[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dobrze zbudowany, twarz miał trochę opuchniętą, może ze zmęczenia albo niewyspania, ale
oczy czujne. Zwracała uwagę jego niezwykle biała cera. Jakby od dawna nie przebywał na
powietrzu. Ubrany był w fioletową marynarkę ze srebrnymi galonami, słowem, wyglądał tak,
jak powinien wyglądać portier nocnego lokalu kategorii specjalnej.
Postanowiłem nie odzywać się pierwszy, nie chciałem powiedzieć czegoś niewłaściwego
ani ujawnić swojej niepewności. W razie czego wszystko skrupi się na Włosiaku, od którego
byłem gotów odciąć się natychmiast. Czekałem więc na pierwsze słowa Włosiaka, ale on
także milczał. Milczenie przeciągało się, atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.
Mężczyzna w fioletach patrzył na nas bez większego zainteresowania, ślizgał się oczami po
moim sweterku, sztruksowych spodniach, marynarce z miękkiej skóry, przyjrzał się
wygodnym, lekkim butom i jakby zamierzał się cofnąć i zamknąć drzwi. Spojrzałem
rozpaczliwie na krawca i na zesztywniałych nogach ruszyłem naprzód.
 Dobry wieczór  powiedziałem.  Oto moje legitymacje. Jestem pisarzem.
Jednak właściciel połyskliwego stroju nie wydawał się tym szczególnie zainteresowany.
Wprawdzie nie zamknął drzwi, ale moje wyjaśnienia pozostawiły go chłodnym. Cofnąłem
się, pochyliłem głowę, gdy nagle ruszył do przodu krawiec, nachylił się ku mężczyznie,
szepnął mu coś do ucha, a w tamtym zaszła nagła zmiana: uśmiechnął się, ukłonił, odsunął na
bok i szeroko otwierając drzwi zaprosił do środka.
Czerwony puszysty dywan sprawiał, że poruszaliśmy się nienaturalnie cicho. Za sobą
usłyszeliśmy trzask zamykanych drzwi. Muzyka nagle ucichła. Znajdowaliśmy się w
26
ogromnym hallu, wypełnionym tak szczelnie sprzętami, że tylko przez środek prowadziła
wąziutka ścieżka. Szedłem za Włosiakiem między ogromnymi starymi szafami, na których
piętrzyły się podarte obrazy, secesyjne fotele z połamanymi oparciami, potężne gipsowe
odlewy, zżółkłe plakaty, treści ich nie mogłem odczytać. Musieliśmy być blisko kuchni, w
powietrzu unosił się zapach gotowanego mięsa. Portier gdzieś zniknął. Zatrzymaliśmy się
między kamiennym posągiem ze wzniesioną w górę ręką bez dłoni a ustawionymi aż po sufit
splecionymi krzesłami. Obite były zielonym wytartym pluszem. Między nimi utkane były
zakurzone strzępy gazet.
 Co pan mu właściwie powiedział?  ściszyłem głos do szeptu.
 Dałem mu sto złotych.
 A on?
 Wziął.
 Cholera. Zna pan ten lokal?
 Nie, ale muszą tu mieć coś do picia. Chodzmy.
Zaplątaliśmy się w ciężką wiśniową kotarę. Straciłem Włosiaka z oczu i tylko falowanie
materii oraz przytłumiony głos wskazywały mi ślad.
 To musi być jakiś nowy lokal z wejściem od dołu  powiedziałem, walcząc z kotarą.
Duszno i pachnie jedzeniem. Swoją drogą ciekawe, że nic się nie słyszało o otwarciu.
 Albo weszliśmy od tyłu  wychylił się przede mną Włosiak.
Byliśmy na sali. Na pierwszy rzut oka wyglądało bardzo przyzwoicie. Dookoła parkietu,
między marmurowymi kolumnami, ustawione były na kilku poziomach stoliki. Niemal
wszystkie były zajęte. Włosiak wypatrzył mały dwuosobowy, ustawiony blisko orkiestry.
Ruszyliśmy w tamtą stronę. Kiedy siadaliśmy, minął nas mężczyzna w czarnym eleganckim
garniturze, dzwigający przed sobą stos brudnych naczyń.
 Halo, panie kelner  zawołał w jego stronę Włosiak.
Tamten odwrócił się i zobaczyliśmy zmęczoną twarz, pokrytą kilkudniowym zarostem.
Przyjrzał się nam, po czym ruszył do kąta, przykucnął i rzucił stos talerzy na ogromną,
piętrzącą się górę brudnych naczyń, rozbitych kieliszków i butelek.
 Ciekawe porządki  zauważył Włosiak.
Tamten człowiek minął nas znów, mrużąc zaczerwienione, zmęczone oczy. Odruchowo
poprawił krawat, wygładził rogi przybrudzonego i zmiętego kołnierzyka białej koszuli. Z
rękawa wypadła mu zwinięta serwetka. Zwróciłem mu na to uwagę, odpowiedział wściekłym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •