[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Babalatji wycofał się powoli z werandy i zamknął drzwi za sobą, po
czym odwrócił się i spojrzał milcząc na Lakambę. Radża siedział bez ruchu,
wlepiwszy w stół kamienne spojrzenie. Babalatji przypatrywał się z
ciekawością markotnemu obliczu męża, któremu służył przez tyle lat w złej i
dobrej doli. W dzikim i przewrotnym sercu jednookiego statysty rodziło się
niezwykłe dlań uczucie sympatii, a może nawet i litości dla człowieka, którego
zwał swoim panem. Z bezpiecznego stanowiska poufnego doradcy obejrzał
się wstecz w mglistą przeszłość i dojrzał siebie - ot, w razie potrzeby zwykłego
zbója - znajdującego przytułek pod dachem Lakamby, w chacie stojącej
wśród niewielkiej ryżowej polanki. Był to skromny początek jego kariery.
Potem nastał długi okres nieustannego powodzenia, mądrych rad i
przebiegłych forteli przeprowadzanych śmiało przez nieustraszonego
Lakambę - aż przyszedł wreszcie czas, gdy całe wschodnie wybrzeże od Pulo
Laut do Tandjung Batu wsłuchiwało się w mądrość Babalatjego,
przemawiającego ustami władcy Sembiru. Ileż niebezpieczeństw udało im się
ominąć w ciągu tych długich lat; iluż wrogom stawili mężnie czoło, iluż białych
ludzi wywiedli w pole! A teraz Babałatji spogląda na owoc tylu lat znojnej i
żmudnej pracy: oto nieulękły Lakamba drży przed cieniem grożącego mu
kłopotu. Władca zaczyna się starzeć. Babalatji poczuł nieprzyjemne ściskanie
w dołku i przyłożył obie dłonie do brzucha, a jednocześnie mignęło mu jasne i
smętne zrozumienie faktu, że i on się starzeć zaczyna. Czas zuchwałych
czynów przeminął dla nich obu, należy teraz szukać ucieczki w ostrożnych
fortelach. Obydwaj pragną spokoju i skłonni są do ustępstw, gotowi nawet
poddać się pewnym ograniczeniom, byle tylko odwrócić zagrażające zło - o ile
da się to zrobić. Babalatji westchnął już drugi raz tej nocy, przysiadając znów
na piętach u stóp władcy, i pełen milczącego współczucia podał mu swoje
pudełeczko z orzechami hotelowymi. Siedzieli obaj w niemym, lecz poufnym
zbliżeniu ludzi żujących betel; poruszali zwolna szczękami, spluwając
delikatnie do szerokiego mosiężnego naczynia, które krążyło między nimi z
rąk do rąk, a jednocześnie wsłuchiwali się w przerazliwy huk zmagających się
żywiołów.
- Wylew jest bardzo wielki - zauważył smutno Babalatji.
- Wiem - odrzekł Lakamba. - Czy Dain odpłynął?
- Tak, tuanie. Rzucił się ku rzece jak człowiek nawiedzony przez
samego sjaitaria1.
I znów nastało długie milczenie.
- Może on utonie? - ozwał się w końcu Lakamba z pewnym
zainteresowaniem.
- Rzeka niesie bardzo wiele pni - odrzekł Babalatji - ale z niego dobry
pływak - dodał zwolna.
- Powinien żyć - oświadczył Lakamba. - On wie, gdzie się skarb
znajduje.
Babalatji przytwierdził kwaśnym mruknięciem. Bezskuteczność
wysiłków, aby odkryć tajemnicę białego człowieka, stanowiła dotkliwą jego
bolączkę; nie potrafił zdobyć żadnych wiadomości ani wskazówek co do
sekretnych pokładów złota. Był to jedyny mroczny punkt w świetlanej karierze
dyplomatycznej sembirskiego męża stanu.
Wielki spokój nastał teraz po zamęcie burzy. Tylko małe, zapóznione
chmurki, rozpędzone w pościgu za jądrem nawałnicy błyskającym bezgłośnie
w oddali, przelatywały górą, śląc na ziemię krótkie, ulewne deszcze, które z
kojącym szmerem lekko uderzały o dach z palmowych liści.
Lakamba ocknął się z odrętwienia; wyraz jego twarzy świadczył, że
opanował wreszcie położenie.
- Babalatji! - zawołał żwawo i kopnął z lekka wiernego sługę.
- Ada, tuan! SÅ‚ucham ciÄ™, panie.
- Jeśli orang Belanda tu przybędą i wezmą Almayera do Batawii, aby
go ukarać za przemycanie prochu, jak myślisz, co on wtedy zrobi?
- Nie wiem, tuanie.
- Głupi jesteś - oświadczył tryumfująco Lakamba. - powie im, gdzie się
skarb znajduje, aby uzyskać przebaczenie. Zrobi tak na pewno.
Babalatji spojrzał na swojego pana i pokiwał smutno głową nad tą
przykrą niespodzianką. Nie przyszło mu to na myśl; nowa komplikacja!
- Almayer musi umrzeć, inaczej tajemnica zostanie zdradzona. Musi
umrzeć spokojnie, Babalatji! To już twoja sprawa.
Babalatji skinął głową potakująco i powstał ciężko z ziemi.
- Jutro? - zapytał.
- Tak, jeszcze przed przybyciem Holendrów - odrzekł Lakamba. - On
pije dużo kawy - dodał pozornie bez związku.
Babalatji przeciągnął się i ziewnął, lecz Lakamba stracił nagle wszelką
ochotę do snu, połechtany mile świadomością, że o własnych siłach znalazł
wyjście z zawiłej sytuacji.
- Babalatji - zwrócił się do wyczerpanego męża stanu - przynieś
pudełko z muzyką, które dostałem od białego kapitana. Nie chce mi się spać.
Rozkaz władcy sprawił, iż oblicze Babalatjego powlekło się posępnym
cieniem melancholii. Poszedł niechętnie za kotarę i wrócił niebawem
trzymając w objęciach niewielką katarynkę, którą umieścił na stole z wyrazem
głębokiego przygnębienia. Lakamba usadowił się wygodnie w fotelu.
- Kręć, Babalatji, kręć - mruknął z przymkniętymi oczami.
Babalatji chwycił rączkę katarynki z energią płynącą z rozpaczy. W
miarę tego jak kręcił, mroczna posępność jego twarzy ustępowała wyrazowi
beznadziejnej rezygnacji. Tony muzyki Verdiego wybiegały przez otwarte
okno w wielką ciszę, która legła nad rzeką i lasem. Lakamba słuchał z
zamkniętymi oczami i błogim uśmiechem, a Babalatji wciąż kręcił Zapadał
chwilami w drzemkę, kiwając się nad katarynką, i budził się z wielkim
strachem, nadrabiajÄ…c stracony czas kilku szybkimi obrotami rÄ…czki. Natura
spoczywała w głębokim śnie, wyczerpana dzikim zamętem, a pod niepewną
ręką sembirskiego dyplomaty Il Trovatore płakał, zawodził i żegnał się w kółko
ze swoją Eleonorą, porwany żałosnym i łzawym kręgiem wynurzeń
powtarzających się bez końca.
ROZDZIAA SIÓDMY
Po burzliwej nocy nastał- jasny, przejrzysty poranek, Zcieżka wiodąca
od niskiego brzegu Pantai do wrót osiedla Abdulli tonęła w blasku wczesnego
słońca. Tego ranka była pusta i słała się między kępami palm ciemnożółtym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]