[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gina, chcąc rozładować sytuację.
- Ty? - Wayne zmarszczył brwi, poprawił krawat i podszedł
do nich bliżej. - Gina, powinnaś odpoczywać.
- Dalszy odpoczynek grozi mi śmiercią z nudów -
oświadczyła pogodnie. - To zresztą niedaleko.
- Nie wydaje mi się to stosowne. - Wayne był coraz bardziej
niezadowolony. - Czy nie może ich przywiezć jej ciotka?
- Lisa sama musi wybrać - odparła Gina, starając się
zachować spokój. Spojrzała mu w oczy, usiłując dać do
zrozumienia, o co jej chodzi. - To ważna sprawa, Wayne.
- Dlaczego jedziecie oboje? - spytał Wayne.
- Bo nie mogę prowadzić samochodu, a muszę tam być. -
Gina przestała się uśmiechać. Nie miała ochoty tłumaczyć Way-
ne'owi wszystkich szczegółów w obecności dziecka.
- Więc ja cię zawiozę - zaproponował.
- Przykro mi, kolego, ale nic z tego - wtrącił Struan, sadzając
dziewczynkę w samochodzie. - Moje ubezpieczenie obejmuje
RS
49
pacjentów szpitala, których muszę czasem wozić. Ty w razie
czego musiałbyś sam płacić odszkodowanie.
Jego słowa podziałały jak cudowne zaklęcie. Wayne szybko
się poddał.
- A więc w porządku. - Odwrócił się do Giny. - Chciałem
odwiedzić cię dziś wieczorem.
- Po szachach? - spytał przewrotnie Struan, a Wayne spojrzał
na niego wyraznie zdezorientowany.
- Prawdę mówiąc, tak. Około wpół do dziewiątej, Gina. Mam
nadzieję, że do tej pory wrócisz.
- To nie jest pewne. - Struan uśmiechnął się do Lisy. - Po
wizycie w domu Lisy chciałem zabrać obie pacjentki na spacer
po plaży. Ponieważ jedna chodzi o kulach, a druga jezdzi na
wózku, może to trochę potrwać.
- Na spacer...
- Poprosiłem w kuchni, żeby zrobiono nam kanapki i herbatę -
tłumaczył cierpliwie. - Jest piękny wieczór. Może
zrezygnowałbyś z gry w szachy i poszedł z nami?
Wayne spojrzał na niego takim wzrokiem, jakby uważał tę
sugestię za głupi żart.
- Zobaczymy się pózniej - powiedział do Giny i odszedł.
- Czarujący facet, prawda? - spytał Struan z niewinną miną,
otwierając przed Giną drzwi samochodu.
Gina skrzywiła się. Wszystko było takie skomplikowane.
- Muszę wrócić i spotkać się z nim o wpół do dziewiątej
- westchnęła. - Wydaje się jakiś nieswój.
Struan usiadł za kierownicą i ruszył z miejsca.
- Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby był swój.
Gina spojrzała mu w oczy i wybuchnęła śmiechem, a on
zerknął na nią z aprobatą.
- No proszę - powiedział. - Wiedziałem, że potrafisz się śmiać
w taki sposób. Właśnie dlatego postanowiłem się z tobą ożenić.
- Nie gadaj głupstw - szepnęła po chwili milczenia, patrząc
wprost przed siebie.
RS
50
- Wcale nie gadam głupstw. W każdym razie nie wtedy, kiedy
mówię poważnie. Więc teraz mówię poważnie, że mam zamiar
się z tobą ożenić.
- Przecież mam zostać żoną Wayne'a. - Gina zacisnęła pięści.
- A ponieważ nie jestem zwolenniczką bigamii, ty nie
wchodzisz w rachubę.
- Pozostaje mi tylko morderstwo - skonstatował pogodnie.
- Niech Wayne uważa, kiedy pije to swoje kakao...
Gina stłumiła uśmiech i popatrzyła na niego z oburzeniem.
Potem obejrzała się do tyłu. Lisa siedziała przypięta do fotela i
obłożona poduszkami. Jej twarz była całkowicie pozbawiona
wyrazu. Gina uśmiechnęła się do niej, ale dziewczynka nie
zareagowała.
- Jesteśmy już prawie na miejscu, Lisa - oznajmił Struan,
wyczuwając obawy Giny. - Jeszcze ze dwie minuty.
Lisa zrobiła jeszcze smutniejszą minę. Gina przestała się
uśmiechać. Podobała jej się pogoda ducha, jaką objawiał Struan,
ale wiedziała, że życie jest sprawą poważną. Siedzące z tyłu
dziecko było tego kolejnym dowodem.
Ale ona nie potrzebowała dowodów. Wiedziała, że wybrała
właściwą drogę. Podjęła decyzję i nie zamierzała jej zmieniać z
powodu przystojnego mężczyzny o niebezpiecznym uśmiechu.
W chwilę potem zjechali z szosy. Struan ostrożnie prowadził
samochód wyboistą drogą, prowadzącą do nadmorskiego
domku. Widać było, że właściciele nie mają pieniędzy na
remont zaniedbanego budynku, ale troszczą się o ogród. Rosły
w nim przeróżne kolorowe kwiaty, a z tyłu rozciągały się rzędy
starannie uprawianych warzyw. Ktoś włożył w nie dużo starań i
serca.
Gina zastanawiała się, jaką kobietą była matka Lisy. Dlaczego
tak dbała o warzywnik, choć nie zamierzała zebrać plonów swej
pracy? Zerknęła na Struana i poznała po wyrazie jego twarzy, że
myśli o tym samym.
- To jest nielogiczne - mruknął. - A jednak...
RS
51
- Czy policja jest pewna, że to było samobójstwo? - spytała
szeptem, nie chcąc, by usłyszała ją Lisa.
- Tak. Zażyła śmiertelną dawkę środków nasennych.
- Kto jej tyle zapisał?
- Nie ja. - Struan zmarszczył brwi. - To też jest nielogiczne.
Te tabletki... Musiała je kupić w Melbourne. Przed trzema
tygodniami zostawiła Lisę u siostry i spędziła cały dzień w
Melbourne. Sandra twierdzi, że wróciła przygnębiona. Jej
zdaniem, spotkała tam ojca Lisy i doszła do wniosku, że ich
związek nie ma żadnej przyszłości.
%7ładnej przyszłości... Gina spojrzała na uroczy domek i na
rozciągające się za nim morze. Jenny mieszkała w przepięknym
miejscu i miała kochającą córkę. A także ogród, o który tak
dbała.
- To nie ma sensu...
- Miłość skłania ludzi do dziwnych zachowań.
- Ale nie aż tak dziwnych. - Gina zacisnęła usta. - Chcę
wiedzieć, kto jej zapisał te środki nasenne. Czy ktoś to wie?
- Nie. - Struan potrząsnął głową. - Ale to nie jest ważne.
Ona popełniła samobójstwo. Można odkryć przyczyny stanu
psychicznego, który ją do tego skłonił, ale to nie przywróci jej
życia.
- Ale może przywróci do życia Lisę.
Struan wziął dziewczynkę na ręce i wniósł do wnętrza domku.
Był tu już przedtem i wiedział, gdzie jest wejście.
- Jenny kilkakrotnie zamawiała wizyty domowe - wyjaśnił. -
Kiedy Lisa miała zapalenie migdałków i kiedy ona sama
skręciła nogę w kostce.
Tym dziwniejsze jest to, że środki nasenne przepisał jej inny
lekarz, pomyślała Gina. Wiedziała jednak, że pacjenci cierpiący
na depresję wolą pójść czasem do obcego lekarza, jakby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]