[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zródło niewysłowionej rozkoszy, dzięki któremu
mogę przeżywać raz po raz moje petites morts. Poca-
łuj mnie... doskonale znasz wszystkie ścieżki. Uwiel-
biam, kiedy liżąc mnie, patrzysz mi w oczy. Chętnie
wessałabym cię do środka i nigdy już nie wypuszczała
na zewnątrz. Siedziałbyś we mnie i pieścił tak przez
cały czas, mój mały niewolniku... Już przestań, pro-
szę, muszę mieć cię teraz w środku, głęboko, natych-
miast... Tak bardzo chcę cię w sobie.
Ale nie, ty przecież uwielbiasz delektować się
jedzeniem, prawda? I doskonale zdajesz sobie sprawę,
jak wielka przepaść dzieli miłość od pieprzenia. Tak,
mam na myśli miłość fizyczną. Dobrze przecież
wiesz, co mam na myśli.
Miłość fizyczna to kolacja w pięknym miejscu,
aperitif, przekąski, doskonałe wino, kilka rodzajów
przystawek, zupa, wreszcie danie główne, będące
zwieńczeniem tych wszystkich smakowych przygoto-
wań. Pieprzenie to hamburger, zjedzony samotnie na
przystanku w lutową noc.
Coś ci powiem. Faceci najczęściej pieprzą. Wy-
daje im się, że tu chodzi o jakiś wyścig, że muszą na-
śladować tych wszystkich pornograficznych typków,
prężą torsy i wciągają brzuchy, ruszają się jak króliki.
Wiele bym dała, żeby móc sprawdzić, jak róż-
nią się od siebie w łóżku kobiety.
Bo pewnie się różnią.
Im dłużej się czeka, tym lepiej smakuje, i ty do-
brze o tym wiesz. Wyobraznia ma dość czasu, można
spokojnie nakarmić wszystkie zmysły. Przytulasz
mnie teraz do siebie całym ciałem. Czuję się tak, jak-
bym chciała cię przeniknąć na wylot, wetrzeć cię
w siebie. Jesteś doskonale gładki, napięty, gorący,
piękny. Dziki. Pierwotny. Cholerne słowa. Ciągle to
samo. Jak mam opisać to, co się teraz dzieje: kła-
dziesz mnie na plecach, rozkładasz mi nogi i wsuwasz
we mnie palec, zwinna forpoczta twojego penisa po-
suwa mnie powoli, bardzo powoli, a ja zaczynam
czuć, że tracę władzę nad swoim ciałem. Znikam ja,
zostaje tylko instynkt i jego narzędzie ciało. Bawisz
się ze mną w kotka i myszkę, ciągle patrzysz na moją
twarz, bardzo, bardzo cię pragnę, widzisz to? Musisz
to widzieć, nie mogę już dłużej czekać. Wiesz o tym,
chodz już. Wsuwasz się we mnie powoli, bardzo po-
woli. Czuję cię. Jesteś we mnie. Głęboko. Nie ruszaj
się. Chcę to przeżywać, chcę się nasycić świadomo-
ścią, że mam cię w sobie, mam. Poruszamy się nie-
spiesznie, podążam za twoimi ruchami, w ogóle o tym
nie myśląc. Jesteśmy jednym organizmem. Spleceni
ramionami, splątani językami kołyszemy się harmo-
nijnie, twoje dłonie na mojej głowie, gryzę cię w ra-
mię, głębiej, głębiej, znikam zupełnie, jestem teraz
tobą we mnie, tobą nade mną, posiadam samą siebie,
nie wiem, gdzie są granice naszych ciał, kto jest kim,
ale to coraz mniej ważne, czuję cię coraz wyrazniej
w sobie, a może to nie ja, przez chwilę wydaje mi się,
że widzę nas z góry, pięknie napinają się twoje po-
śladki, kiedy we mnie wchodzisz, ocieram się o ciebie
całym ciałem, przyciskam do siebie mocno, choć
wciąż nie mam pewności, że to ja, chyba opętał mnie
jakiś demon, demon miłości, już tylko strzępy myśli
i obrazów, coraz drobniejsze, wreszcie słyszę swój
krzyk, jakby z daleka, umarłam: la grande mort.
