[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie mam ochoty wyduszać z siebie siódmych potów, aby wzbogacić człowieka,
153
który nie przepracował uczciwie w swoim życiu ani jednego dnia. Raczej wolę
dać zarobić przyjacielowi.
Kring spontanicznie objął go i przycisnął do piersi.
 Bracie!  zakrzyknął.  Jesteś prawdziwym przyjacielem! To zaszczyt
spotkać cię na swej drodze.
 Nie, to ja jestem zaszczycony, domi  powiedział poważnie Tynian.
Domi otarł zatłuszczone palce w swoje skórzane pludry.
 No cóż, musimy ruszać. Ociągając się stracimy jeszcze nagrodę.  Prze-
rwał na chwilę.  Jesteś pewien, że nie chcesz sprzedać tego chłopca?
 On jest synem mojego przyjaciela  powiedział Tynian.  Nie miałbym
nic przeciwko pozbyciu się chłopaka, ale cenię sobie przyjazń jego ojca.
 Doskonale to rozumiem.  Kring pochylił łysą głowę w ukłonie.  Poleć
mnie Bogu, gdy następnym razem będziesz z Nim rozmawiał.  Wskoczył na
siodło popędzając konia i rumak ruszył z kopyta, zanim Kring zdążył się dobrze
usadowić.
Ulath podszedł do Tyniana i uścisnął mu dłoń z powagą.
 Sprytny jesteś  zauważył.  Doskonale to rozegrałeś.
 Dobiliśmy uczciwego targu  powiedział skromnie Tynian.  My pozby-
liśmy się Zemochów, a Kring dostał uszy. Uczciwy targ między przyjaciółmi to
taki, z którego obie strony wychodzą zadowolone.
 Szczera prawda  mruknął Ulath.  Jednakże nigdy przedtem nie słysza-
łem o sprzedaży uszu. Zwykle to były głowy.
 Uszy są łatwiejsze to transportu i nie wytrzeszczają na ciebie oczu za każ-
dym razem, gdy otwierasz sakwy.
 Moi drodzy, za pozwoleniem  powiedziała cierpko Sephrenia.  W koń-
cu są z nami dzieci.
 Przepraszam, mateczko  kajał się Ulath.  To taki zawodowy żargon.
Czarodziejka usadowiła się ponownie na wozie, mówiąc coś cicho do siebie.
Sparhawk niemal z całkowitą pewnością mógł stwierdzić, że niektóre z dosłysza-
nych słów nigdy nie były używane w dobrym towarzystwie.
 Co to byli za ludzie?  zapytał Bevier, spoglądając za oddalającymi się
szybko na południe wojownikami.
 To Peloi, wędrowni pasterze koni  odparł Tynian.  Pierwsi Eleni, któ-
rzy przybyli w te strony. Od nich wzięło nazwę królestwo Pelosii.
 Czy są naprawdę tak dzicy, jak wyglądają?
 Nawet jeszcze bardziej. Prawdopodobnie to dzięki ich obecności na granicy
Otha najechał Lamorkandię, a nie Pelosię. Nikt będący przy zdrowych zmysłach
nie atakuje Peloi.
Wieczorem następnego dnia dotarli nad jezioro Venne. Był to płytki zbiornik,
do którego spływały wody z pobliskiego grzęzawiska, czyniąc jezioro mętnym
i pokrytym brunatnymi plamami. Rozbili obóz z dala od bagnistego brzegu. Flecik
154
wydawała się dziwnie podniecona. Gdy tylko ustawiono namiot Sephrenii, rzuciła
się do jego wnętrza i nie chciała wyjść.
 Co jej się stało?  zapytał Sparhawk Sephrenię, która w zamyśleniu przy-
mknęła powieki. Wydawało się, że coś ją trapi.
 Doprawdy nie wiem  odparła marszcząc brwi.  Jakby się czegoś ba-
ła. . .
Po posiłku Sephrenia zaniosła Flecikowi wieczerzę do namiotu, a potem Spar-
hawk dokładnie wypytał każdego z rannych towarzyszy o stan zdrowia. Wszyscy
twierdzili, że czują się świetnie. Sparhawk był pewien, że mijali się nieco z praw-
dą.
 Dobrze, dobrze  poddał się w końcu.  Niech wszystko będzie znowu po
staremu. Jutro otrzymacie z powrotem wasze zbroje i spróbujemy pojechać kłu-
sem. Nie galopem, nie na wyścigi. Jak wpadniemy w kłopoty, to starajcie trzymać
się z daleka, chyba że sytuacja stanie się trudna.
 Przypomina zachowaniem starą kwokę.  Kalten trącił Tyniana łokciem
w bok.
 Jak wygrzebie robaka  odparł Tynian  będziesz musiał go zjeść.
 Dziękuję, ale jadłem już wieczerzę  odmówił grzecznie Kalten.
Sparhawk położył się spać.
Zbliżała się północ, księżyc za namiotem świecił jasno. Wtedy właśnie Spar-
hawka wyrwał ze snu okropny ryk. Rycerz usiadł wyprostowany na posłaniu.
 Dostojny panie!  dobiegł go z zewnątrz krzyk Ulatha.  Obudz wszyst-
kich! Szybko!
Sparhawk poderwał Kaltena na nogi, sam pośpiesznie wciągnął kolczugę,
schwycił miecz i wypadł z namiotu. Rozejrzał się i spostrzegł, że pozostałych
nie musi budzić. Naciągali już kolczugi i sięgali po broń. Ulath stał na skraju
obozowiska, trzymając w pogotowiu swoją okrągłą tarczę i topór. Wpatrywał się
uważnie w ciemność.
Sparhawk podszedł do niego.
 Co to jest?  zapytał cicho.  Co tak zaryczało?
 Troll  odparł Ulath krótko.
 Tu? W Pelosii? To niemożliwe! W Pelosii nie ma trolli.
 Może pójdziesz tam i jemu to powiesz?
 Jesteś zupełnie pewien, że to troll?
 Zbyt wiele razy słyszałem ten głos, abym mógł się mylić. To z pewnością
troll i w dodatku jest czymś rozwścieczony.
 Może powinniśmy rozpalić ognisko  zaproponował Sparhawk, gdy zbli-
żyli się pozostali.
 To nic nie pomoże  mruknął Ulath.  Trolle nie boją się ognia.
 Znasz ich język, prawda?
Ulath chrząknął.
155
 Powiedz mu, że nie chcemy go skrzywdzić  polecił Sparhawk.
 Dostojny panie  rzekł Ulath pobłażliwie  jest dokładnie na odwrót.
Kiedy zaatakuje  zwrócił się do wszystkich  próbujcie zadawać ciosy w nogi.
Jeżeli traficie w tułów, wyrwie wam broń z rąk i skieruje ją przeciwko wam. No,
spróbuję z nim pomówić.  Zadarł do góry głowę i krzyknął coś w okropnym,
gardłowym języku.
Z ciemności padła odpowiedz, przeplatana warknięciami i parsknięciami.
 Co on mówi?  zapytał Sparhawk.
 Złorzeczy. To może mu zająć z godzinę. Język trolli jest bogaty w prze-
kleństwa. -  Ulath zmarszczył brwi.  Nie wydaje się wcale taki pewny siebie
 powiedział zagadkowo.
 Być może stał się ostrożny, kiedy zobaczył, że jest nas tylu  zasugerował
Bevier.
 One nie wiedzą, co to ostrożność. Widywałem, jak samotny troll atakował
otoczone murami miasto. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •