[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cuskiej i naglił rząd i radę do przedsięwzięcia wszelkich możli-
wych środków dla wydobycia ze zrujnowanego kraju nowych sił
zbrojnych. Ale przedstawiciele władz polskich nie byli już tak
ufni i ulegli jak podczas grudniowych rozmów z Napoleonem.
W odpowiedzi na żądania Mareta wylała się z Polaków cała
długo tłumiona gorycz. Z nie spotykaną dotychczas śmiałością
krytykowano politykę cesarza wobec Polski. Wypominano mi-
nistrowi, że blisko stutysięczną wyborową armię polską Napo-
leon porozrzucał po korpusach francuskich, osłabiając przez to
jej wartość bojową; że ogołocił kraj z narodowych sił zbrojnych
i pozostawił go na łasce niepewnych sprzymierzeńców niemiec-
kich: Prusaków, Sasów i Austriaków; że za najwyższe poświę-
cenia patriotyczne Polaków odpłacał im jedynie wymijającymi
obietnicami; że ,,podczas gdy żołnierze polscy nie szczędzili
krwi swojej na wszystkich polach bitew, w ich ojczyznie guberna-
torowie i jenerałowie francuscy gospodarowali jak w kraju zdo-
bytym bez litości dla mieszkańców".
Cesarski minister nawet nie próbował odpierać tych zarzutów,
158
słuchał ich podobno w pokornym milczeniu, ze spuszczoną gło-
wą. Przed kilku miesiącami stwierdza uczestniczący w obra-
dach Antoni Ostrowski nie byłby książę Bassano pozwolił
tego wszystkiego sobie powiedzieć, ale zguba armii w tej awan-
turniczej wyprawie i zachwianie się potęgi Napoleona uczyniły
go potulniejszym, a nas, od których wymagano nowych jeszcze
wysileń, nowych ofiar, nowych poświęceń, gdy widzieliśmy już
tylko przepaść przed sobą i nic innego, taki stan rzeczy pobudzał
do śmiałości rozpacznej".
Ponieważ jednak Polakom co najmniej tak samo jak Napoleo-
nowi zależało na obronie Warszawy i Księstwa żądania Mare-
ta ostatecznie spełniono, a w każdym razie robiono wszystko,
aby je spełnić.
Zgodnie z wytycznymi francuskiego ministra Rada Konfede-
racji uchwaliła niezwłocznie uniwersał o pospolitym ruszeniu,
wzywający szlachtę polską do zbrojnego powstania. Ale to
pierwsze posunięcie nie przyniosło oczekiwanych rezultatów.
W warunkach społeczno-prawnych napoleońskiej Polski po-
spolite ruszenie szlacheckie było już instytucją całkowicie prze-
żytą i odwoływanie się w momencie ogólnonarodowego zagroże-
nia do jednego tylko stanu społecznego zostało z oburzeniem przy-
jęte przez patriotów z innych stanów. Przyznaje to nawet kon-
serwatywnie nastawiony sekretarz Rady Konfederacji Kaje-
tan Kozmian. Wydała więc Rada Konfederacji wici do ogólne-
go powstania czytamy w jego pamiętnikach a proklamacja
zaczynała się od słów: Szlachto polska, do koni, do oręża! To
wyrażenie nie podobało się demokratom i liberalistom, szcze-
gólniej Węgrzecki, prezydent miasta, człowiek poczciwy i dobry
Polak, lecz zapalony demokrata, znalazł to wyrażenie anachro-
nizmem. Dlaczego wykrzykiwał między ludem szlachto
polska, czemu nie ludzie polski?! Ledwie się dał nawrócić
przekonaniem, że taka była wola Napoleona, który poruszeń
ludu nie chciał..."
