[ Pobierz całość w formacie PDF ]
by wiedział o moim istnieniu, też nie znam. Ale było
OK. Wychowywała mnie babcia, dziadek był dla mnie
cudowny. Na wujka Joela też nie mogę narzekać.
Starał się. GR jest wciąż oszołomiony. Nie wiem,
dlaczego ci to wszystko opowiadam tłumaczę.
Przecież oprócz tego, że twoi rodzice są szczęśliwym
małżeństwem, nic o tobie nie wiem. Przypominam
sobie nagle, że wiem przecież i o wujku Charlesie,
i o cioci Esme oraz ich wypadku, ale brnÄ™ dalej:
Jesteśmy tylko kolegami z pracy.
GR potrząsa głową i pochyla się nad łóżeczkami
dzieci.
Teraz rozumiem, dlaczego unikasz przelotnych
romansów mówi cicho. Przepraszam, że byłem tak
obcesowy.
Teraz ja jestem oszołomiona. Czy on musi być tak
dobrze wychowany, taki miły? A od kiedy to jest wadą,
już znacznie pózniej pytam sama siebie w duchu, gdy
lecimy z powrotem do Bilbarry, gdzie czeka mnie
pierwsze wolne popołudnie od rozpoczęcia stażu.
Samolot wznosi się, wyrównuje lot. Merriwee pozo-
staje za nami. Jak zwykle obserwuję pilota, więc to ja
pierwsza reagujÄ™, gdy Bob pada do przodu i uderza
głową o tablicę sterowniczą. Nie wydaje przy tym
żadnego dzwięku.
PODNIEBNI LEKARZE 93
Wiem, że gdy tylko osiągnęliśmy odpowiednią
wysokość, włączył pilota automatycznego, więc nie
grozi nam pikowanie. Odpinam pasy, pochylam siÄ™, by
odpiąć uprząż Boba.
Połóżmy go w skos, tak żeby miał głowę na
kolanach Gregora zwracam się do Michaela, który
jak w transie wykonuje moje polecenia.
GR zaczyna tłoczyć powietrze w płuca Boba meto-
dą usta-usta, bo żadne inne działania nie wchodzą w tej
chwili w rachubÄ™.
PrzejmujÄ™ stery. Zawracamy do Merriwee in-
formuję moich pasażerów.
Michael, jak zwykle zielony na twarzy, usiłuje
nadrabiać miną. Wyciąga ramiona, żeby ułożyć ciało
Boba w takiej pozycji, by albo on, albo szef mogli
zacząć uciskać klatkę piersiową nieprzytomnego. Na-
potykam wzrok Gregora, kiedy unosi głowę, aby za-
czerpnąć powietrza. W jego oczach dostrzegam tysiące
pytań, ale odpowiadam tylko na jedno:
Mówiłam ci przecież, że trochę umiem piloto-
wać...
Przeciskam siÄ™ nad oparciem fotela na miejsce
pilota i przykucam na nogach Boba. Zapięcie uprzęży
jest niemożliwe, więc muszę się postarać, by lądo-
wanie było bardzo miękkie.
Tymczasem Gregorowi udaje się ześliznąć z fotela,
wcisnąć w wolną przestrzeń na nogi i rozpocząć
ugniatanie klatki piersiowej Boba. Michael zaś tłoczy
powietrze w jego usta.
Przed sobą widzę już lotnisko. Chwytam radio.
Gregor zawsze podaje przewidywany czas przybycia
i nie było powodu, żeby Bob zmienił pasmo.
94 MEREDITH WEBBER
Tu Foxtrot Oscar Golf nadaję. Mówi Hillary
Green. Nasz pilot miał atak serca. Wracamy do Mer-
riwee. Potrzebna karetka z defibrylatorem. Przewidy-
wany czas lądowania czternasta siedemnaście, za
osiem minut... Po chwili dodaję: Dobrze by było,
gdyby przyjechała też straż pożarna. Dawno nie lata-
Å‚am.
Gregor rzuca mi szybkie spojrzenie. Dostrzegam na
jego wargach charakterystyczny uśmieszek i wiem, iż
on wie, że powiedziałam to dla rozładowania atmo-
sfery grozy w kabinie. Chociaż to prawda. Ostatnio nie
latałam samolotem tej wielkości. A nawet nie ostatnio.
Nigdy.
Oddycha samodzielnie? pytam, patrzÄ…c z niepo-
kojem na poszarzałą twarz Boba.
Jeszcze nie, ale zaraz zacznie. Przyrzekam ci to.
