[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przekazanie tej informacji do stacji w Derby.
Powtórzyła komunikat na trzech częstotliwościach i oderwała wzrok od
przyrządów. Z ulgą zobaczyła linię wybrzeża i majaczący w mroku pasek
lądowiska.
- Zanim wyląduję, przelecę raz nad pasem - powiedziała do Lisy. - Patrz
przez okno, czy nie ma tam dziur i dużych obiektów, które musiałabym omijać.
Przemknęła nad lądowiskiem na wysokości stu pięćdziesięciu metrów i
nagle zobaczyły ciemną, poruszającą się masę, która przemieszczała się w
kierunku zarośli na skraju pasa startowego.
- To dzikie osły - wyjaśniła Lisa. - Zrobiły sobie legowisko, żeby im było
cieplej.
- Mam nadzieję, że nie wygrzebały sobie kąpieliska pośrodku -
odpowiedziała Gaby, szczękając zębami.
Zatoczyła koło i podeszła do lądowania z minimalną prędkością. Koła
dotknęły betonu i zaczęły się lekko ślizgać. Hamowała delikatnie. Samolot
- 44 -
S
R
toczył się już bardzo wolno i właśnie miała go zatrzymać, gdy usłyszała huk.
Poczuła uderzenie i samolot stanął, przechylony na jedno skrzydło.
Zderzyli się ze stupięćdziesięciolitrową beczką, pomalowaną na biało i
przez to zupełnie niewidoczną. Ale o tym dowiedziała się pózniej.
ROZDZIAA CZWARTY
- Czy grozi nam pożar?
Spokojny głos Jacka rozległ się ponad kwileniem dziecka i świszczącym
oddechem przestraszonej Lisy.
- Nie! - zapewniła Gaby, mając nadzieję, że jej głos brzmi równie
spokojnie. - Liso, chciałabym, żebyś nie ruszała się na razie z miejsca.
Zwróciła się do Jacka.
- Co jest potrzebne najpierw?
- Tlen - odpowiedział, przerywając sztuczne oddychanie - i odpowiednio
dużo miejsca, żeby go położyć na plecach.
Zastanowiła się przez moment.
- Najpierw wyjmę nosze. Są na wierzchu. Kiedy już je postawię na ziemi,
przeniesiemy tego biedaka i będziesz mógł się nim zająć, a wtedy ja poszukam
zestawu do reanimacji.
Mruknął w odpowiedzi coś, co przypominało aprobatę dla jej planu. Przez
moment zastanawiała się, czy on zdaje sobie sprawę, że nie będzie to wcale
łatwe.
Otworzyła swoje drzwi i wysiadła. Lało jak z cebra, na szczęście jednak
pod pochylonym skrzydłem było sporo suchego miejsca. Sięgnęła za swoje
siedzenie po nosze, dziękując Bogu, że są owinięte plastikowym pokrowcem.
- Nie otwieraj ich jeszcze, Gaby - ostrzegł. - Koce w środku muszą być
suche!
- 45 -
S
R
Nagle uświadomiła sobie, że niepostrzeżenie zaczęli zwracać się do siebie
po imieniu. Skinęła głową, zadowolona, że może z nim rozmawiać.
Rozkładając nosze na ziemi spostrzegła, że Jack otworzył swoje drzwi,
które sterczały teraz prosto w niebo, i wyskoczył na zewnątrz. Objął mężczyznę
ramionami i zsuwał go z siedzenia. Gaby podtrzymywała jego nogi.
Na pewno nie ma plastikowych mięśni! Ta przelotna myśl zadziwiła ją.
Wydawało jej się, że jest już zupełnie skoncentrowana.
Ułożyli mężczyznę na noszach. Gaby wróciła do samolotu po butlę z
tlenem.
- Co jeszcze? - spytała, kiedy wreszcie znalazła błękitny pojemnik.
- Torba Carole i latarka są pod siedzeniem - powiedział, podłączając
sprawnie butlę do maski tlenowej. - Powinna też tam być lidokaina. Mogę jej
potrzebować, gdyby wystąpiły zaburzenia rytmu pracy serca. Potrzebuję też
więcej morfiny, chociaż zastrzyk, który dała mu Carole, powinien jeszcze
działać.
Znalazła torbę oraz schowaną pod jej siedzeniem latarkę i przez moment
rozważała sytuację, w której się znalezli.
