[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mały natychmiast wtulił w niego swą umazaną
jajkami główkę, a jemu ze wzruszenia zaszkliły się
oczy.
%7łałował, że ominęły go pierwsze miesiące życia
synka. Jego narodziny, pierwszy uśmiech, pierwsze
słowo, pierwszy krok. Tyle cudownych chwil minę-
ło i nigdy już nie wrócą.
Wiedział jednak, że będą inne, kolejne i zrozu-
miał, że za nic w świecie z nich nie zrezygnuje. Nie
odejdzie z życia tego dziecka... swojego dziecka.
Zaniósł Kirka do łazienki i usunął z niego resztki
jajecznicy.
 Nie  protestował mały.  Nie, nie  wyrywał
się z zadziwiającą siłą.
Seth mimo to dokończył to niełatwe zadanie. I,
o dziwo, spodobało mu się, że synek ma własną
wolę i nie boi się jej wyrażać.
Duma jednak trwała krótko. W jej miejsce
pojawiła się troska i niepokój. Kirk właściwie
marudził przez cały ranek. Był rozpalony i nieswój,
a na lekarstwo przeciw gorączce było jeszcze za
wcześnie.
Przyniósł do salonu połowę jego zabawek i próbo-
wał go jakoś zabawić. Budował domki z klocków,
robił śmieszne miny, gotów był nawet stanąć na
głowie, byle tylko go rozbawić. Na próżno. W koń-
cu rzeczywiście stanął na głowie, wywołując pierw-
szy uśmiech na twarzy chłopca.
Prezent od losu 135
Trwało to jednak krótko i wkrótce mały znów
zaczął marudzić, a jego ciche popłakiwanie roz-
dzierało mu serce.
Zastanawiał się, czy nie zadzwonić do Meghan
z prośbą o radę, ale szybko odrzucił tę myśl. Nie
chciał, żeby myślała, że nie umie dać sobie rady
z własnym synem... chorym czy zdrowym.
Owszem, nieraz w życiu stawał twarzą w twarz
z niebezpieczeństwem, był nawet ranny, ale bynaj-
mniej nie nauczył się przez to, jak radzić sobie
z chorym dzieckiem.
Tuż przed obiadem ktoś zadzwonił do drzwi.
Seth odetchnął z ulgą, kiedy spojrzał przez judasza
i ujrzał stojącą na ganku Rose Columbus.
 Rose  powitał ją wesoło.  Proszę, wejdz.
 Ciężki dzień, co?  Rose z uśmiechem wyjęła
mu z włosów odrobinę jajecznicy.
 Dziś ja opiekuję się Kirkiem  odparł zmiesza-
ny Seth.
 Właśnie dlatego przyszłam. Widziałam, jak
Meghan wyjeżdża bez niego i domyśliłam się, że
złapałeś tę fuchę. Jak się dziś czuje nasze maleń-
stwo?  Pani Columbus zdjęła płaszcz i rzuciła go na
kanapę. Obok postawiła papierową torebkę, którą
przyniosła ze sobą.
Natychmiast przykucnęła obok Kirka i wzięła go
na ręce, z uwagą oglądając jego pokrytą wysypką
buzię.
136 Carla Cassidy
 Biedactwo. Przyniosłam wam krochmalu do
kąpieli. To powinno trochę złagodzić swędzenie.
 Krochmalu? Przecież to do pościeli.
 To nie jest taki prawdziwy krochmal, ale
naprawdę bardzo koi swędzenie  zaśmiała się
Rose.
 Super  ucieszył się Seth. Dopiero po chwili
uświadomił sobie, że to on będzie musiał małego
w tym wykąpać. Był przerażony.
Rose jakby czytała w jego myślach.
 Wiesz co? To może ja go wykąpię, a ty
tymczasem zrób mu coś do jedzenia.
 Znakomity pomysł  odetchnął z ulgą Seth.
 Aazienka jest tam. Ręczniki są w szafce. Bierz
wszystko, co będzie ci potrzebne.
 Damy sobie radę  uspokoiła go Rose. Chwy-
ciła torebkę z krochmalem i z Kirkiem w ramionach
zniknęła w łazience.
Seth poszedł do kuchni, gdzie szybko przygoto-
wał tacę kanapek i nakrył do stołu. Dla pani
Columbus też. Czuł, że starsza pani mu nie od-
mówi. A jedynie w ten sposób mógł się jej zrewan-
żować za pomoc.
Po kilku minutach do kuchni weszła Rose ze
świeżo wykąpanym i przebranym w czystą piżamkę
Kirkiem. Na widok Setha mały nawet zdobył się na
słaby uśmiech.
 Chyba mu ta kąpiel pomogła. Może teraz, gdy
Prezent od losu 137
coś zje, będzie taki miły i się zdrzemnie. Będziesz
mógł trochę odetchnąć.
 Zjesz z nami? Nic wielkiego, kanapki z szyn-
ką, serem i sałatką z tuńczyka.
Seth podał Kirkowi ćwierć kanapki i wskazał
pani Columbus krzesło.
 Wolę sałatkę z tuńczykiem w towarzystwie,
niż homara czy stek w samotności.
 Jesteś wdową, tak?
 Tak. Mój mąż, kochany stary Albert, zmarł
trzy lata temu. W przyszłym miesiącu minęłoby
pięćdziesiąt lat od naszego ślubu.
Rose zamilkła, najwyrazniej pogrążona we
wspomnieniach. Dobrych, ciepłych wspomnie-
niach o wspólnie spędzonych latach.
Seth też kiedyś chciał spędzić całe życie z Meg-
han, patrzeć, jak w jej ciemnych włosach pojawiają się
srebrne nitki, jak wokół oczu tworzą się zmarszczki.
Tak, kiedyś marzył, że zestarzeją się razem.
 Czterdzieści siedem lat. To strasznie długo.
Mieliście szczęście.
 Szczęście nie ma z tym nic wspólnego.  Rose
nałożyła sobie kanapkę z tuńczykiem.  Małżeń-
stwo to ciężka praca i jeśli ma się udać, trzeba
codziennie poświęcać mu czas i uwagę. Jak każdej
innej pracy. Niewielu ludziom chce się dziś tak
pracować. A ty, Seth? Pracowałeś nad swoim mał-
żeństwem?
138 Carla Cassidy
 Na sto dwadzieścia procent, ale dla mojej
byłej żony to było za mało.
 Szkoda. No to jak? Zostaniesz tu na Boże
Narodzenie?  Rose nagle zmieniła temat i wzięła
sobie kolejną kanapkę.
Seth wzruszył ramionami.
 Umówiliśmy się z Meghan, że zostanę do
końca tygodnia i będę opiekował się Kirkiem,
kiedy ona będzie w pracy.
Czuł, że za te siedem dni już go tu nie będzie,
niezależnie od tego, czy Meghan znajdzie dla niego
te informacje, czy nie. Nie zamierzał jednak od-
chodzić, dopóki nie umówią się co do jego kontak-
tów z Kirkiem. Jest jego ojcem i zamierza nim być
w pełnym tego słowa znaczeniu. Niezależnie od
protestów Meghan.
Rose przez chwilę w zamyśleniu żuła kęs
kanapki.
 Powiesz mi w końcu, kim naprawdę jesteś?
 N...nie rozumiem?
 Chyba nie myślisz, że nabrałam się na tę
opowiastkę o kuzynie?  Spojrzała na niego z nie-
smakiem.  Skomplikowane drzewo genealogicz-
ne, akurat.
 Dlaczego w to nie wierzysz?
 Bo kuzyni nie patrzą na siebie tak jak ty
i Meghan.
Seth zmusił się do uśmiechu.
Prezent od losu 139
 Co ty opowiadasz?
 Dobrze wiesz, o czym opowiadam. Ale jeszcze
nie umiem tego rozgryzć. Zauważyłam przypad-
kiem, że sypiasz w pokoju gościnnym.
 Zauważyłaś przypadkiem?  Wiedział, że mo-
gła to odkryć tylko w jeden sposób, po prostu
zaglądając do wszystkich pokoi.
Rose zarumieniła się.
 No, dobrze, jestem wścibska, więc zajrzałam.
Już mi się wydawało, że czuję tu jakiś romans, ale
najwyrazniej się myliłam. A ja tak chcę, żeby
Meghan była szczęśliwa.
 Nie martw się, Rose  zaśmiał się Seth i po-
gładził starszą panią po ręce.  Jestem pewien, że
jeśli nadal będziesz jej sąsiadką, w końcu któregoś
dnia zobaczysz ją szczęśliwą i zakochaną.
Nie spodobały mu się własne słowa. Myśl
o Meghan z Davidem, czy jakimkolwiek innym
mężczyzną, była nie do zniesienia.
W tej samej chwili Kirk znów zaczął marudzić.
Popłakiwał i tarł piąstkami oczy.
 Chyba ktoś tu jest śpiący  zauważyła Rose
i wstała.  Pójdę już, żebyś mógł go położyć spać.
Dzięki za poczęstunek, Steve.
Seth wziął Kirka na ręce i odprowadził ją do
drzwi.
 Dzięki, Rose, za tę kąpiel. Chyba naprawdę
mu pomogła.
140 Carla Cassidy
 Resztę krochmalu zostawiłam w łazience. Ja
nie rezygnuję, mój drogi  Rose uśmiechnęła się
szelmowsko.  Coś tu jest nie tak i nie uspokoję się,
dopóki nie dotrę do sedna sprawy.
 Obawiam się, że się rozczarujesz  roześmiał
się rozbawiony Seth.  Nie ma tu żadnej tajemnicy.
 To się jeszcze okaże  rzuciła już za drzwiami
Rose. Zdążyła jeszcze pogrozić mu palcem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •