[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stanął jak wryty, z ciemności bowiem dobiegł go głos Baileya.
- Co za wzruszająca scenka. - Bailey wyłonił się z mroku, tak by
zobaczyli pistolet w jego ręce. - Widzę, Cassie, że udało ci się
wdrapać na ścieżkę. A ty, Drake, niepotrzebnie opuściłeś przyjęcie.
Niestety, popełniliście błąd, wracając tak wcześnie do domu. Poważny
błąd.
Justin zaklął siarczyście i schylił się, by postawić Cassie na
ziemi. Ciało drżało mu z napięcia. Nie odrywał wzroku od twarzy
Baileya.
- Nie, nie stawiaj jej, Drake. Wolę, żebyś obie ręce miał zajęte.
Może wtedy nie zrobisz nic głupiego. No, podejdzcie bliżej. Szybciej,
szybciej, bo nie mam czasu. Zaraz zjawi się mój wspólnik. Lepiej,
żeby nic nie zauważył. On łatwo wpada w złość. No, ruszaj się,
Drake!
Justin zawahał się, po czym wszedł do holu. Tuląc Cassie do
piersi, ruszył w kierunku, który Bailey wskazał pistoletem.
Uświadomiwszy sobie, dokąd mają się udać, Cassie przygryzła wargi.
- Poczekaj, zaraz ci otworzę - rzekł Bailey z fałszywą
uprzejmością w głosie. Nacisnął klamkę drzwi, za którymi znajdowały
189
RS
się schody prowadzące do piwnicy. - Złazcie! I radzę siedzieć cicho,
dopóki mój wspólnik nie odjedzie. Tak jak powiedziałem, facet jest
dość nerwowy. Gdyby podejrzewał, że jest tu ktoś oprócz nas dwóch,
na pewno chciałby się świadków pozbyć.
Burza przybierała na sile. Ponad coraz głośniejszym wyciem
wiatru nagle usłyszeli na zewnątrz warkot silnika. Serce Cassie zabiło
mocno, kiedy Justin wszedł na schody. Byli na drugim lub trzecim
stopniu, kiedy drzwi się za nimi zatrzasnęły.
- Postawię cię, Cassie. Ostrożnie... Dasz radę? Jak twoja kostka?
- W porządku. Trochę boli, ale poradzę sobie. - Po chwili
wyczuła pod nogami schody. - Boże, nic nie widzę. Gdzie twoja
latarka?
- Leży bezużytecznie w twojej sypialni. - Ująwszy Cassie za
rękę, powoli skierował się w dół.
- Uważaj. Pamiętaj o tym felernym stopniu, na którym o mało
się nie zabiłaś.
Bez żadnych przygód dotarli na dół. Powietrze przesiąknięte
było wilgocią. Panował tu mokry nieprzyjemny chłód oraz
nieprzenikniona ciemność.
Cassie trzymała się kurczowo ramienia Justina. Czuła
promieniujące od niego ciepło.
- To pewnie Reed zepchnął mnie w przepaść
- powiedziała cicho.
Justin otoczył ją mocniej ramieniem.
- Zabiję tego drania.
190
RS
Przeszły jej po plecach ciarki. Sprawił to nie tylko piwniczny
ziąb, ale również, a może nawet przede wszystkim, słowa Justina.
- Jeśli uda nam się z tego wyjść - oznajmiła stanowczo -
wydamy Reeda w ręce policji.
- Wydamy jego zwłoki - mruknął.
- Nie, proszę. Wiem, że poważnie traktujesz kwestię zemsty i nie
lubisz, jak ktoś ci wchodzi w drogę, ale nie pozwolę, abyś w moim
imieniu kogokolwiek mordował!
Usłyszała w ciemności jego kroki. Zmierzał w stronę
przeciwległej ściany. Podejrzewała, że zaaferowany w ogóle nie
słyszał, co ona mówi.
- Justin?
- O, znalazłem. Byłem pewien, że jedna z tych starych skrzyń
stoi pod ścianą. Usiądz, Cassie, a ja sobie trochę tu pobuszuję.
- Przecież nic nie widać! - zaprotestowała. - Jest ciemno jak w
grobie. - Posłusznie wymacała skrzynię i usiadła.
Pokrywa zaskrzypiała pod jej ciężarem, ale na szczęście nie
pękła.
- Szparą pod drzwiami wpada odrobina światła.
- E tam. Tylko kot mógłby tu cokolwiek dojrzeć.
- Kot albo inne nocne stworzenie. - Głos Justina się oddalał.
- To nie jest odpowiedni moment na żarty o Draculi.
- Przepraszam, mała. Masz rację. Słuchaj, to, co wcześniej
powiedziałaś... mówiłaś serio?
- O niezabijaniu Reeda? Jak najbardziej! Poza tym uważam...
191
RS
- Nie. O tym, że mnie kochasz.
- A, o tym. - Zamilkła.
Gdzie on się podziewa? Wytężyła słuch. Jest przy schodach?
Przecież w tym ohydnym zgniłym grobowcu niczego nie widać!
- Tak, o tym. Odpowiedz mi, Cassie. Wzięła głęboki oddech.
- Tak, Justin. Mówiłam serio.
- W takim razie czeka nas poważna rozmowa, kiedy stąd
wyjdziemy.
Nie odezwała się. Wyznała mu miłość, a on co? Tylko tyle ma
jej do powiedzenia? %7łe czeka ich rozmowa? No tak, Justin nie wierzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]