[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Breta zabolało ją równie mocno jak dawniej, ponieważ wciąż kochała go tak samo
jak wtedy.
Postanawiając wrócić do domu pieszo, pomimo padającego deszczu, Ginny
przeszła do kuchni po torebkę. Pobladła Laura stała przy zlewie. Była przerażona.
Ginny zapomniała natychmiast o swoich kłopotach.
- Laura, co się stało?
- Musimy jechać do szpitala. Chyba zaczynam rodzić.
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
- Kiedy się zorientowałaś?
- Jakieś pięć minut temu. Cały dzień dziwnie się czułam, ale nie zdawałam
sobie sprawy, że to już. Następnym razem będę mądrzejsza.
Ginny w pierwszej chwili zaniemówiła.
- Myślisz już o następnym razie? Jesteś najodważniejszą kobietą, jaką znam.
Laura roześmiała się. Jęknęła.
- Nic się nie przejmuj. Zajmę się wszystkim - śmiało powiedziane jak na
kogoś, pod kim trzęsą się nogi, pomyślała Ginny. - Twoim lekarzem jest John Clay,
prawda?
Laura skinęła głową i Ginny wykręciła znajomy numer. Potem zatelefonowała
do szpitala, a następnie do straży pożarnej, prosząc o powiadomienie Sama i Breta.
Odłożyła słuchawkę, podała Laurze płaszcz i wzięła przygotowaną zawczasu
walizkę. Przeklinała w myślach obu Calhounów za to, że akurat wyszli. Tak
naprawdę to była wściekła jedynie na Breta. Nie zostawił jej samochodu.
Ginny pomogła zejść Laurze po mokrych schodach i wsiąść do pontiaca
thunderbirda Sama. Potem pobiegła zgasić światła w domu. Kiedy usiadła za kie-
rownicą, przeraziła się ogromną ilością świecących wskazników.
- Niesamowite - mruknęła - dyskoteka na kółkach.
- Nie rozśmieszaj mnie - jęknęła Laura.
- Nigdy przedtem nie prowadziłam czegoś takiego.
Bóle ustąpiły na chwilę i Laura złapała oddech.
Uśmiechnęła się lekko.
- To samochód taki sam jak wszystkie inne, ma tylko zamontowanych więcej
bajerów. Czy słyszałaś o tym, jak mu go rozbiłam?
- Nie - Ginny włączyła silnik szczęśliwa, że Laura ma jeszcze siłę żartować. -
Opowiesz mi o tym w stosowniejszym momencie - zerknęła na nią nieśmiało. - W
S
R
zeszłym tygodniu zwaliłam pryczę Bretowi na głowę.
Laura z namaszczeniem pokiwała głową.
- Odpowiednia kandydatka na żonę dla Calhouna. Wiedziałam, że na ciebie
można liczyć - jęknęła.
- Pospieszmy się.
Ginny, nie mając innego wyboru, ruszyła. Zanim dojechały do końca ulicy,
deszcz przemieniał się w ulewę. Zrobiło się niebezpiecznie. Ginny, z trudem pa-
nując nad zdenerwowaniem, przez wzgląd na Laurę prowadziła w ślimaczym
tempie.
W końcu wjechały pod zadaszony wjazd do szpitala. Ginny, trzęsąc się ze
zdenerwowania, pobiegła po pielęgniarkę, która spokojnie wzięła najbliższy fotel
na kółkach i podążyła do wyjścia.
Wspólnie usadowiły na nim skręcającą się z bólu Laurę.
- To odbywa się szybciej, niż przypuszczałam - wykrztusiła Laura.
- Szczęściara z pani - odparła pielęgniarka. - Moje pierwsze dziecko zwlekało
z przyjściem na świat. Temu najwyrazniej się spieszy.
Ginny uścisnęła Laurę i szepnęła jej do ucha, że wszystko będzie dobrze.
Pielęgniarka odwiozła ją w głąb szpitala.