Leżę pod tobą wiotka, nieobecna, to wszystko
nie działo się naprawdę, nie mogło się dziać napraw-
dę. Wreszcie wracam do białego łóżka w dziwnym
praskim hotelu, wracam do swojego ciała, nade mną
we mnie ty, napięty do granic, wypełniasz mnie, chcę
cię teraz pieścić ustami, zaspokoiłam już pierwszy
głód, mogę się delektować, całować, lizać, delikatnie
ssać... uwielbiam to robić. Wsłuchuję się dokładnie
w twój głos, jest dla mnie najlepszym przewodnikiem
po twoim ciele. Crescendo. Dobrze. Pięknie. Pragnę
cię, słyszę po chwili twój szept. Mam dreszcze. I ja
cię pragnę, słodki książę. Oddam ci wszystko, co
mam. Znów jesteś we mnie, znów i znów
znów
i znów.
Wreszcie nasze krzyki spotykają się pod sufi-
tem. Tym razem umarliśmy oboje.
Leżymy teraz obok siebie, boli mnie całe ciało,
drżę. Po moich udach płynie milky way. Przytulam się
do ciebie, pachniesz miłością. Zasypiam na chwilę,
budzi mnie dziwne uczucie. Znów jesteś we mnie,
twoja siła jest niewyczerpana, rozkładam szeroko
nogi, chodz, chodz do mnie... pragnę cię.
Znika czas, znika przestrzeń. Znika cały świat.
Jesteśmy tylko my dwoje, jedyni ludzie we Wszech-
świecie. Nasz taniec ku czci życia nie ma końca.
Ranek. Już ranek?
Zasypiam w twoich ramionach, wtulona w cie-
bie jak w dziecko. Jestem szczęśliwa, nakarmiona, na-
sycona. Tej nocy umarłam wiele razy. Wiele razy
zmartwychwstałam. Teraz zasnę, a kiedy się obudzę,
będę bardzo głodna. Zjem wielkie śniadanie, a potem
znów ciebie.
I choć tak naprawdę nigdzie nie wyjechaliśmy,
nie chce nam się wracać, prawda? W Pradze było
pięknie, było wspaniale, zdarzyło się tam znacznie
więcej, ale nie wszystko ubrałam w słowa niektóre
emocje są nienazywalne, a i ja muszę się jeszcze wie-
le nauczyć.
Ciach.
Greta jeden
Tere-fere kuku, strzela baba z łuku!
Cierpię na nadaktywność wyobrazni. Z jednego
zdania opowieść może się rozwinąć w każdą stronę
jak magiczna materia nigdy niczego nie jestem pew-
na. Pod sklepieniem mojej czaszki odbywa się ciągła
nadprodukcja możliwości, potencjalnie moje życie
rozpełza się we wszystkich kierunkach. Nic nigdy nie
jest tym, czym się wydaje, bo przecież wszystko
zmienia się jak w kalejdoskopie. Zwiat nie ma granic,
jest miękki i podatny na moje oklejone drożdżowym
ciastem (ciągle rośnie) liter dłonie, którymi cały czas
lepię nowe byty i możliwości.
To nie tak, że kończę pisać i już, zamieniam się
w kogoś innego: kogoś, kto nie knuje przez cały czas,
kto w głowie ma porządek i same pożyteczne myśli,
terminy spłat rachunków za gaz, przepisy na cynamo-
nowe bułeczki, instrukcje obsługi termosu i daty
wszystkich wojen punickich. O nie! Moją głowę za-
mieszkują wredni zboczeńcy, pokręcone wieloródki,
ofiary przemocy fizycznej i psychicznej, biseksualni
klauni, nienarodzone dzieci, złodzieje serwatki, stare
wróżki, inwalidzi wojenni, świeżo ekshumowani po-
wstańcy styczniowi; dodajcie do tego mnóstwo śmie-
ci: stare pocztówki z banalnymi pozdrowieniami
z uzdrowiska, pojedyncze skarpetki, wytłuszczone
okulary, wyszczerbione grzebienie, a będziecie mieli
prawdziwe panoptikum, dioramę wyrzezaną w gów-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]