[ Pobierz całość w formacie PDF ]
go nie lękał. Stanął na palcach, uniósł wieko żelaznej szkatułki, sięgnął do wnę-
trza i wyjął okrągły, gładki, szary kamień. Garion natychmiast poczuł znowu to
mrowiące ciepło, tak silne teraz, że niemal przytłaczające. W uszach zabrzmiała
natrętna pieśń.
Usłyszał jęk cioci Pol.
Trzymając kamień oburącz jak piłkę, chłopczyk odwrócił się i pomaszero-
wał prosto do Gariona. Oczy miał ufne, a twarz spokojną i pewną. Gładka po-
wierzchnia kamienia odbijała błyski przerażającego starcia, lecz lśniła także wła-
snym światłem. W głębi jarzył się intensywny błękit. . . Nie migotał i nie zmieniał
odcienia, narastał za to w miarę, jak malec zbliżał się do Gariona. Wreszcie za-
trzymał się i uniósł kamień, ofiarowując go Garionowi. Uśmiechnął się i wymówił
jedno słowo:
Dar.
I nagle wizja wypełniła myśli Gariona. . . wizja straszliwej grozy. Wiedział, że
patrzy wprost w umysł Ctuchika. I zobaczył tam obraz: obraz Gariona trzymają-
cego w dłoni lśniący kamień. Ta wizja przeraziła Grolima. Garion czuł sięgające
ku niemu fale strachu. Zwiadomie, powoli wyciągnął rękę po kamień, który po-
dawało mu dziecko. Znamię na jego dłoni pragnęło dotknięcia, a chóralna pieśń
wezbrała potężnie.
I natychmiast wyczuł nagłą, bezmyślną, zwierzęcą panikę Ctuchika.
Głos Grolima był chrapliwym wrzaskiem.
Przepadnij! wykrzyknął rozpaczliwie, kierując swą ogromną moc prze-
ciw kamieniowi w rękach małego chłopca.
239
Przez ułamek sekundy śmiertelna cisza zapadła w wieży. Nawet twarz Belga-
ratha, ściągnięta w straszliwym wysiłku, wyrażała zdumienie i niedowierzanie.
Błękitne lśnienie we wnętrzu kamienia skupiło się na moment, a potem roz-
szerzyło ponownie.
Ctuchik, z rozwianymi włosami i brodą, wytrzeszczył oczy ze zgrozą.
Nie chciałem tego! zawył. Ja nie. . . Ja. . .
Ale nowa, jeszcze potężniejsza moc została uwolniona. Ta moc nie rzucała
błysków i nie napierała na umysł Gariona. Zdawała się wysysać, wciągać go, gdy
zaciskała się wokół przerażonego Ctuchika.
Najwyższy Kapłan Grolimów wrzasnął obłąkańczo. Nagle jakby rozrósł się,
potem zwarł i rozrósł na nowo. Szczeliny przecięły mu twarz stwardniałą w ka-
mień, który pękał pod uderzeniami wzbierającej w nim przerazliwej mocy. W tych
szczelinach Garion widział nie ciało i kości, ale płomienną energię. Ctuchik jarzył
się coraz mocniej i mocniej. Wzniósł ramiona.
Pomóżcie mi! zawył. Wykrzyczał długie, rozpaczliwe: NIE!
I nagle, z hukiem, który był ponad zwykłe dzwięki, Uczeń Toraka eksplodował
w nicość.
Wybuch przewrócił Gariona i rzucił nim o ścianę. Chłopiec odruchowo po-
chwycił malca, który upadł na niego jak szmaciana lalka. Okrągły kamień toczył
się i odbijał od kamiennych murów. Garion sięgnął po niego, ale palce cioci Pol
zamknęły się na jego nadgarstku.
Nie! powiedziała. Nie dotykaj tego. To Klejnot.
Garion zamarł.
Malec wyrwał się z jego objęć i pobiegł za Klejnotem.
Dar!
Chwycił go i roześmiał się tryumfalnie.
Co się stało? Silk wstawał z trudem, potrząsając głową.
