[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyćwiczonym do siania postrachu wśród nieposłusznych, sekretarka oświadczyła, że sędzia
Cornelius chciałby się ze mną spotkać następnego dnia.
Była dziesiąta trzydzieści rano, a ja nie ruszałem się od mojego biurka od trzech i pół
godziny. Deszcz lał już trzy dni. Mount Hood zniknął w chmurach, a budynki po drugiej stronie
ulicy przypominały raczej szare widma niż rzeczywiste budowle z betonu i stali. Był pierwszy
tydzień czerwca, ale kiedy podczas wieczornej drogi do domu włączyłem radio w samochodzie,
oczekiwałem, że usłyszę kolędy.
Zdziwiona, że nie odpowiedziałem od razu, powtórzyła. Sędzia Cornelius pragnie mnie
widzieć.
Sędzia Cornelius zamierza zjawić się w Portland? zapytałem.
Nie, to przecież oczywiste. Oczekuje pana.
Obawiam się, że moje najbliższe plany uniemożliwiają mi wycieczkę do Salem.
Dla niej mogłem być równie dobrze wiejskim proboszczem, który odmawia wizyty u papieża
w Watykanie. To był zapewne pierwszy taki przypadek w jej karierze. Nie wiedziała, co robić.
Proszę chwileczkę poczekać zaszczebiotała w końcu.
Panie Antonelli odezwał się ledwo znajomy głos kilka chwil pózniej. Mówi Jason
Cornelius. Jak się pan miewa?
Miał głęboki, szczery głos kogoś, kto spojrzy ci prosto w oczy, a od razu uwierzysz we
wszystko, co ci powie, chociaż wcześniej już wielokrotnie cię okłamał.
Dzwoni pan w sprawie sędziego Rifkina.
Nie spodziewał się tego, ale nie mógł się powstrzymać.
Tak. Jak się miewa mój drogi przyjaciel? Cóż to za straszne nieszczęście!
Może dam panu numer do jego domu? Jestem pewien, że ucieszy się z pańskiego telefonu.
Odczekałem sekundkę i dodałem: Zawsze mówi o panu z najwyższym szacunkiem i
niekłamaną sympatią.
Dobrze, dobrze. Miło mi to słyszeć. Znamy się z Leopoldem od dawna, od bardzo dawna.
Ale nie, mam jego domowy numer, dziękuję. Chciałbym porozmawiać z panem. Rozumiem, że
nie może pan przyjechać do mnie jutro rano?
Nie, obawiam się, że to niemożliwe. Muszę być w sądzie. To było kłamstwo, ale czułem
się z niego dumny.
Rozumiem, rozumiem. Cóż, to może jakoś na początku przyszłego tygodnia?
Pozwoli pan, że oszczędzę panu czasu. Leopold Rifkin nikogo nie zabił. Więc jeżeli
dzwoni pan, żeby prosić go o rezygnację z urzędu...
Niczego takiego nie sugerowałem, panie Antonelli. Po prostu pomyślałem, że byłoby
dobrze, gdybyśmy rozważyli razem pewne możliwości.
Nie ma żadnych możliwości, proszę pana. Rifkin złożył u pana prośbę o terminowe
zwolnienie, którą pan był łaskaw przyjąć, i wróci na ławę sędziowską tego samego dnia, kiedy
przysięgli wydadzą werdykt.
W zależności od tego, jaki on będzie, rzecz jasna powiedział. Ton jego głosu nie
sugerował nic więcej oprócz zwyczajnej prawniczej skłonności do wygłaszania banalnych
twierdzeń.
Wymamrotałem przekleństwo prosto do słuchawki.
Jedna rzecz, której może pan być najzupełniej pewien to to, że werdykt będzie brzmiał
niewinny .
Na pewno ma pan rację. Ale mimo wszystko Leopold powinien rozważyć... może zechcieć
rozważyć skutki tego wszystkiego... procesu... z punktu widzenia sądu i publicznego zaufania do
urzędu sędziego.
Pochylony do przodu, z łokciami na biurku, spojrzałem prosto przed siebie, jakby Cornelius
siedział naprzeciwko mnie, a ja chciałem mu pokazać, co tak naprawdę o nim myślę.
Wydawało mi się, panie Cornelius, że pan przede wszystkim powinien pamiętać, że
system, o który tak bardzo się pan martwi, jest oparty na zasadzie, że każdy, nawet sędzia, jest
niewinny, dopóki nie zostanie mu udowodniona wina. A poza tym dodałem, zanim zdążył się
wtrącić system nie znajduje się w żadnym realnym niebezpieczeństwie. Mimo wszystko, jeżeli
zdołał on przetrwać wszystkie te lata pańskiego urzędowania, co złego może spowodować jeden
procesik o morderstwo? zapytałem i odłożyłem słuchawkę.
Zacząłem wykręcać numer Leopolda, żeby poinformować go o naturze i poziomie lojalności,
na jaką może liczyć ze strony swojego oregońskiego przełożonego. Ale zdawszy sobie sprawę, że
nie byłoby to dla niego żadnym zaskoczeniem, zadzwoniłem do Horace a Woolnera. On też nie
był zaskoczony. Raczej zaciekawiony.
Stary dobry Cornelius. Ta sama stara dupa wołowa powiedział sentencjonalnie.
Powinieneś się z nim spotkać. Warto. Dostaniesz pełną obsługę. Objęcie ramieniem,
współczujący uśmiech, rozumiejące oczy, miły potoczysty głos zapewniający, że chce tylko,
żebyś traktował go jako godnego zaufania przyjaciela. A potem, po trzech okrągłych słodziutkich
zdaniach spojrzałby na ciebie i zaproponował, żebyś poważnie zastanowił się nad przyjęciem
urzędu sędziego, bo sąd naprawdę potrzebuje kogoś z twoim doświadczeniem, twoim oglądem
sytuacji, twoją inteligencją. Człowieku, po wyjściu z jego gabinetu byłbyś przekonany, że
sukinsyn będzie startował na gubernatora tylko po to, żeby się upewnić, że przy następnej
nadarzającej się okazji zostaniesz mianowany, na sędziego.
Zapominasz, Horace, że spotkałem już tego sukinsyna. Kilkakrotnie. Nigdy do mnie w ten
sposób nie mówił.
Tak, ale wtedy niczego od ciebie nie potrzebował. A teraz potrzebuje. To cholernie
ciekawe ożywił się. Cholernie interesujące, bo potwierdza to, co słyszałem. W Salem mówi
się, że Gilliland-O Rourke przeszła tym razem samą siebie. Na początku wszyscy gadali tylko o
tym, co taki stary facet jak Rifkin mógł robić z taką młodą laską pod jednym dachem. Kurczę,
ciągle mówili, jaka musiała być młoda, ale nikomu nie przyszło do głowy, że piętnaście lat temu
Rifkin też nie był taki stary. W każdym razie ludziska zaczynają podejrzewać, że Leopold tego
nie zrobił. A jedyna rzecz, jakiej możesz być pewny z takimi błaznami jak Cornelius to to, że
mogą nie wiedzieć więcej o prawie od gościa, którego ostatnio broniłeś za włamanie, ale na
pewno wyczują zmianę opinii publicznej.
Kurczę, Horace, minęło przecież dopiero sześć tygodni.
Nieważne. Ci ludzie cały czas martwią się tylko o następne wybory. Niektórzy z nich
interesują się nawet wyborami, które nie odbędą się w ciągu najbliższych dwunastu lat. Tym się
zajmują: główkują, jak to, co się teraz dzieje, może wpłynąć na wszystko inne, a zwłaszcza na ich
własne kariery. I wiesz co? Powinni się martwić. Twój klient nie jest takim sobie zwykłym
podejrzanym o morderstwo.
Mówisz o ostatniej sobocie?
Cóż zaśmiał się ostatnia sobota była niezła. Musisz przyznać, że stary jest cholernym
geniuszem. Kurczę, najpierw urządza sobie spacerki do bramy w biały dzień w tym swoim
swetrze i skórzanych łapciach, doskonale wiedząc, że przez całą dobę czatują na niego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]