[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dnia nosiła we włosach zaszarganą różową wstążkę, nigdy nie opuszczała mszy Thomasa i w
każdy dzień powszedni między siódmą a dziewiątą wieczorem pogryzała obok niego
spokojnie kanapki z szynką.
Tak wyglądało życie Thomasa. Przeżył półtorej dekady w zachwycającym spokoju w
kościele Zwiętego Benedykta, gdzie czytał, modlił się, karmił głodnych, uśmiechał się do
Esther. Od czasu do czasu chrzcił jakieś niemowlę i odprawiał swoją porcję mszy żałobnych,
ale głównie wpatrywał się w świece, wygłaszał kazania i zaznawał spokojnego, pełnego
szacunku dla Boga szczęścia.
Zmiana, nastąpiła, kiedy Thomas miał czterdzieści siedem lat. Zaczęło się to w pewien
chłodny poniedziałkowy wieczór pod koniec września. Thomas miał kazanie - to o
robotnikach w winnicy, których gospodarz najmuje u schyłku dnia - kiedy zauważył
mężczyznę, który stał z tyłu, przy świecach. Przynajmniej wydawało się, że jest to
mężczyzna. Za świecami była ciemność i Thomas dostrzegał tylko pochylone ramiona i
opuszczony podbródek kogoś, kto wyglądał na wysokiego mężczyznę w czarnym płaszczu.
Mężczyzna stał zupełnie nieruchomo, jak myśliwy albo ochroniarz, i wydawało się, że
uważnie słucha. Thomas wyczuł też ostry smród czegoś oleistego w powietrzu, ale wtedy nie
uznał tego za rzecz godną uwagi. Gdy skończył kazanie, drzwi kościoła skrzypnęły i
mężczyzna zniknął.
Następnego dnia po lunchu Thomas siedział przy stole kuchennym na plebanii, wpatrując
się w solniczkę i pieprzniczkę. Leżała przed nim otwarta Biblia. Tam Thomas codziennie
siadywał i wpatrywał się w różne przedmioty, kiedy układał wieczorne kazanie. Tego dnia
koncentracja Thomasa była jednak zaburzona. Mężczyzna z poprzedniego wieczoru, w czerni,
stał w przedpokoju umysłu Thomasa daleki, ale wyrazny. Thomas zastanawiał się, czego
mógł chcieć ten mężczyzna, kiedy tak czaił się w cieniu, a potem wyszedł, zanim odbył się
prawdziwy obrzęd. Może był bezdomny i głodny. Może był graczem giełdowym z Wall
Street, który stracił fortunę i potrzebował pokuty. A może, myślał Thomas, był to miłośnik
architektury, który przyszedł, żeby podziwiać sklepienie w kościele Zwiętego Benedykta. W
końcu wyrzucił mężczyznę że swoich myśli, skupił się na Biblii.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem mężczyzna znów się pojawił. Wsunął się do
kościoła krótko przed Ewangelią i stanął w cieniu. Thomas przerwał na chwilę kazanie,
zmierzył wzrokiem mężczyznę. Nieznajomy miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i znów
był w czarnym płaszczu. Sądząc po sylwetce mężczyzny i jego szybkim wejściu do kościoła,
Thomas domyślał się, że jest młody, może trochę po trzydziestce. Bardziej niepokoił go
jednak gryzący zapach spalenizny, który najwyrazniej znalazł się w kościele wraz z
mężczyzną, zapach, który wziął górę nad kadzidlaną wonią świec. Thomas przez całe życie
zbierał doświadczenia w dziedzinie wpatrywania się w sedno spraw: potrafił przewidzieć
pogodę z talentem, który nawet jego samego zatrważał, a podczas odwiedzin w szpitalu
wystarczał mu jeden rzut oka, żeby stwierdzić, ile godzin na ziemi pozostało temu czy
innemu pacjentowi choremu na raka. Ale teraz, stojąc przed ołtarzem, Thomas był
wstrząśnięty zapachem, aurą drugiej ludzkiej istoty, tak jak nigdy przedtem. Fetor
bezsprzecznie wydobywał się z mężczyzny w czerni. - L., i Chrystus dotrze do ciebie tam,
gdzie mieszkasz - wyjąkał Thomas, próbując powrócić do swojego kazania. - Będzie działał
w każdych okolicznościach, w jakich możesz się znalezć...
Thomas znów przerwał, próbował oddychać tylko ustami. Zapach był niezdrowy,
nieubłagany. Był to ostry, ponury odór, który nie przywodził na myśl odpadków, łajna czy nie
umytej osoby, tylko przesycone kwasem drewno, które zostało poddane działaniu ognia i
zwęglone, a teraz zanieczyszczało powietrze. Thomas wpatrywał się w swoich parafian.