Ale nawrócenie" prezydenta Węgrzeckiego błędu nie na-
prawiło. Nie uratowało sytuacji także to, że regimentarzem
159
pospolitego ruszenia mianowano księcia Józefa, a wiceregimen-
tarzem popularnego magnata Eustachego Sanguszkę. Na
próżno obiecywano nagrody pieniężne dla marszałków depar-
tamentalnych, którzy doprowadzą najliczniejsze zastępy ochot-
ników, na próżno przyrzekano przywileje samym wolontariu-
szom. Stan szlachecki odniósł się nieufnie do przestarzałej
imprezy, zdyskredytowanej kompletnie jeszcze w czasach dawnej
Rzeczypospolitej. Poza tym rezerwy ludzkie szlachty były już
na wyczerpaniu. Skądże to pospolite ruszenie powstać mo-
gło? irytuje się Kajetan Kozmian. Cała młodzież szla-
checka służyła w regularnym wojsku, starcy tylko lub niedo-
łężni pozostali; z broni domy szlacheckie wyszły, chyba za
broń policzono by szable liche, zardzewiałe i flinty myśliwskie,
nigdzie koni siodłowych ani rynsztunków, nakoniec jakiż po-
żytek z niesfornej i nieumiejętnej zgrai. Jakoż gdy się na pierw-
szy odgłos zjawił na ulicy w Warszawie poczciwy i już sędziwy
szlachcic, w kurtce lisiej, z piką w ręku i dubeltówką na plecach,
lecz na tak lichej szkapie, że ledwie się wlekła, ujrzano próbkę
tego pospolitego ruszenia i śmiano się..." W ostatecznym re-
zultacie na wezwanie konfederackiego uniwersału zgłosiło się
z całej Polski zaledwie kilkuset jezdzców, nie bardzo wiedziano,
co z nimi zrobić, i ostatecznie wcielono ich do regularnych
szeregów.
Znacznie lepsze wyniki dał normalny pobór rekruta, pro-
wadzony równolegle, pod osobistym nadzorem Poniatowskiego.
Na wniosek księcia-ministra rząd, poza rekrutacją w trybie
zwykłym, uchwalił nadzwyczajną brankę" jazdy po jednym
jezdzcu z każdych pięćdziesięciu dymów" wiejskich. Uzyska^-
no w ten sposób owych kozaków polskich", o których tak
usilnie dopominał się Napoleon.
Ta kawaleria chłopska, do której w ostatnich chwilach
swego istnienia odwołało się arystokratyczne państewko napo-
leońskie uformowana ostatecznie w Krakowie i wskutek
tego nazwana krakusami" w niczym nie przypominała
wspaniałych szwoleżerów i ułanów z lat poprzednich. Przy-
puszczam, że Jan Leon Hipolit Kozietulski i inni szwoleżerowie
z warszawskiego ośrodka dość nieufnie i z góry patrzyli na
nowych kolegów. Nie mogli przecież przewidzieć, że ci chłopscy
jezdzcy na małych żwawych konikach, odziani w sukmany
i uzbrojeni w długie piki bez proporców, w pózniejszych bojach
na terenach Niemiec i Francji zdobędą sobie rozgłos europejski,
niewiele mniejszy od szwoleżerów gwardii, i zapiszą się trwale
w historii wojskowości jako jeden z najświetniejszych rodzajów
jazdy.
Przez cały styczeń we wszystkich koszarach warszawskich
i na wszystkich placach ćwiczeń wrzała wytężona praca. Móz-
giem i duszą poczynań zmierzających do odrodzenia narodo-
wego wojska był Poniatowski. Dopiero co wyleczony z ciężkiej
kontuzji, słabo jeszcze trzymający się na nogach składał
książę Józef w tych dniach styczniowych 1813 roku swój os-
tatni i najpracowitszy egzamin na naczelnego wodza. Na
każdym kroku spotykał trudności niezmierne pisze jego
biograf Askenazy w braku funduszów, wyczerpaniu co
lepszego materyału rekruckiego, niedostatecznem poparciu ze
strony najgłówniejszychministeryów skarbu i spraw wewnętrz-
nych. Mimo wszystko w czasie najkrótszym, w ciągu kilku ty-
godni, prawie z niczego miał znowu kilkanaście tysięcy ludzi
pod bronią. * To był rezultat nieoszacowany, niezbędny. Była
odzyskana istotna postawa reprezentacyjna dla Księstwa War-
szawskiego w zbrojnem kole chwytających za oręż wszystkich
europejskich państw i ludów".
W zakładzie szwoleżerów, mieszczącym się po dawnemu
w koszarach Mirowskich, również nie próżnowano w tym
czasie. Majorowi Kozietulskiemu** chociaż ramię miał jesz-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]