod ramię i odciągnęła go w kierunku poczekalni.
- Masz drobne? Zaschło mi w ustach. Nie przeszkadzajmy lekarzom.
- Przejawia więcej rozsądku niż jej zle wychowany towarzysz - skomentował
Jack, po czym razem z Frankie weszli do pacjenta.
- Mam pewien pomysł. Mogę się mylić, bo nigdy nie zetknęłam się z takim
przypadkiem, a tylko czytałam o nim w literaturze fachowej - rzekła Frankie,
obserwując z niepokojem szarą twarz Denvera. - Zjadł odgrzewaną w mikrofalówce
chińszczyznę, a wcześniej wypił znaczną ilość alkoholu. Zastanawiam się czy nie
jest to nadwrażliwość na glutaminian sodu.
- Brzmi prawdopodobnie - zgodził się Jack. - Nazywają to zespołem
restauracji chińskiej. - Przyłożył mężczyznie rękę do policzka. - Jest rozpalony, a to
chyba jeden z objawów.
- Pewnie teraz potrzeba mu tylko snu i mocnej kawy, a rano będzie jak nowo
narodzony - dorzuciła Frankie.
Cindy patrzyła na nich szeroko otwartymi oczami.
- A ja zawsze biorę chińszczyznę na wynos - jęknęła z przerażeniem.
- Nie masz się czego bać - uśmiechnął się Jack. - Ale nie rób tego, jeśli
wcześniej wlałaś w siebie pokazną ilość alkoholu i pamiętaj, że podgrzewanie
żywności w mikrofalówce powoduje kumulowanie się glutaminianu sodu.
- Nie wiedziałam, że pracujesz na nocki - zauważyła Frankie, gdy wracali na
oddział.
- Niezupełnie. Zastępuję Pete'a Jonesa, który ma grypę. - Ziewnął. - Mam
dyżur od pierwszej po południu. Przyda mi się trochę kofeiny. A tobie?
- Muszę uzupełnić rejestr - wykręciła się. - Kawę wypiję pózniej.
- Chwilowo nic się nie dzieje - wtrąciła się siostra Kenney. - Radziłabym
skorzystać z okazji.
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]