[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Byliśmy na spacerniaku mniej więcej godzinę i w końcu strażnicy, którzy pilnowali
nas zza drucianego ogrodzenia, znowu otworzyli bramę. Najpierw skinęli w moją stronę.
Przyszłam jako ostatnia, a miałam wyjść jako pierwsza. Odchodząc, zobaczyłam jednak, że
kiwają w stronę Homera, więc domyśliłam się, że czas ćwiczeń zakończył się dla nas
wszystkich.
- Cześć! Do zobaczenia! - zawołałam do przyjaciół, ale mówiąc Do zobaczenia! ,
zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek jeszcze się spotkamy. Znowu zawisł nade mną
wielki ciemny ciężar przygnębienia i strachu. Tym razem unosił się jednak trochę wyżej i
chyba nie był już tak ciężki.
27
Tak się złożyło, że zobaczyłam się z przyjaciółmi również nazajutrz, następnego dnia znowu i
trzeciego też. Od tamtej pory regularne popołudniowe spacery były stałym elementem
każdego dnia odsiadki: najcenniejszymi, najbardziej radosnymi i wyczekiwanymi chwilami w
moim życiu. Najgorsze było to, że ja i Homer mogliśmy wychodzić tylko na godzinę, co
pewnie jest normalne w wypadku więzniów osadzonych w bloku dla najgrozniejszych
przestępców. Pozostali dostawali dwie godziny.
Być może w więzieniu brakowało strażników: kiedy wypuszczali mnie i Homera,
pilnowało nas trzech. Pozostałą czwórkę obserwował tylko jeden. Myślę, że Lee czuł się tym
trochę urażony.
Przez trzy tygodnie nasze życie płynęło według takiego właśnie schematu. Bardzo
rzadko działo się coś poza tym. Kiedy byliśmy na spacerniaku, parę razy widziałam z oddali
majora Harveya, ale on nas nie zauważył. Jedynymi emocjonującymi wydarzeniami były
naloty: w ciągu tych trzech tygodni przeprowadzono dwa i nawet w mojej dzwiękoszczelnej
celi było słychać wycie syren. Za pierwszym razem wcisnęłam przycisk wzywający
strażników, ale nikt się nie zjawił. Pózniej, kiedy strażniczki przyniosły mi jedzenie,
zapytałam, co to był za hałas, a one odpowiedziały:
- Samoloty w niebie zrzucają bomby, bardzo zle.
Gdy następnego dnia spotkaliśmy się na spacerniaku, pozostała piątka potwierdziła, że
to był nalot.
- Wszyscy strażnicy uciekli - powiedziała Fi. - Chyba mają gdzieś schron. Ale nam na
nic się on nie przyda, kiedy siedzimy zamknięci w celach. Nawet gdy nie ma strażników, nie
możemy uciec. Można się zastanawiać, po co w ogóle nas pilnują.
Obydwa naloty miały miejsce w nocy. Domyśliliśmy się, że za dnia samoloty byłyby
w zbyt wielkim niebezpieczeństwie.
Zaczęło mocno padać i coraz częściej zamiast na spacerniak prowadzili nas na salę
gimnastyczną. Tam nie było już tak fajnie. Rozpaczliwie potrzebowałam świeżego powietrza.
Wszyscy wyglądaliśmy okropnie, ale Homer prezentował się najgorzej - chociaż sama byłam
pewnie w podobnym stanie. W zasadzie nie można było powiedzieć, że jest blady, bo miał
naturalnie śniadą skórę, ale jego cera nabrała niezdrowego zielonkawego odcienia. Poza tym
bardzo schudł. Ja też. Przypominaliśmy szkielety. Wyglądaliśmy jak nasza koleżanka ze
szkoły, Aurora, która cierpiała na anoreksję. Pozostali dostawali lepsze jedzenie, więc zaczęli
przemycać dla nas dodatkowe kąski, ale to było trudne, bo strażnicy bardzo nas pilnowali.
