[ Pobierz całość w formacie PDF ]
po jechał, gdzie miał pojechać.
Za chwilę będzie samochód.
Wez walizkę i wyjdz.
Czekaj na nas jakąś milę dalej przy drodze.
Pół godziny pózniej rzeczywiście podjechał samochód pana Meldru ma, ford
orion z wieloma wgnieceniami stanowiącymi jedyny znak roz poznawczy nie
oznaczonego samochodu na Cyprze.
Kierowcą był młody czujny facet, pracownik komórki wywiadowczej w Nikozji.
Nazywał się
263 .
Bertie Marks i mówił płynnie po grecku.
Zabrali Billa spod drzewa przy drodze i skierowali się na południowy zachód w
stronę gór.
Jazda była długa.
Zapadł ju\ zmierzch, kiedy przyjechali do malowniczej wioski Pedhoulas w samym
sercu zagłębia wiśniowego gór Troodos.
Danny czekał na nich w kawiarni naprzeciwko gara\u.
Biedny pan Demetriou nie zdołał jeszcze naprawić wynajętego samochodu, który
Danny uszkodził tak, by naprawa potrwała nie krócej ni\ pół dnia.
Wskazał na hotel "Apollonia", po czym obaj z Billem objęli całe oto
czenie w zapadającym zmroku profesjonalnym spojrzeniem.
Skoncentro wali się na zboczu górskim po przeciwległej stronie doliny patrząc ze
wspaniałej jadalni hotelowej na tarasie, złapali walizeczki i w milczeniu
zniknęli w wiśniowych sadach.
Jeden z nich niósł ręczny radiotelefon, który Marks przywiózł z Nikozji.
Drugi radiotelefon miał zostać u McCreadyego.
Dwaj ludzie z Tajnej Słu\by Wywiadowczej znalezli sobie mniej szą i skromniejszą
tawernę w wiosce i tam się zatrzymali.
Rowse przyjechał w porze lunchu po przyjemnej i wygodnej jezdzie z
hotelu lotniskowego.
Zakładał, \e jest pilnowany przez swoich opieku nów ze Specjalnych Sił
Lotniczych, a nawet miał nadzieję.
Poprzedniego wieczora na Malcie świadomie guzdrał się przy załatwianiu
formalności paszportowych i celnych.
Wszyscy pasa\erowie, z wyjątkiem jednego, odprawili się przed nim.
Tylko młody facet o śniadej cerze z libijskiego Muchabaratu się ociągał.
W ten sposób Rowse się dowiedział, \e Hakim al-Mansur posłał za nim człowieka.
Nie rozglądał się za sier\antami ze Specjalnych Sił Lotniczych na dworcu
lotniczym na Malcie, spodziewa jąc się, \e będą się trzymali z daleka.
Wiedział, \e "ogon" z Trypolisu nie poleciał za nim do Nikozji, i dla
tego przyjmował, \e inny będzie tam na niego czekał.
I rzeczywiście.
Rowse zachowywał się w sposób całkowicie naturalny i spał dobrze.
Zo baczył, \e zgubił Libijczyka po drodze z lotniska w Nikozji i miał nadzie ję,
\e gdzieś z tyłu jest facet ze Specjalnych Sił Lotniczych.
Nie spieszył się, ale te\ się i nie rozglądał.
Tym bardziej nie czekał w ukryciu ani nie próbował kontaktu.
Gdzieś wśród wzgórz mógł być ulokowany inny Libijczyk.
W "Apollonii" mieli wolny pokój, więc go wziął.
Mo\e zorganizował to al-Mansur, a mo\e nie.
Był to przyjemny pokój z fantastycznym wido kiem poprzez dolinę na zbocza wzgórz
pokryte drzewami wiśniowymi, obecnie tu\ po okresie kwitnienia.
Zjadł skromny, lecz smaczny lunch, duszone jagnię z lekkim czerwo nym
winem Omhodos, a potem świe\e owoce.
Hotel był starą tawerną, przebudowaną i zmodernizowaną, z takimi udogodnieniami,
jak wysu
264
nięty nad dolinę taras jadalny na palach, ze stolikami ustawionymi z da
leka od siebie pod pasiastymi markizami.
Strona 187
forsyth Fa szerz.txt
Niezale\nie od tego, ile gości bytów hotelu, niewielu przyszło na lunch.
Był jakiś starszawy jegomość o lśniących, czarnych włosach, sam przy stoliku w
rogu, który mamrotał do kelnera po angielsku, i kilka par, najwyrazniej
miejscowych, które mogły po prostu przyjść coś zjeść.
Gdy Rowse wszedł na taras, wychodzi ła właśnie bardzo ładna młoda kobieta.
Rowse obejrzał się za nią; rzeczy wiście zwracała uwagę urodą, a ze swą grzywą
pszenicznozłotych włosów /prawie na pewno nie była Cypryjką.
Rowse zauwa\ył, \e wszyscy trzej gnący się w ukłonach kelnerzy odprowadzali ją
pełnymi zachwytu spoj rzeniami, zanim jeden z nich wskazał mu stolik.
Po lunchu Rowse poszedł do swego pokoju na krótką drzemkę.
Jeśli zawiła aluzja al-Mansura znaczyła, \e jest "w grze", to nie pozostawało mu
nic innego, jak tylko patrzeć i czekać.
Zrobił, co mu radzono.
Na stępny ruch, je\eli w ogóle istniał jakiś następny ruch, był w bramce
libijskiej.
Miał tylko nadzieję, \e jeśli sprawy pójdą zle, to mo\e liczyć na wsparcie
swoich, którzy gdzieś tutaj czuwają.
Do czasu, kiedy się obudził z drzemki, "wsparcie" było ju\ na poste
runku.
Dwaj sier\anci znalezli mały kamienny domek wśród drzew wi śniowych na zboczu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]