[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- 116 -
S
R
Sięgnął po mrożoną kawę, marząc o tym, by zdołała ostudzić rozpaloną
krew.
A ona, sądząc, że Leander nie widzi, podkradła mu kolejne frytki.
- Zgadzam się - powiedziała nagle.
- Zgadzasz się?! - zawołał zaskoczony. Jak zahipnotyzowany wpatrywał
się w znikającą w jej ustach frytkę.
- Tak - westchnęła. - Myślę, że już czas, byśmy sprawili sobie wzajemnie
trochę przyjemności.
Leander zakrztusił się, rozpryskując wokół kawę.
- Minęło już tyle czasu, że nie wiem, od czego zacząć - powiedział,
wycierając wnętrze samochodu papierowymi serwetkami.
- Ale ja wiem. - Nagle przysunęła się bliżej. Bardzo blisko.
- Heddy... - Głos uwiązł mu w gardle.
Wtuliła twarz we wgłębienie jego szyi. Zadrżał, gdy musnęła jego skórę
czubkiem języka.
- Co ty wyrabiasz, do cholery?! - spytał zduszonym głosem.
Uniosła twarz i spojrzała mu w oczy. Nie powiedziała ani słowa. Nie
musiała.
Niebieskie oczy pałały miłością. Do niego. Delikatna dłoń wcisnęła mu
się pod koszulę. Czuł ciepło oddechu Heddy. Przez wszystkie zakończenia
nerwowe, przez wszystkie zmysły przemknęło jak błyskawica gorące
pragnienie.
Niech przeklęte będą te oczy! Niech piekło pochłonie ich podniecające
piękno.
Ze wszystkich sił usiłował oprzeć się pokusie.
- Co wyrabiam? - szepnęła. - To samo, co ty zrobiłeś tamtej nocy w
Nowym Orleanie, kiedy wygrałeś mnie w karty. Walczyłeś wtedy o mnie. Byłeś
biedny, pijany i przestraszony, lecz przyszedłeś do luksusowego hotelu i
podjąłeś nieprawdopodobne ryzyko. Wiedziałeś, że popełniam błąd, że oboje
- 117 -
S
R
będziemy przez to cierpieć, więc ożeniłeś się ze mną. Byłeś bardzo dobry dla
mojej rodziny, a my byliśmy dla ciebie okropni. Teraz na pewno nie jesteś
biedny. Nikt już nie mówi, że wróciłeś do mnie dla mego majątku. - Zamilkła na
moment. - Myliłam się... wiele razy. Zraniłam cię. Także moja rodzina. Lecz
naprawdę żałuję tego. Jeżeli zostawisz mnie teraz, gdy mamy wreszcie szansę,
by być szczęśliwymi, popełnisz pomyłkę największą ze wszystkich.
Jej słowa wzruszyły go do głębi. Stanęły mu przed oczami wszystkie te
dni, kiedy nie mógł dotknąć jej, poczuć zapachu jej ciała, jego ciepła i cudownej
gładkości.
Lecz to nadal było za mało. Za mało, by mógł zaufać bez zastrzeżeń, bez
obaw, że znowu powtórzą się tamte straszne dni.
- To nie ma sensu... - powiedział ochrypłym głosem, odsuwając jej ręce.
Nie zdołał powiedzieć nic więcej. Jej usta przywarły do jego warg.
Uniosła ku niemu oczy pełne łez.
- Proszę, Leandrze. Och... proszę...
To gorące błaganie wyrwało się z samego dna jej duszy.
- Proszę, daj mi jeszcze jedną szansę.
Oszałamiał go zapach jej perfum, oślepiał złoty obłok włosów.
Pragnął uwierzyć jej. Z całej duszy.
Sprytnie. Musisz być sprytny.
Lecz jak, gdy Heddy zasypywała go pocałunkami, a jej delikatne ciało
przytulało się do niego, oplatało go?
Drżał cały. Jeszcze próbował bronić się... przed samym sobą. Lecz gdy
poczuł w ustach koniuszek jej języka, przegrał z kretesem.
Jego dłonie rozpoczęły gorączkową wędrówkę po ciele Heddy. Wkrótce
świat przestał istnieć. Liczyła się tylko rozkosz dotykania jej i całowania.
Stracił poczucie czasu, przestał widzieć, gdzie są i pamiętać o ludziach
wokół nich. Po chwili trzymał Heddy na kolanach i całował jej szyję, kark...
- 118 -
S
R
Czuł rosnące podniecenie. Pragnął jej i tego, o czym marzył od ich
ostatniej wspólnej nocy.
Gdy nagle...
Jak przez mgłę, z oddali, przedarł się do jego świadomości głos Yatesa.
- Co oni tam robią? Widziałeś to? A potem przerazliwy wrzask:
- Parzy!!! - I bolesny skowyt. - Bill! Ta kawa jest strasznie gorąca!
Wymachując gwałtownie ramionami, Yates rozpinał spodnie, usiłując
zerwać je z siebie jak najszybciej.
- Daj mi ręcznik! Zawołaj tę cholerną kelnerkę! Szybko! Tutaj,
dziewczyno! Ten cholerny kubek z kawą spadł mi na kolana!
- Jasna cho-le-ra - sapnął Leander. - Psiakrew! - Pocałował złote pukle.
Delikatnie, z wyrazną przykrością odsunął Heddy od siebie. - Złotko...
- Mmmmmm - zamruczała jak kotka.
- Złotko, hm... ja... powinniśmy przestać... na razie. - Pogłaskał ją po
włosach.
- Dlaczego? - spytała cicho i pocałowała go.
- Bo... Złotko, spójrz tylko. Yates i ten drugi tłuścioch, i cała reszta
mieszkańców Kinney... gapią się na nas.
- I co z tego? - Zarzuciła mu ramiona na szyję i namiętnie pocałowała go
w usta. - Sam mówiłeś, że już pora, żeby dać im nowy powód do plotek.
Odgarnął włosy Heddy i pełnym miłości gestem pogłaskał ją po policzku.
- Zmieniłem zdanie, złotko. To będzie absolutnie prywatna impreza.
- 119 -
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
Ogień płonący na kominku kładł się pomarańczowym blaskiem na
kamiennych ścianach i drewnianej podłodze chaty Leandra.
Heddy miała rację. Napięcie i podniecenie, w jakim trwali od pierwszego
pocałunku w Mlecznej Księżniczce", rozpalało ich.
Nareszcie byli sami.
Co za szczęście, iż uprzedziła gospodynię, że może nie wrócić do domu
na noc.
Włożyła do odtwarzacza płytę kompaktową i wnętrze chaty wypełniły
tony namiętnej piosenki o miłości.
Czuła na sobie spojrzenie Leandra. Jego hipnotyczną, zniewalającą moc.
Czuła niezwykły żar oblewający całe jej ciało.
Leander leżał na łóżku. W butach, ubraniu, nawet w kapeluszu na głowie.
Patrzył na nią, jakby już była naga.
- Rozbierz się - szepnął chrapliwie.
Poczuła gwałtowne bicie swego serca. Usłyszała jego nierówny łomot.
Jakaś żelazna obręcz ścisnęła jej żebra, odebrała oddech.
To była jej szansa. Jedyna, ostatnia szansa na zwycięstwo i zdobycie
Leandra.
Zaczęła się kołysać. Zrazu delikatnie, powoli, potem coraz prędzej, w
szalonym rytmie muzyki. Leander wpatrywał się w nią wzrokiem zgłodniałego
tygrysa. Nie odrywał oczu od jej twarzy, gdy sięgnęła do tyłu i rozwiązała żółtą
wstążkę. Jedwabiste fale spłynęły jej na ramiona.
- Rzuć mi swój kapelusz, kowboju - powiedziała cicho.
Wprawnie rzucony stetson poszybował przez pokój. Chwyciła go i
wolniutko włożyła na głowę, przekrzywiając nieco.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]