[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie chciała go zawiadamiać, ale niestety musiała. Po tym, co się
zdarzyło pomiędzy nimi zeszłego wieczoru, znienawidzi ją przez to
jeszcze bardziej. Jeśli w ogóle coś jeszcze zostało między nimi, co można
byłoby popsuć.
Trace był w pokoju, w którym miał teraz swoje biuro. Nigdy
wcześniej tu nie przychodziła. Wiedziała, że nie lubi, jak mu się
przeszkadza w pracy.
Zapukała.
- Proszę - mruknął Trace.
Powoli nacisnęła klamkę i wślizgnęła się do środka, z głową wtuloną
w ramiona z poczucia winy.
- Dzień dobry - przywitał ją chłodno. Przed nim na biurku leżał jakiś
papier. - Myślę, że dobrze spałaś.
Poczuła, że budzi się w niej duch walki, ale szybko przytłumiła go.
Oczywiście przez Trace'a prawie nie zmrużyła oka tej nocy. Ale nie warto
było teraz o tym rozmawiać.
- Dość dobrze - mruknęła, przełknąwszy ślinę. - Coś się zdarzyło,
więc muszę...
Nie potrafiła dokończyć tego zdania.
- Tak? - zdziwił się uprzejmie.
W żaden sposób nie zamierzał niczego jej ułatwiać. Hope ze
zdenerwowania wbijała paznokcie w dłonie.
- Właśnie wracam z pokoju Sabriny i...
- Tak? - znowu się zdziwił.
152
RS
- Bree... to znaczy... jej nie ma... i ja weszłam do środka i...
znalazłam tę kartkę...
Drżącą dłonią położyła papier na biurku. Nie czekając, aż się
zapozna z treścią listu Bree, pośpieszyła z mową obronną.
- Wiem, że to dla ciebie będzie taki sam szok jak dla mnie. Nie
wiem, co spowodowało, że podjęła tak drastyczną decyzję na dzień przed
ślubem, ale...
Machnął ręką, żeby już nie mówiła i pogrążył się w czytaniu.
Hope stała cicho tak długo, jak tylko mogła. Potem znowu próbowała
o czymś go przekonać. Może coś jeszcze da się z tego uratować.
- Wiem, że nie uwierzysz w tej chwili w nic, co ci powiem. Ale oni
będą tak czy inaczej razem szczęśliwi. Wstyd tylko z tym ślubem i
przyjęciem weselnym. Szkoda całego czasu, wysiłku i pieniędzy, które
wydałeś. I nawet mnie szkoda. Bree przecież wiedziała, ile to znaczyło dla
Celebrations", to była duża reklama dla mojej firmy...
Skończył czytanie i podniósł na nią wzrok. Jego twarz pozostawała
kompletnie bez wyrazu. Nie sądziła jednak, żeby stracił słynny
temperament Morganów.
Zebrała się na odwagę, żeby kontynuować:
- Wiem, że to nie brzmi wiarygodnie, ale naprawdę jestem święcie
przekonana, że Andy'emu chodzi o Sabrinę, nie o pieniądze.
- Wiem o tym.
Szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia.
- Co takiego powiedziałeś?
- Powiedziałem, że wiem - powtórzył.
Cofnęła się o krok i opadła na pokryte skórą krzesło.
153
RS
- Ale jak to? Skąd teraz nagle wiesz, kiedy ja przez tyle miesięcy
starałam się cię o tym przekonać?
- Wiem - rzekł łagodnie. - Sama zobacz.
Podał jej jakiś papier, który przedtem leżał przed nim na biurku.
Zaczęła czytać:
... zrzeczenie się praw majątkowych... data 20 czerwca i podpisane
Andrew Lloyd Archer...
- O mój Boże!
Oparła się o krzesło, ale oczy miała nadal szeroko otwarte ze
zdumienia.
- Gdzie? Jak? - zaczęła pytać bezładnie.
Trace wstał.
- Dostałem to kilka minut temu od specjalnego posłańca. Miałaś
rację w tym, co cały czas mówiłaś. To Sabrina nie pozwalała mu tego
podpisać. Andy zrobił to bez jej wiedzy. Napisał w liście, że Sabrina mu
tego nie wybaczy, jak się dowie.
Uśmiechnął się. Jakby blask słońca rozproszył grubą warstwę
ciemnych chmur. Jakby zakwitły chabry.
- Wspaniały chłopak ten twój kuzyn. Prosił, żeby nie mówić jej tego,
dopóki się nie pobiorą. Ale jak go znam, to sam jej powie o tym jeszcze
przed ślubem.
Hope poczuła tak wielką ulgę, że aż łzy napłynęły jej do oczu. I
nagle zobaczyła, jak Trace powoli, starannie drze dokument na tysiące
drobnych kawałeczków.
Uniosła się z krzesła.
154
RS
- Co robisz? Przecież to jest właśnie to, o co ci chodziło. Nadal
uśmiechał się do niej.
- Mnie chodziło tylko o to, aby mieć pewność, że on ją kocha.
Rozmawiałem z Sabriną wczoraj pózno wieczorem, ale nie doszliśmy do
porozumienia.
Musiał powiedzieć jej coś takiego, że zawrzała z gniewu, pomyślała
Hope.
- A ja tak się bałam powiedzieć ci, co się wydarzyło - szepnęła.
- Proponowałem jej dodatkowe udziały we Flying M za to, żeby
porzuciła tego chłopca. Potraktowała mnie bardzo niewybrednymi
słowami, gdzie mogę sobie wsadzić te udziały. Uwierz mi, nie było
przyjemnie tego słuchać.
Hope niespodziewanie dla samej siebie zachichotała. Już wiedziała,
co było bombą zegarową, nastawioną na ostatnią chwilę. To zawiodło.
Sabrina i Andy w oczywisty sposób wygrali.
Lecz radość jej była krótkotrwała.
Hope zdała sobie sprawę, że jej praca jest już zakończona i nic tu po
niej. Wyjedzie stąd jak najszybciej, to oczywiste. Nie miała wyboru. Może
kiedyś uda jej się z nim spotkać. Albo i nie...
I nagle do niej dotarło.
- O Boże! - krzyknęła, zrywając się z krzesła. - Jutro ślub, a ich nie
ma!
Bo przecież... Trace zrozumiał wreszcie, że Andy'emu zależy na
Sabrinie, nie na jej pieniądzach. Wybaczył im tę ucieczkę. Jak wrócą,
przyjmie ich z otwartymi ramionami. Ale kiedy wrócą?
155
RS
Czy zdążą teraz z Trace'em odnalezć Sabrinę i Andy'ego,
wytłumaczyć im, że muszą być w sobotę w rezydencji Morganów? A
może oni już są po ślubie? Zgodnie z tym, co mówiła jej poprzedniego
dnia Sabrina, było to zupełnie możliwe.
- Co robić? Co robić? - szepnęła z przerażeniem.
- Jest tylko jedna rzecz, którą w tej chwili możemy zrobić. I
przyznam, że bardzo mi się podoba ten pomysł - spokojnie powiedział
Trace.
Sobota, piętnasty czerwca. Dzień był naprawdę piękny, słoneczny.
Goście patrzyli z podziwem na nowożeńców.
Panna młoda miała na sobie wyjątkowo piękną suknię. W ręku
trzymała bukiet z białych róż i orchidei.
Trace Morgan uśmiechał się do niej z ogromną czułością. Potem
podniósł welon i namiętnie pocałował usta panny młodej.
Nastrój był uroczysty, nawet powietrze tego dnia wydawało się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]