Ctuchik sam siebie zniszczył wyjaśniła ciocia Pol. Ona także się pod-
niosła. Próbował unicestwić Klejnot. Matka Bogów nie dopuści do unicestwie-
nia. Obejrzała się na Gariona. Pomóż mi z dziadkiem.
Belgarath stał niemal w centrum wybuchu, który zniszczył Ctuchika. Uderze-
nie rzuciło go przez pokój i leżał teraz bezwładnie. Oczy mu się zaszkliły, a włosy
i broda były nadpalone.
Wstań, ojcze. Ciocia Pol pochyliła się nad nim.
Wieża zadygotała i zakołysała się bazaltowa iglica. Potężne dudnienie wstrzą-
snęło ziemią. Odłamki skał i zaprawy sypały się ze ścian, gdy grunt drżał poru-
szony unicestwieniem Ctuchika.
Na dole huknęły otwierane drzwi i Garion usłyszał tupot biegnących nóg.
Gdzie jesteście? zagrzmiał głos Baraka.
Tutaj! krzyknął Silk w kierunku schodów. Barak i Mandorallen wbiegli
na górę.
240
Uciekajcie! krzyczał Barak. Wieża się odłamuje. Zwiątynia pada,
a w stropie jest szczelina na dwie stopy! Tam, gdzie wieża łączy się ze skałą!
Ojcze! powtórzyła surowo ciocia Pol. Musisz wstać!
Belgarath przyglądał się jej nieprzytomnie.
Podnieś go! poleciła Barakowi.
Rozległ się straszliwy trzask. Bloki utrzymujące wieżę przy iglicy zaczęły
pękać od konwulsji ziemi.
Tam! zawołał dzwięcznie Relg. Wskazywał tylną ścianę wieży, gdzie
dygotały i kruszyły się głazy. Możesz otworzyć przejście? Tam jest jaskinia.
Ciocia Pol podniosła głowę, skupiła wzrok na murze i wyciągnęła rękę.
Wybuchnij! rozkazała.
Kamienny mur runął do groty niczym ściana ze słomy uderzona przez hura-
gan.
Odpada! krzyknął przenikliwie Silk. Wskazał rozszerzające się pęknię-
cie między ścianą wieży a skałą macierzystą.
Skaczcie! rozkazał Barak. Szybko!
Silk rzucił się przez szczelinę i odwrócił natychmiast, by pochwycić Relga,
który podążył za nim na ślepo. Durnik i Mandorallen przeskoczyli także, trzyma-
jąc między sobą ciocię Pol. Pęknięcie było coraz szersze.
Idz, chłopcze! nakazał Garionowi Barak. Niosąc oszołomionego Belga-
ratha, wielki Cherek brnął w stronę jaskini.
Dziecko! warknął głos w umyśle Gariona, już nie oschły ani obojętny. Ratuj
dziecko! Inaczej wszystko, co się wydarzyło, straci wszelki sens!
Garion jęknął, nagle przypomniawszy sobie o malcu. Zawrócił i pobiegł po
coraz bardziej skośnej podłodze. Chwycił chłopca i ruszył do otwartej przez ciocię
Pol jaskini.
Barak skoczył i przez straszliwą sekundę jego stopy opierały się na samej kra-
wędzi skały. Już biegnąc, Garion skoncentrował swą moc. Kiedy skończył, każdą
uncją siły woli pchnął do tyłu. Z chłopczykiem na rękach dosłownie przefrunął
nad otchłanią i uderzył prosto w szerokie plecy Baraka.
Chłopczyk przyciskał do piersi Klejnot Aldura.
Dar? zapytał z uśmiechem.
Garion obejrzał się. Wieża odstawała od bazaltowej ściany, a podpierające
ją bloki trzeszczały i wyrywały się ze skały. Wreszcie przechyliła się z hukiem.
A potem, wśród padających odłamków i gruzów Zwiątyni Toraka, oderwała się
i runęła w otchłań.
Podłoże jaskini kołysało się, poruszane drganiami ziemi. Kolejne uderzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]