Z upływem czasu trochę się jednak uspokajaliśmy. Chyba nie można cały czas żyć na
pełnych obrotach. Nie można bez przerwy leżeć w ciemności na więziennym łóżku, drżeć i
czekać, aż przyjdą żołnierze, żeby cię zastrzelić. Człowiek ma w sobie coś, co nie pozwala
mu tak funkcjonować. Stopniowo zaczynasz zapominać o wyroku śmierci i częściej
rozmyślasz o zwyczajnych sprawach. Oczywiście nie cały czas, ale wystarczająco często,
żeby żyć dalej. Od czasu do czasu śpisz i nie zawsze śnisz o śmierci. Popadasz w lekkie
odrętwienie.
Tak przynajmniej było ze mną.
Dzień, w którym to się zmieniło, odmienił mnie na zawsze. Jasne, zmienia nas
wszystko, co nam się przydarza. Jasne, inwazja i to, co się po niej wydarzyło, też bardzo mnie
zmieniło. Tamten poranek, gdy w końcu musiałam stanąć twarzą w twarz z tym, czego tak
długo unikałam, zmienił mnie jednak w największym stopniu - i chyba już nic nie zmieni
mnie aż tak bardzo jak on. Przyszli po mnie około jedenastej. Pamiętam każdy szczegół
pierwszych kilku minut. Sposób, w jaki pani oficer skinęła na mnie dłonią, każąc wyjść na
korytarz. Lekkie skrzypnięcie ciężkich drzwi, kiedy je otwierano: ten cichy jęk zawiasów,
którego nigdy wcześniej nie słyszałam. Twarze strażników: kobiet i mężczyzn, których tak
dobrze znałam z widzenia, lecz którzy teraz, tamtego poranka, nie chcieli spojrzeć mi w oczy.
Długi, powolny marsz do budynku niedaleko więziennej bramy, w którym jeszcze nigdy nie
byłam. Głuchy łoskot grzmotu w oddali. Zlad potu pozostawiony przez dłoń strażniczki,
kiedy popchnęła drzwi wejściowe. Kiedy go zobaczyłam, wiedziałam, że idę ku czemuś
okropnemu. Od tamtej chwili prawie niczego nie pamiętam.
Zabrali mnie do ogromnego pomieszczenia obitego jasnobrązową boazerią.
Wyglądało bardzo oficjalnie. Przy stole siedzieli jacyś ludzie, chyba z pięciu, i chyba wszyscy
byli mężczyznami. %7ładen z nich na mnie nie spojrzał. Facet pośrodku długo coś czytał,
bardzo szybko, w swoim języku, a drugi, stojący za nim, tłumaczył. Czytał o tym, że
zniszczyłam mienie, popełniałam akty terroru, mordowałam. O tym, że uznano mnie za winną
zarzucanych mi czynów i skazano na śmierć. Wyrok miał zostać wykonany w poniedziałek
szesnastego o siódmej rano. To wszystko. Masz coś do powiedzenia? Nie? Zabrać ją.
Przyprowadzić następnego więznia. Następnym więzniem był Homer, ale nie wiedziałam o
tym, dopóki sam nie powiedział mi o tym na spacerniaku, sześć dni pózniej. Widział, jak
wychodziłam z tamtej sali, ale przeszłam obok niego, nawet go nie zauważając. Dodał, że gdy
tylko mnie zobaczył, wiedział, co się stanie.
Pamiętam, że tylko raz odezwałam się do strażników, pytając ich o datę. Powiedzieli,
że jest piątek szóstego, więc wiedziałam, że pozostało mi tylko dziesięć dni życia.
Tego samego popołudnia zaczęły się naloty.
Leżałam na łóżku z podkurczonymi nogami, trzymałam ręce między kolanami i
kołysałam się, próbując zapanować nad chaosem w głowie. Nie udawało mi się. Wrzeszczące
myśli wpadały do niej z taką prędkością, jakby urządziły sobie w środku gonitwę zniszczenia:
ciągle wpadały jedna na drugą i wirując, uciekały w ciemność. Nie byłam nawet w stanie ich
spowolnić, a co dopiero powstrzymać. Myślałam, że głowa stanie mi w płomieniach.
Gdy usłyszałam głuche łoskoty, wydały mi się tłem mojego wewnętrznego chaosu. Na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]