Esther siedziała w pierwszej ławce i uśmiechała się do niego. Esther, pomyślał Thomas,
Esther, która zatyka nos, kiedy dolatuje do niej zapach tuńczyka czy nawet przypalonego
tostu. Wydawało się, że tego wieczoru niczego nie czuje, i kiedy Thomas omiótł badawczym
wzrokiem inne twarze w gromadce wiernych, one też okazały się spokojne.
Thomas był zdumiony. Z wysiłkiem przebrnął przez kazanie, a kiedy skończył,
mężczyzna w czarnym płaszczu znów zniknął. Kiedy drzwi kościoła Zwiętego Benedykta
zamknęły się z lekkim trzaskiem, Thomas zaczerpnął powietrza i kaszlnął.
Esther chrząknęła ze swojej ławki i marszcząc brwi, popatrzyła w górę na księdza.
Wiedziała, że coś jest nie tak.
Thomas zrobił wdech i wydech. Przykry odór ustąpił. Zostały tylko świece.
- Czuję się świetnie. - Ksiądz otarł czoło, odkrztusił. - Czuję się świetnie.
Zaczęło się to dziać co wieczór. Mężczyzna w czerni i jego straszny zapach przybywali
przed Ewangelią i opuszczali kościół zaraz po kazaniu. Mężczyzna stał zawsze w półmroku i
po paru wieczorach Thomas zdał sobie sprawę, że jego parafianie nie mają pojęcia o
obecności nieznajomego. Mimo że powietrze cuchnęło, wierni z ławek ani przez chwilę nie
kręcili nosami i nie próbowali wykryć zródła trucizny. Po pierwszych kilku mszach, w
których uczestniczył mężczyzna w czerni, Thomas zapytał pozornie od niechcenia Esther i
swoje ciotki, czy nie czuły czegoś nieprzyjemnego w powietrzu.
- Wiecie - zagadnął kobiety - jakby coś się przypaliło? Jakby może wywietrzniki się
psuły?
Pokręciły przecząco głowami, ale Mabel Merchant przyjrzała się uważnie siostrzeńcowi.
Była to siostra najbardziej wyczulona na intrygi i podejrzane wydarzenia. Co roku w
okolicach Wielkanocy Thomas znajdował na tacy szczerozłotą monetę i wiedział, nie musząc
pytać, że to jego ciotka Mabel wsunęła mu coś cennego. Wiedział teraz, kiedy zamienił z nią
spojrzenie, że wyczuła narastającą tajemnicę, ale ponieważ milczał, Mabel skinęła łagodnie
głową i odeszła. Thomas chciał się zwierzyć ciotce, ale był szczerze przestraszony. Jakim
sposobem mężczyzna mógł promieniować plugawą, przykrą esencją, którą mógł wyczuć
tylko ksiądz? Dlaczego się materializuje tylko na czas Ewangelii i kazania Thomasa, a
pózniej z powrotem się rozpływa?
Thomas rozważał to wszystko w swoim sercu, kiedy siedział w kuchni i wpatrywał się w
solniczkę i pieprzriiczkę. Zaczął się bardzo 1 konkretnie zastanawiać, czy to nie demon
zamieszkał w jego kościele. A może to anioł - myślał z nadzieją. Może to Gabriel albo
Michał i tylko ich zapach jest paskudny dla śmiertelników, a nikt o tym nie wie. Jednak
kimkolwiek byłby gość w czerni, Thomas wiedział, że nie jest to zwyczajny mężczyzna.
Wiedział tylko - dzięki swojemu darowi empatii, który niemal stał się mięśniem - że
nieznajomy jest mężczyzną, głęboko zmartwionym i zdolnym do ogromnej koncentracji
umysłu. Gdy bowiem człowiek w czerni stał w cieniu, a Thomas wygłaszał swoje kazania,
ksiądz czuł, jak energia wypływa z niego w kierunku tamtego. Zwykle Thomas żywił
nadzieję, że jego słowa mogą stanowić duchowe paliwo dla parafian, poprawić im nastrój,
wskazać im drogę łaski i dobroci. Ale stanie naprzeciw mężczyzny w czerni było dlań jak
ekstaza albo pojedynek na śmierć i życie. Mężczyzna zdawał się słuchać Thomasa z
namacalną zachłannością, z pochyloną do przodu głową, z nienasyconą żądzą usłyszenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]