[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Irytujące kłopoty ze znalezieniem odpowiedniego miejsca zamieszkania,
spędzające sen z powiek nowożeńcom w Los Angeles, w Nowym Jorku zostały
rozwiązane przez niestrudzenie przedsiębiorczą Dottie przy jak zwykle
dobrodusznej i powściągliwej aprobacie Barneya. Ich przyjaciele byli mieszkańcami i
właścicielami świeżo wyremontowanej pięciopiętrowej wąskiej kamienicy z windą,
zlokalizowanej we wspaniałym punkcie na Manhattanie, przy Zachodniej
Siedemdziesiątej Szóstej, tuż przy Central Parku, przecznicę od Amerykańskiego
Towarzystwa Historycznego i tuż obok Amerykańskiego Muzeum Historii
Naturalnej. Kiedy na pierwszym piętrze od frontu zwolniła się kawalerka,
wprowadziliśmy się.
Mieliśmy stąd, mówiąc metaforycznie, dwa kroki do kilku linii metra, wielu
przystanków autobusowych i wszelkiego rodzaju sklepów. Jedną linią metra
jezdziłem przez dwa następne lata na Uniwersytet Nowojorski, inna woziła mnie
przez rok na północ, na Uniwersytet Columbia, gdzie kończyłem studia. Wielkość
pokoju nie zwiększyła się w znaczącym stopniu w stosunku do tego, czym
dysponowaliśmy w kalifornijskim pensjonacie, ale rozkładana sofa pozwoliła lepiej
wykorzystać przestrzeń. Poza tym mieliśmy tu aneks kuchenny, w którym świetnie
mieścił się stolik na cztery osoby. Mogliśmy przyjmować gości i robiliśmy to. Wśród
ludzi, których zapraszaliśmy na kolację, pojawił się raz albo dwa Maurice Buck
Baudin Junior, wykładowca na kursie pisarskim Uniwersytetu Nowojorskiego, gdzie
tak dobrze radziłem sobie wraz z grupką kilku znajomych. Buck był ode mnie tylko
pięć lat starszy, ale nawet po przeniesieniu się na Columbię nie potrafiłem zwracać
się do niego inaczej jak proszę pana . Umeblowaniem apartamentu zajęły się Dottie
i Shirley i uczyniły to ze smakiem, racjonalnie i, jak na ich standardy, zapewne
niedrogo. %7łona Lee, Perlie, znała się trochę na dekoracji wnętrz i bardzo chwaliła
sensowny układ mebli i autentyczny wygląd kilku niemal prawdziwych antyków.
Dottie była zadowolona, że udało jej się zakwaterować córkę oraz studiującego i
piszącego zięcia w mieszkaniu, które mogła pokazywać z dumą swoim znajomym.
Ja też byłem zadowolony.
Moja była teściowa Dorothy Held należała do tych wykształconych
nowoczesnych kobiet, które znają różnicę między turkusem i akwamaryną. Z drugiej
strony znała również różnicę między polędwicą i górną krzyżową oraz między
żeberkami i ligawą i wiedziała, że dobrą pieczeń można zrobić tylko z pierwszego
kawałka szpondra.
Moim ulubionym stekiem po tym, jak wyjechałem z domu i po raz pierwszy
go spróbowałem, był filet mignon, zawsze dobrze wysmażony. Dopiero gdy
poznałem córkę Dottie i zacząłem u niej jadać, odkryłem uroki lekko tylko
podsmażonej wołowiny, na wpół surowego antrykotu tuż przy kości, boski smak
pieczonych żeberek, przyprawionych obficie czosnkiem, solą i papryką. Rodzina
Shirley była o wiele lepiej sytuowana od mojej i miała o wiele bardziej
kosmopolityczne nawyki: czytali nawet New York Timesa . A jej rodzice uwielbiali
patrzeć, jak jem - zawsze biorąc jedną lub nawet dwie dokładki. Zamożni, ale nie
bogaci, okazali się wielkoduszni także pod innymi względami. Barney - Bernard
Held - był wspólnikiem szyjącej sukienki małej firmy, która kooperowała ze znacznie
większym przedsiębiorstwem. Osiągał najwyrazniej duże dochody podczas wojny i
przez wiele lat po jej zakończeniu, ale Heldowie mieli skłonność - motorem była tu
Dottie - wydawać wszystko, co zarobili, i cieszyć się z tego, na co i na kogo
wydawali. Na nas wydawali bardzo dużo i to głównie dzięki ich zachęcie i pomocy
byłem w stanie przeżyć jako student następne sześć lat, pierwsze sześć lat mojego
małżeństwa.
Przyjemnym wydarzeniem było przyjęcie urodzinowe, które moja żona
urządziła mojej siostrze Sylvii. Po jakichś dwudziestu pięciu latach naszego
małżeństwa Shirley dowiedziała się któregoś dnia z przerażeniem, że mojej siostrze
nigdy w życiu nie urządzono jeszcze urodzinowego przyjęcia, i postanowiła je
wydać. Nigdy nie widziałem Sylvii tak szczęśliwej i wylewnej, jak wtedy w naszym
domu, kiedy następnym razem obchodziliśmy jej urodziny. Po policzkach ciekły jej
łzy radości, a głos miała ochrypły od śmiechu, którym zanosiła się, wspominając
dawne czasy. Lee zachowywał się tak samo: bez przerwy gadał, chichotał i również
ocierał łzy. Nigdy nie słyszałem Sylvii ani Lee, razem lub oddzielnie, pogrążonych w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]