[ Pobierz całość w formacie PDF ]
144
Jak najbardziej potwierdzam. Niemal słyszę jęk Haymitcha, niezadowolonego, że
sprzymierzam się z chuderlawym dzieckiem. Naprawdę potrzebuję Rue. Jest zaradna i ufam
jej. Dlaczego miałabym to trzymać w tajemnicy? Przypomina mi Prim.
Zgoda decyduje i wyciąga rękę. Zciskamy sobie dłonie. Umowa stoi.
Rzecz jasna, ten układ siłą rzeczy jest tymczasowy, ale żadna z nas o tym nie wspomina.
Rue dokłada do posiłku pokazną garść nieznanych mi, zawierających skrobię korzeni. Po
upieczeniu nad ogniem mają ostrosłodki smak pasternaku. Rue rozpoznaje ptaka, w jej dys-
trykcie nazywają go grzędownikiem. Czasami stado grzędowników przylatuje do sadu,
wówczas robotnicy mogą liczyć na przyzwoity lunch. Rozmowa się urywa, gdy obie
napełniamy brzuchy. Grzędownik ma pyszne mięso, tak soczyste, że tłuszcz spływa nam po
brodach, kiedy przeżuwamy.
Mhm wzdycha Rue z zachwytem. Jeszcze nigdy nie miałam całej nogi tylko dla
siebie.
Nie wątpię, że mówi prawdę. Na pewno rzadko jadała mięso.
Wez i drugą proponuję.
Poważnie? dziwi się.
Bierz, co chcesz. Teraz mam łuk i strzały, więc łatwo upoluję więcej. Do tego mogę
zastawiać wnyki. Pokażę ci, jak to się robi mówię. Rue nadal niepewnie spogląda na udko
ptaka. Częstuj się i już mówię i wtykam jej w rękę sterczącą z mięsa kość. Za parę
dni mięso będzie do wyrzucenia, a mamy przecież całego ptaka i królika.
Gdy trzyma w dłoni porcję mięsa, jej apetyt zwycięża. Rue odgryza potężny kęs.
Sądziłam, że w Jedenastce macie więcej jedzenia niż my ciągnę. Sama rozumiesz, w
końcu produkujecie żywność.
Rue robi wielkie oczy.
Gdzie tam. Nie wolno nam zjadać upraw.
Dlaczego? Aresztują was za to, czy co?
Batożą na oczach wszystkich wzdryga się Rue. Burmistrz bardzo pilnuje, aby
surowo karano winnych.
Z jej miny wnioskuję, że podobne wypadki są tam częste. Publiczna chłosta to rzadkość w
Dwunastym Dystrykcie, choć od czasu do czasu kogoś karze się w ten sposób. Zasadniczo ja i
Gale moglibyśmy być chłostani codziennie za kłusownictwo. Mogłaby nas spotkać nawet
gorsza kara, ale lokalne władze chętnie kupują od nas mięso. Poza tym nasz burmistrz, ojciec
145
Madge, nie gustuje w takich widowiskach. Może fakt, że jesteśmy najniżej cenionym,
najbiedniejszym, najchętniej wykpiwanym dystryktem w kraju ma swoje zalety. Na przykład
takie, że Kapitol zostawia nas w spokoju, o ile odprowadzamy wymagane ilości węgla.
Czy wy możecie brać tyle węgla, na ile wam przyjdzie ochota? pyta Rue.
Skąd odpowiadam. Należy nam się tyle, ile sami kupimy albo zeskrobiemy z butów.
Podczas żniw karmią nas nieco lepiej, aby ludzie mogli dłużej pracować mówi.
Nie musisz chodzić do szkoły?
Nie w trakcie żniw. Każda para rąk się przyda do pracy. Ciekawi mnie jej codzienne życie.
Rzadko kontaktujemy się z mieszkańcami innych dystryktów. Zastanawiam się nawet, czy
organizatorzy zezwalają na emisję naszej rozmowy. Choć gadamy o rzeczach pozornie
nieszkodliwych, władze nie chcą, aby ludzie zbyt dużo wiedzieli o innych rejonach kraju.
Zgadzam się na sugestię Rue i wykładamy całe nasze zapasy, żeby zaplanować przyszłość.
Widziała już większość rzeczy z mojej spiżarni, ale dokładam do sterty kilka ostatnich kraker-
sów i pasków wołowiny. Rue zgromadziła całkiem przyzwoity zbiór korzeni, orzechów,
zieleniny, a nawet owoców.
Toczę w dłoni nieznaną jagodę.
Jesteś pewna, że to się nadaje do jedzenia?
Jasne, takie same jagody rosną w naszych lasach. Objadam się nimi od kilku dni.
Wrzuca garść do buzi. Niepewnie rozgryzam owoc. Smakuje jak dobrze mi znane jeżyny. Z
każdą chwilą utwierdzam się w przekonaniu, że słusznie postąpiłam, biorąc Rue na
sojusznika. Dzielimy zapasy na dwie części. Gdybyśmy musiały się rozstać, każda z nas
będzie miała żywność na kilka dni. Rue dysponuje jeszcze małym bukłakiem na wodę, procą
własnej roboty oraz dodatkową parą skarpet. Ostry odłamek skalny zastępuje jej nóż.
Wiem, że to niewiele przyznaje jakby ze skruchą. Ale musiałam szybko uciekać
spod Rogu Obfitości.
Postąpiłaś słusznie chwalę ją i demonstruję własny dobytek. Na widok okularów
przeciwsłonecznych Rue wstrzymuje oddech.
Jak je zdobyłaś? pyta zdumiona.
Były w plecaku. Póki co ani razu z nich nie korzystałam. Nie chronią przed słońcem i
gorzej się w nich widzi. Wzruszam ramionami.
To nie są okulary na słońce, tylko na noc! wykrzykuje Rue. Noktowizory. Czasami,
kiedy zbieramy nocą, ludzie pracujący najwyżej, gdzie nie dociera światło pochodni, dostają
146
taki sprzęt. Któregoś dnia jeden chłopak, Martin, usiłował zabrać sobie okulary. Ukrył je w
spodniach. Zabili go na miejscu.
Zabili chłopaka, bo wziął sobie okulary? pytam z niedowierzaniem.
Tak, a w dodatku wszyscy wiedzieli, że jest niegrozny. Martin miał nierówno pod sufitem.
Zachowywał się jak trzylatek. Okulary były mu potrzebne do zabawy.
Kiedy tego słucham, dochodzę do wniosku, że Dwunasty Dystrykt to bezpieczny azyl. Rzecz
jasna, ludzie w naszym rejonie ciągle słaniają się z głodu, ale nie wyobrażam sobie, aby
Strażnicy Pokoju mogli zamordować niedorozwinięte umysłowo dziecko. Wszyscy znają
małą dziewczynkę, która kręci się po wieku, jedną z wnuczek Zliskiej Sae. Jest trochę
opózniona, ale ludzie traktują ją jak niegrozne zwierzątko, rzucają jej resztki żywności i różne
drobiazgi.
Więc do czego one służą? pytam Rue i sięgam po okulary.
Widać w nich nawet wtedy, gdy jest całkiem ciemno. Wypróbuj je wieczorem, po
zachodzie słońca.
Podsuwam Rue kilka zapałek, a ona wręcza mi potężną garść liści na ukąszenia, na wypadek,
gdyby moje guzy ponownie się zaogniły. Wygaszamy ognisko i niemal do zmroku Idziemy w
górę strumienia.
Gdzie sypiasz? pytam. Na drzewach? Potwierdza skinieniem głowy. W samej
kurtce?
Podnosi zapasowe skarpety.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]