[ Pobierz całość w formacie PDF ]
plażę w pobliże starej łodzi, gdzie mnie obezwładniono i przeszukano. Pomyślałem: „Byłem
głupcem, pozostawiając Joannie swoje dokumenty i mówiąc jej, kim jestem i czego szukam.
Przecież ona i Anita bardzo dobrze się znają, może razem pracują dla Kolekcjonera, a ta willa
właśnie do niego należy!”
Tak, byłem głupcem! Zostałem zdemaskowany już na początku swoich poszukiwań
kobiety, która „nadawała” robotę włamywaczom a potem w Sopocie kupowała od nich
skradzione rzeczy. Tą kobietą była albo Joanna, albo Anita. A ja dałem się wywieść w pole!
Przeszło mi przez myśl, że może nie istniał żaden tajemniczy Kolekcjoner, ale obydwie
panie same załatwiały sprawy ze skradzionymi koronami. Lecz jednak taksówkarz wspomniał
o Kolekcjonerze, którego nikt nie znał osobiście, nikt go nie widział, a zbliżenie do niego
groziło niebezpieczeństwem.
I gdy wyobraziłem sobie, że oto Joanna i Anita, tam, w tej białej willi, w tej chwili, może
w obecności Kolekcjonera, śmieją się z kawału, jaki zrobiły detektywowi z Ministerstwa
Kultury i Sztuki – ogarnęła mnie straszliwa złość. Ale czy złość należało okazać? A może
czymś lepszym było udawać przed Joanną i Anitą, że niczego się nie domyślam?
Postanowiłem: „Dziś wieczorem pójdę do klubu i znowu poprzez Anitę będę usiłował
skontaktować się z Kolekcjonerem. Ciekawe, jak ona postąpi i jak wobec mnie zachowa się
Joanna?”
Oczywiście miałem świadomość, że odtąd muszę postępować niezwykle ostrożnie, jak
gdybym chodził po bardzo kruchym lodzie, bo chyba tak nazywa się podobne zachowanie.
Pomyślałem z odrobiną satysfakcji, że jednak nie straciłem detektywistycznej żyłki, skoro
zrezygnowałem z wycieczki na Hel i zacząłem śledzić piękną Anitę.
Szybkim krokiem pomaszerowałem do dolnego Sopotu i hotelu „Bałtyk”, ponieważ
chciałem znaleźć się w naszym pokoju jeszcze przed powrotem Zosi i Jacka z wycieczki na
Hel. Nie sądziłem, że należy ich wtajemniczać w moje podejrzenia w stosunku do Joanny.
Zosia i tak była wobec niej wystarczająco podejrzliwa, a tak prawdę mówiąc nie miałem
żadnej pewności, czy to ona znajdowała się w tym samym domu co Anita. Przecież ktoś mógł
od niej pożyczyć samochód, albo w jakimś celu przyjechała tam jej matka.
Zaledwie znalazłem się w naszym pokoju, kiedy odezwał się telefon. Dzwonił dyrektor
Marczak:
– Panie Tomaszu – oświadczył – jeśli rozpoczął pan jakieś działania, to proszę je
przerwać. Policja już wyjaśniła całą sprawę.
– Schwytano tajemniczą kobietę?
– Jeszcze nie. Ale policja znajduje się na jej tropie. Nie mogę zbyt wiele mówić przez
telefon. Musi pan jednak wiedzieć, że wyjaśnienie sprawy kradzieży koron okazało się
banalnie proste. Policja, ze względu na dobro śledztwa, nie chciała mi udzielić żadnych
informacji, proszono mnie tylko, aby pan przestał się zajmować tą historią. Najlepiej pan
zrobi korzystając z urlopu. Życzę dużo słońca i miłej zabawy!
Pragnąłem od Marczaka wyciągnąć jakieś szczegóły historii z kradzieżą koron, ale jak to
często u nas bywa, w słuchawce nagle coś zaczęło chrypieć, buczeć, a potem połączenie
zostało przerwane.
Po tym, co mi powiedział Marczak, nie było sensu zamawiać do niego rozmowy.
Usiadłem na łóżku i sam nie wiem, czy czułem zadowolenie, czy też było mi przykro, że
raptem zostałem wyłączony ze śledztwa, choć, jak mi się zdawało, byłem na dobrej drodze do
rozwikłania zagadki ukradzionych koron. Raptem wszystkie wysiłki, które do tej pory
czyniłem, moje próby dotarcia do Kolekcjonera, rozmowa z Anitą, przykre wydarzenie na
plaży, moje podejrzenia w stosunku do Joanny, wydały mi się głupie i zbyteczne. Policja
posiadała więcej informacji niż ja. Jej łatwiej było wyśledzić przestępców. Wprawdzie nie
miałem wielkiego zaufania do policji, bo zawsze, gdy nic nie wiedziała, zasłaniała się dobrem
śledztwa, ale przecież pracowali w niej fachowcy na pewno nie gorsi ode mnie. To chyba nie
miało znaczenia, że żaden z moich znajomych, któremu ukradziono samochód, jakoś nigdy go
[ Pobierz całość w formacie PDF ]