Katem oka dostrzegam nadjeżdżającą karetkę i wy-
obrażam sobie, że ma włączony sygnał. Tuż za nią
mknie wóz strażacki. Wiem, że jego załogę tworzą
ochotnicy odwołani od codziennych zajęć.
Sprowadzam samolot coraz niżej, sprawdzam rę-
kaw lotniskowy wskazujÄ…cy kierunek wiatru, staram
się naśladować zapamiętane ruchy Boba, wykonuję
skręt, pozwalam maszynie spadać szybko, aż koła
podwozia stykają się z płytą lotniska.
Włączam bieg wsteczny, żebyśmy nie zaryli nosem
w ziemiÄ™. Michael nagradza mnie brawami, natomiast
GR, jeszcze zanim gaszę silnik, szarpnięciem otwiera
drzwi i wyskakuje. Zgięty wpół biegnie do karetki,
otwiera tylne drzwi, wyciąga wózek z zamontowanym
defibrylatorem i pędem zawraca.
Ratownicy medyczni biegną za nim, pełni niepoko-
PODNIEBNI LEKARZE 95
ju, lecz najprawdopodobniej nieświadomi tego, że Bob
znaczy dla nas więcej niż dla nich. Mija dziesiąta
minuta od ataku. Zgodnie ze statystykÄ…, pacjent ma
jeszcze stosunkowo duże szanse na powrót do zdrowia,
lecz z każdą następną minutą jego sytuacja się pogar-
sza.
Silne ręce unoszą Boba. Gregor trzyma końcówki
defibrylatora i gdy tylko Michael rozrywa koszulÄ™
pilota, przykłada mu je do piersi. Pierwszy wstrząs...
Nic. Drugi... WstrzymujÄ™ oddech, zaczynam siÄ™ mod-
lić.
Ciało Boba podskakuje, ratownicy wydają okrzyk
radości. Teraz kolej na intubację, podanie tlenu. Moż-
na pacjenta przewiezć do szpitala, gdzie Anna Fleming
siÄ™ nim zajmie.
Patrzę na uśmiechniętego Michaela.
Chyba się wyleczyłem z choroby komunikacyj-
nej mówi. Kiedy sobie uświadomiłem, że byliśmy
skazani na krążenie w powietrzu, dopóki starczy pali-
wa... Uratowałaś nas, Hilly Dilly! wykrzykuje i pory-
wa mnie w ramiona.
Tańczymy walca na płycie lotniska, ciesząc się, że
żyjemy.
Odlatujecie tym samolotem, czy chcecie, żeby
was podrzucić do miasta? przerywa nam jeden ze
strażaków.
Michael spoglÄ…da na mnie wyczekujÄ…co.
Nigdzie nie lecę oświadczam i zwracając się do
anestezjologa, dodaję: Ani teraz, ani nigdy więcej.
Przechwalałam się przed Gregorem, że pilotowałam
większe maszyny. Owszem, miałam kiedyś licencję,
z samolotami jestem otrzaskana, odkąd skończyłam
96 MEREDITH WEBBER
dziesięć lat, ale nigdy nie siedziałam za sterami czegoś
takiego.
Michael mdleje, strażacy go cucą. Na dzisiaj mam
dosyć.
Nagle widzę znajomy samochód. Anna zawiadomi-
ła męża, żeby nas odebrał z lotniska.
Co się stało? dopytuje się Tom.
W samochodzie zdaję mu krótkie sprawozdanie,
potem wspólnie zastanawiamy się, co dalej.
Jeśli jest na miejscu pilot, wynajmiemy go, potem
opłacimy mu drogę powrotną. Jeśli nie ma, musimy
wynająć samochód. Jutro Gregor przyjmuje w Bil-
barze, więc praktycznie samolot jest nam potrzebny
dopiero w poniedziałek, czyli za trzy dni tłumaczę.
Kiedy dojeżdżamy do szpitala, Tom mówi:
Bob jest na oddziale wypadkowym. Lepiej im nie
przeszkadzajmy. Macie ochotę napić się herbaty?
Ogarnia mnie wzruszenie. Wiem, że w buszu za-
proszenie na herbatę to wyraz ludzkiej solidarności.
Z Bobem w porzÄ…dku oznajmia GR, wychodzÄ…c
z gabinetu. Chociaż na dwoje babka wróżyła...
dodaje. Potem lekko kładzie mi dłoń na ramieniu
i ?owi: No, Ruda, spisałaś się na medal.
Czuję, że zaraz się rozpłaczę.
ROZDZIAA ÓSMY
[ Pobierz całość w formacie PDF ]