Deszcz padał bez przerwy, przypominając, że znalezienie schronienia jest
sprawą najważniejszą. Niedaleko była jaskinia, którą woda wypłukała w
piaskowcu. Długi, kręty tunel prowadził w kierunku morza. Już jej dziadek
biwakował tam w dzieciństwie. Pózniej bywał tam jej ojciec i ona sama. Jedno z
piękniejszych wspomnień z czasów dzieciństwa.
- Wez ten kawałek brezentu - powiedziała do Lisy - i postaraj się zrobić z
niego coś w rodzaju peleryny dla ciebie i Jimmy'ego. Musimy dotrzeć do
jaskini.
- Tak jest - odpowiedziała Lisa energicznie, co pozwoliło Gaby stwierdzić
z ulgą, że dziewczyna trzyma się dzielnie.
- 46 -
S
R
- Zaprowadzę was do jaskini. Byłoby dobrze, gdyby udało ci się znalezć
trochę drewna na ognisko. Boję się, że dzisiaj już nikt nie przyjedzie nam
pomóc.
- Podaj mi moją torbę. Poradzę sobie - powiedziała Lisa, ale Gaby
sprzeciwiła się.
- Na dworze szaleje huragan. Będziesz miała dosyć kłopotu z
uchronieniem Jimmy'ego od deszczu i wiatru. Ja wezmę twoją torbę, a potem
wrócę po Jacka i jego pacjenta.
- On ma na imię Bernie. Gaby popatrzyła na nią pytająco.
- Ten poparzony - wytłumaczyła Lisa spokojnie, owijając szczelnie
dziecko w brezentową płachtę.
Gaby wzięła torbę i zestaw ratunkowy, który wszystkie samoloty miały
obowiązek trzymać na pokładzie, i z trudem wygramoliła się na zewnątrz. Jack
przeszukiwał zawartość torby Carole.
A jeżeli nie jest lekarzem? Ta przelotna myśl sprawiła, że przeszył ją
dreszcz. Na pewno ktoś to sprawdził, zanim wyrażono zgodę, by zajął fotel
pasażera.
- Zaprowadzę Lisę do jaskini. Zaraz wracam - oznajmiła.
W okamgnieniu zorientowała się w sytuacji. Zeszły z pasa startowego i
zagłębiły się w mokre zarośla. Gaby bez trudu odnalazła wejście. Zarosło
krzakami, ale na szczęście w zestawie ratunkowym znalazła się siekierka i
wkrótce Lisa i dziecko znalezli bezpieczne schronienie. Wewnątrz było sucho i
ciepło. Na szczęście nie spotkali tam węży, robactwa i innych nieproszonych
gości.
- Jesteś genialna - powiedziała Lisa, rozglądając się wokół.
No tak, pomyślała Gaby. Geniusz, który naraził życie czterech osób dla
ratowania jednej. Geniusz, który bezmyślnie zareagował na polecenie osoby,
która nawet nie jest członkiem zespołu!
- 47 -
S
R
- Spróbuj rozpalić ogień - przypomniała. - Znajdziesz zapałki w zestawie
ratunkowym. Muszę wracać.
Niechętnie opuszczała ciepłe schronienie.
- Lisa będzie nam potrzebna, żeby go przenieść - powiedział Jack, kiedy
przykucnęła obok niego pod skrzydłem samolotu.
- Lisa musi się osuszyć i opiekować Jimmym - zaprotestowała Gaby. -
Nie masz pojęcia, ile muszą mieć siły piloci obsługujący samoloty  latających
doktorów".
Chociaż nie mogła dostrzec jego twarzy, czuła, że się jej przygląda.
- W samolocie mam jeszcze jedną płachtę, którą możemy go przykryć.
Postaraj się zamocować kroplówkę i maskę tlenową tak, żeby nie spadły
podczas przenosin.
Chwilę pózniej żałowała swojej brawury. Ciężar rannego i noszy był
ponad jej siły. Zacisnęła zęby. Zobaczyła, że wylot jaskini jest oświetlony, co
oznaczało, że Lisa rozpaliła ogień. Ciągle jednak wydawał się jej straszliwie
odległy. Czuła, że jeszcze moment i upuści nosze.
- Jeszcze tylko dziesięć kroków - dodawał jej otuchy Jack. - Dasz radę.
Podbiegła Lisa i pomogła jej na ostatnich metrach. Po chwili wnieśli
chorego do jaskini. Jack zdjął z niego pelerynę i ułożył wygodnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •