[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jakieś inne pytania? - zapytał Arak. Nikt się nie poruszył.
- Myślę, że jesteśmy zbyt oszołomieni, by zadawać pytania - stwierdził Perry.
310
- Musicie pobyć razem, żeby pomóc sobie nawzajem przywyknąć do sytuacji - powiedziała
Sufa. - I zachęcamy, żebyście zwrócili się o radę do Ismaela i Mary. Jestem pewna, że możecie
odnieść korzyść z ich mądrości i doświadczenia.
Nikt nie odpowiedział.
- W takim razie - podjął Arak - powrócimy do zajęć jutro, kiedy będziecie już po
zasłużonym odpoczynku. Pamiętajcie, że, pomijając inne kwestie, wciąż jeszcze dochodzicie do
siebie po procedurze odkażania. Wiemy, że stres związany z tym przeżyciem zmniejsza odporność
emocjonalną.
Kwadrans pózniej grupa, pożegnana przez Araka i Sufę, ruszyła z powrotem do jadalni.
Zapadał zmierzch. Milcząc, pogrążeni w myślach, wlekli się ciężko przez gęstą trawę.
- Musimy porozmawiać - powiedział Donald, przerywając ciszę.
- Zgadzam się - odparł Perry. - Gdzie?
- Myślę, że najlepiej, jeśli zrobimy to na zewnątrz - stwierdził Donald. - Ale najpierw
pójdzmy do jadalni i zostawmy tam nasze komunikatory. Nie byłbym zaskoczony, gdyby oprócz
innych funkcji służyły też do szpiegowania.
- Dobry pomysł - przyznał Perry. Doszedł już do siebie na tyle, by czuć gniew.
- Chcę jeszcze raz przeprosić was wszystkich - powiedziała Suzanne. - Wciąż mnie dręczy,
że to ja jestem odpowiedzialna za to, że wszyscy tu jesteśmy.
- Nie jesteś odpowiedzialna odparł z rozdrażnieniem Perry.
- Tb nie twoja wina. To ci cholerni Interterranie - stwierdził Michael.
- Ograniczmy rozmowy do minimum, dopóki nie pozbędziemy się naszych komunikatorów
- zaproponował Donald.
Resztę drogi pokonali w milczeniu. W jadalni ściągnęli komunikatory z rąk, po czym
gęsiego wrócili na zewnątrz.
-Jak sądzisz, jak daleko powinniśmy odejść? - zapytał Perry. Obejrzał się przez ramię. Byli
już jakieś trzydzieści metrów od jadalni. Zwiatło z wnętrza wylewało się na trawnik.
311
l
- Tyle wystarczy - odparł Donald. Przystanął. Pozostali skupili się wokół niego. Tak
więc teraz już wiemy powiedział. - Nie chciałbym mówić, że przeczuwałem to.
- Więc nie mów - burknął opryskliwie Perry.
- Przynajmniej wiemy, na czym stoimy - powiedział Donald.
- Wielka mi pociecha - zadrwił Perry.
- Byłam zaskoczona, że zadałeś to pytanie - oświadczyła Suzanne. - Dlaczego zmieniłeś
zdanie co do poruszania tej kwestii?
- Dlatego, że musieliśmy to wiedzieć w miarę szybko, jeśli mamy się stąd wyrwać, a wiemy
już, że nie mamy innego wyjścia. Nie możemy z tym zwlekać.
- Myślisz, że to możliwe? - zapytała Suzanne.
- Tak sądzę. Najbardziej obiecującą wieścią jest to, że widzieliście Oceanusa i że jest
nienaruszony. Jeśli zdołamy dostać się do tego portu wyjściowego w Barsamie i znalezć sposób na
zalanie komory i otwarcie szybu, zasilania i powietrza wystarczy nam, żeby dostać się do Bostonu.
- To się nie uda - oświadczyła Suzanne. - Interterranie są tak paranoidalni, że porty
wyjściowe na pewno są silnie strzeżone i monitorowane. Nawet gdybyśmy umieli je obsługiwać i
tak nie zdołalibyśmy się wydostać.
- Suzanne ma rację - przyznał Richard. - Na pewno kręci się tam masa tych klonów
roboczych.
- Zgadzam się - odparł Donald. - Nie możemy wymknąć się tamtędy cichaczem ani nawet
wyrwać się siłą. Oni sami muszą nas wypuścić.
- Sraty taty! - prychnął Perry. - Oni nigdy nas nie wypuszczą. Arak postawił sprawę
zupełnie jasno.
- Nie z własnej woli. Musimy ich zmusić.
- A jak masz zamiar to zrobić? - zapytała Suzanne. -Mówimy o niesamowicie rozwiniętej
cywilizacji, dysponującej środkami, których nie potrafimy się nawet domyślić.
- Przez szantaż. Musimy przekonać ich, że byłoby bezpieczniej wypuścić nas niż zatrzymać
- odparł Donald.
- Mów dalej - mruknął z powątpiewaniem Perry.
312
- Oni panicznie boją się ujawnienia ciągnął Donald. Mój pomysł polega na tym, żeby
zastraszyć ich transmisją do powierzchniowych sieci telewizyjnych i wydaniem sekretu.
- Myślisz, że ludzie na powierzchni uwierzyliby w to? -zapytała Suzanne.
-Ważne jest tylko to, że Interterranie w to wierzą -oświadczył Donald.
- Czy oni mają urządzenia do transmisji sygnału telewizyjnego? - zapytał Perry.
- Nie, ale odbierają go. Michael i ja znalezliśmy człowieka, który nam pomoże.
- To prawda - przyznał Michael. - To stary wyga z Nowego Jorku. Nazywa się Harvey
[ Pobierz całość w formacie PDF ]