[ Pobierz całość w formacie PDF ]
moment czekał go na samej górze. Musiał puścić linę i złapać się oburącz
górnej krawędzi ściany. Bezładnie młócił nogami powietrze, starając się
uchwycić rękami koniec gładkiego, betonowego muru. Wreszcie udało mu się -
podciągnął się i przerzucił swe ciało na dach.
Chwilę oddychał ciężko, a potem spojrzał w dół. Alan stał spokojnie, oparty o
ścianę.
Adam pociągnął za linę, ale zdołał unieść mężczyznę jedynie kilka centymetrów.
Zdał sobie sprawę, że potrzebuje więcej siły. Nagle przypomniał sobie obrazki,
na których egipscy niewolnicy ciągnęli kamienne bloki na budowę piramidy.
Mieli liny owinięte wokół ramion jak zwierzęta pociągowe. Postanowił zrobić to
samo. Naprężając wszystkie mięśnie, szedł krok za krokiem w stronę
przeciwległej ściany. Kiedy do niej dotarł, zapętlił linę na tej samej rurze,
do której był przymocowany jej początek. Podbiegł do skraju dachu i ujrzał, że
Alan wisi w powietrzu gdzieś w jednej trzeciej wysokości ściany.
Powtarzał ten manewr jeszcze trzykrotnie. Za czwartym razem Alan utknął pod
występem ściany. Adam wychylił się, ustawił Jacksona w pozycji poziomej i
chwycił go za nogi. Z wielkim trudem przeciągnął go na swoją stronę. Obaj
zwalili się na dach.
Kiedy tylko Adam odzyskał nieco siły, odwiązał linę i schował ją do torby.
Następnie pomógł Alanowi wstać. Mężczyzna miał zdartą skórę na prawym
policzku, ale poza tym zniósł wszystko doskonale.
Adam zarzucił torbę na ramię i poprowadził Alana na dach zewnętrznego budynku,
a potem schodami na dół. W czasie drogi potykał się bardziej od swego
towarzysza. Uda drżały mu z wysiłku, ramiona miał zupełnie wiotkie, a dłonie
zdarte do krwi. Gdy dotarli do jego pokoju, popchnął Jacksona na łóżko i sam
zwalił się obok niego.
Zupełnie nie był przygotowany na tak intensywny wysiłek fizyczny. Marzył o
odpoczynku, ale zdawał sobie sprawę, że z każdą minutą rośnie
niebezpieczeństwo, iż ktoś odkryje zniknięcie Alana. Zciągnął z niego
szpitalną piżamę i szybko go ubrał w swoje rzeczy. Na szczęście obaj byli
podobnego wzrostu. Potem położył go na łóżko z nadzieją, że działanie leków
jest jeszcze na tyle silne, iż lekarz zaśnie. Wychodząc, żeby poszukać
jakiegoś samochodu, dla ostrożności zamknął drzwi na klucz. Biegnąc korytarzem
znów pożałował, że nie przygotował staranniej planu ucieczki.
Selma Parkman ziewnęła i spojrzała na wiszący nad szafką z lekarstwami zegar.
Było dopiero piętnaście po pierwszej. Przed sobą miała jeszcze ponad pięć
godzin dyżuru, a już czuła się śmiertelnie znudzona. Zerknęła na dwóch
sanitariuszy i pomyślała, że chciałaby mieć choć trochę ich cierpliwości. Od
pierwszej chwili, kiedy przybyła do ośrodka, dziwiło ją, że personel tak
spokojnie znosi monotonny tok zajęć.
- Chyba się trochę przejdę - oznajmiła, zamykając powieść Roberta Ludluma.
Sanitariusze nawet nie raczyli odpowiedzieć.
- Słyszeliście, co powiedziałam? - zapytała z rozdrażnieniem.
- Będziemy na wszystko uważać - odparł w końcu jeden z nich.
- To dobrze - rzuciła Selma i włożyła buty. Wiedziała, że podczas jej
nieobecności i tak nic się nie zdarzy. Tu nigdy nic się nie działo. Kiedy
przyjmowała tę posadę, miała nadzieję, iż będzie robić coś bardziej
interesującego od pilnowania gromady automatów. %7łeby przyjechać do Puerto
Rico, rzuciła dobrą pracę w Filadelfii, w Instytucie Psychiatrycznym Hobarta.
Teraz zaczynała się zastanawiać, czy nie popełniła błędu.
Wyszła z pokoju pielęgniarek, a ponieważ koniecznie chciała z kimś
porozmawiać, wjechała windą na piętro z salami operacyjnymi i udała się na
galerię. Doktor Nachman uśmiechnął się na jej widok.
- Znudzona? - spytał. - Widzę, że będziemy musieli przygotować dla pani trochę
nowych, bardziej interesujących zajęć. - W rzeczywistości irytowała go jej
niecierpliwość i już wpisał ją na listę osób przeznaczonych do kuracji
conforminem.
Selma obserwowała pojawiające się na ekranach komputerów obrazy, ale nie miała
pojęcia, co przedstawiają i wkrótce znudziło ją to tak samo jak siedzenie na
dole. Rzuciła ogólne: "do widzenia", ale nikt nie odpowiedział. Wzruszyła
ramionami i opuściła galerię. Zeszła piętro niżej i wróciła do pokoju
pielęgniarek. Sanitariusze siedzieli tak, jak ich zostawiła. Nie była to pora
obchodu, ale ponieważ i tak już się podniosła, wzięła latarkę i weszła na
oddział.
Mówiąc delikatnie, jej praca nie była zbyt odpowiedzialna. Połowa pacjentów
miała podłączone kroplówki i do jej obowiązków należało sprawdzić je co
najmniej dwa razy podczas dyżuru. W czasie pozostałych obchodów musiała
jedynie poświecić latarką w twarz każdego pacjenta, aby upewnić się, że
jeszcze żyje.
Zatrzymała się, gdy światło latarki spoczęło na pustej poduszce. Schyliła się
i rozejrzała po podłodze. Kiedyś jeden z chorych spadł z łóżka, ale tym razem
musiało się zdarzyć coś innego. Podeszła do karty i przeczytała nazwisko:
Iseman.
Wciąż przypuszczała, że pacjent musi być gdzieś w pobliżu, wróciła więc do
pokoju pielęgniarek i zapaliła górne światło. Całą salę zalał ostry,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]