Wyczerpana, jak po biegu maratońskim, Ginny opadła na krzesło w
poczekalni i naręczem chusteczek wytarła zmoczoną deszczem twarz. Wyjęła
szczotkę, doprowadziła się do porządku. Posiedziała chwilę spokojnie, potem
zerwała się i zaczęła krążyć po pomieszczeniu. Na stole leżało mnóstwo starych
magazynów ilustrowanych, ale nawet nie zwróciła na nie uwagi. Martwiła się o
Laurę i o... Breta.
Laura przynajmniej trafiła w fachowe ręce i czekało ją coś, co kobietom
zdarza się od zarania dziejów. Ale Bret... Radośnie pognał w stronę niebezpieczeń-
stwa, męskim zwyczajem pozostawiając kochającą go kobietę samą.
Ginny skrzyżowała ręce na brzuchu i usiadła z powrotem na krześle. Prawdę
S
R
mówiąc, Bret wcale nie wiedział, że ona go kocha. Swoim postępowaniem starała
się temu zaprzeczyć. Przyrzekła sobie więcej na niego nie krzyczeć.
Po niespełna godzinie zjawił się Sam, wciąż w stroju strażaka. Ginny
wyjaśniła mu, co zaszło i Sam pobiegł do żony. Ani śladu Breta.
Ginny nadal na przemian chodziła po pokoju to znów siadała na krześle.
Wydawało się jej wyjątkowo niewygodne.
Minęła kolejna godzina i rozradowany Sam wpadł do poczekalni oznajmiając,
że został szczęśliwym ojcem dorodnego chłopaka. Laura czuje się świetnie, a
dziecku postanowili dać na imię Travis, po dziadku.
- To cudownie, Sam! Moje gratulacje - podskoczyła w górę Ginny. Oboje
tańczyli po pokoju roześmiani i szczęśliwi, że wszystko dobrze się skończyło.
Wówczas pojawił się Bret pokryty brudem i sadzą. Gdy Sam powiedział mu o
wszystkim, Bret klepnął brata po ramieniu i uścisnęli sobie ręce.
Ginny widząc to uświadomiła sobie, że już nie należy do tej rodziny. Bez
słowa wzięła kurtkę i torebkę.
- Powiedziałem pielęgniarce, że ciocia z wujkiem nie wyjdą stąd, dopóki nie
zobaczą maleństwa - oświadczył Sam. - Pokaże go wam przez szybę. Nie
spodziewajcie się zbyt wiele. Całe jest opatulone - uśmiechnął się z dumą.
Pospieszył z powrotem do żony, a Bret wraz z Ginny przeszli na korytarz.
Zgodnie z obietnicą pielęgniarka pokazała im różowiutką buzię noworodka. Ginny
zapomniała o tym, że gniewa się na Breta i przywarła do szyby.
Kiedy już się napatrzyli, postanowiła poinformować Sama, że pożycza jego
auto i jutro mu je zwróci.
- Urocze, prawda? - spytał idący za nią Bret.
- Maleństwo? Tak - uśmiechnęła się. - Bałam się, że przyjdzie na świat, zanim
tu dotrzemy, ale zdążyłyśmy. Chyba za bardzo się przejmuję.
- Czy przyznajesz, że czasami niepotrzebnie się zamartwiasz?
Rzuciła mu ostre spojrzenie i poszła szybciej korytarzem. Weszła do pokoju
S
R
pielęgniarek i zostawiła wiadomość dla Sama. Potem skierowała się do wyjścia.
Bret dogonił ją tuż przed oszklonymi drzwiami.
- Ginny, musimy porozmawiać - powiedział, chwytając ją za ramię.
- Już rozmawialiśmy - do tej pory unikała patrzenia mu w twarz.
Teraz zauważyła, że była pokryta sadzą. Deszcz i pot wyżłobiły w niej
bruzdy. Ginny zdała sobie sprawę, jak blisko ognia musiał znajdować się Bret.
Z przerażeniem poczuła, że łzy kręcą się jej w oczach.
- Prosiłam cię, żebyś nie jechał do pożaru, a ty mimo wszystko pojechałeś -
powiedziała, starając się opanować drżenie głosu.
- Sam musiał pędzić do szpitala i nie było nikogo innego, kto by go zastąpił.
- Nie wiedziałeś o tym, wychodząc z domu - pokazała kciukiem na siebie. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •