[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Proszę. - Powoli wsunął klucz do kieszonki jej bluzki. Zadrżała, a przecież nawet jej nie dotknął.
Wróciły wspomnienia owej namiętnej nocy na plaży...
- Co się stało? - zapytał niepewnie. - Jesteś tutaj czy setki kilometrów stąd?
Nie, znacznie bliżej, chciała odpowiedzieć. Pod pewnym potężnym drzewem.
Czy Sama kiedykolwiek dręczyło z powodu owej nocy poczucie winy? Meg, niestety, do dzisiaj nie
potrafiła pozbyć się tego uczucia. Przecież dopuściła się świętokradztwa! Kochała się z żonatym
mężczyzną! Wprawdzie wtedy oboje myśleli, że Alix zginęła...
- Meg? - niecierpliwił się Sam. - Słyszysz mnie?
- Przepraszam. Zamyśliłam się.
Dość tych bzdur! Musiała natychmiast wziąć się w garść, wybić sobie z głowy te mrzonki. W tym celu
przywołała na myśl wizerunek pięknej i eleganckiej żony Sama.
- Kiedy spodziewasz się Alix? Zdawało jej się, że twarz mu stężała.
- Z nią nigdy nic nie wiadomo - odparł nienaturalnie nonszalanckim tonem. - Alix pojawia się i znika.
- Ziewnął. - Padam z nóg. Muszę iść spać.
Odwrócił się jeszcze, jakby sobie coś przypomniał.
- Kiedy wraca twój syn?
Pytanie padło tak niespodziewanie, że Meg nie bardzo wiedziała, jak zareagować.
- Jutro wieczorem. Dlaczego pytasz?
- To musi być fajny chłopak. Chciałbym go poznać - rzucił na odchodnym.
Przez dłuższą chwilę Meg nie mogła wydusić z siebie ani słowa. W końcu zawołała:
- Ale przecież wyjeżdżasz zaraz po ślubie, prawda?
Jedyną odpowiedzią był trzask zamykanych drzwi domu Elsy. Sam nie usłyszał jej pytania.
Meg oparła się o framugę i zapatrzyła w dal. Sam chciałby poznać Andy'ego. Własnego syna. Uważał,
że to fajny chłopak.
Zagryzła wargi.
Nie po raz pierwszy zadała sobie pytanie, czy postąpiła słusznie, zatajając przed Samem prawdę. Od
trzynastu lat wmawiała sobie, że ma do tego święte prawo. Jak Sam zareagowałby, gdyby mu nagle
wyznała, że Andy jest ich synem? Czy potępiłby ją za długie lata milczenia? Czy wpadłby w furię?
Miała nadzieję, że nigdy nie pozna odpowiedzi na te pytania.
Następnego ranka Sam pojawił się w biurze nieruchomości, ciekaw odpowiedzi na złożoną przez
siebie ofertę.
- Mark łatwo się nie podda - przywitał go Barton, wręczając mu równocześnie plik papierów. - Do
północy ma pan czas do namysłu.
Sam gwizdnął przeciągle na widok zaproponowanej przez Marka ceny. Była znacznie wyższa, niż się
spodziewał.
- Facet umie się targować. Nie pozostanę mu dłużny.
- Proszę zauważyć, że oferta obejmuje również sąsiednią działkę. Ponad dwa hektary ziemi.
Sam musiał przyznać w duchu, że już wcześniej zwrócił uwagę na przylegające do pensjonatu tereny.
Wybudowałby na nich domki kempingowe, parking i...
- Kusząca propozycja. Dobra, zobaczymy, co Mark powie na taką cenę. - Naskrobał kilka cyfr na
jednej z kartek i wręczył dokumenty Bartonowi. - Proszę mu powiedzieć, że ma czas do jutra do
dziesiątej rano.
Odprowadzając Sama do samochodu, Barton wyznał:
- Powiem panu w tajemnicy, że Mark był zachwycony pańską ofertą. Uznał ją za najbardziej
korzystną.
- To świetnie - odparł Sam. - Czy ja zwariowałem, że chcę zamieszkać w tym prowincjonalnym
miasteczku? Czasami wydaje mi się, że ścigam upiory przeszłości.
- Nie ma w tym nic złego, panie Grainger - zapewnił go Barton, jednocześnie unosząc dłoń w
powitalnym geście. -Dzień dobry, Elviro.
- Wracaj do pracy, Bartonie - rzuciła starsza pani. - Nie zbijesz fortuny, stercząc na ulicy. Gdyby
widział cię twój nieboszczyk ojciec...
- Ach, ci ludzie! - Barton wydawał się uradowany otrzymaną właśnie reprymendą. - To jest
największy urok Seashore, panie Grainger. Tutejsi ludzie.
Sam wypatrzył Meg z samochodu. Szła powoli, objuczona ciężkimi zakupami. Zwolnił i zatrzymał się
tuż obok niej. Jak z góry założył, nie była specjalnie zachwycona jego widokiem.
- Wskakuj - zaprosił ją do środka. - Podrzucę cię.
- Przestań mnie śledzić - warknęła w odpowiedzi.
- Co takiego?
- Widziałam cię wczoraj w Perle Wybrzeża - zawołała oskarżycielsko. - Kręciłeś się tam prawie pół
dnia.
- Bierzesz mnie za szpiega?
- Ty to powiedziałeś!
- Masz chyba zbyt bujną wyobraznię.
Rany, co za podejrzliwy babsztyl! - przemknęło mu równocześnie przez myśl.
- Pozwolisz się podwiezć, czy nie? Zastanowiła się chwilę, po czym odparła:
- Zgadzam się tylko dlatego, że dzięki temu oszczędzę trochę czasu. Nie wysiadaj! Dam sobie radę!
Kiedy wśliznęła się na przednie siedzenie, doleciała go brzoskwiniowa woń jej perfum.
- Wzięłaś wolny dzień? - zapytał, uruchamiając silnik.
- Tak. Jutro ślub, a zostało jeszcze dużo do zrobienia. Obiecałam Elsie, że przygotuję cztery różne
sałatki na dzisiejszą próbę.
- Kiedy wracasz do pracy?
- W poniedziałek.
- Kto zajmuje się twoim synem, kiedy jesteś w pensjonacie? Meg zesztywniała, co Sam od razu
zauważył.
- Mam szczęście - poinformowała go chłodno. - Dee pracuje w domu, a i na Elsę zawsze mogę liczyć.
Poza tym mój syn skończył już dwanaście lat i sam potrafi o siebie zadbać.
- Ty, Dee i Elsa... - powtórzył Sam w zamyśleniu. - Trzy kobiety i ani jednego faceta. Andy'emu brak
męskiego wzorca.
- Co sugerujesz?
Zaskoczony ostrym tonem jej głosu spojrzał na nią przelotnie i aż drgnął na widok gniewu,
malującego się w oczach Meg. Przecież nie miał zamiaru nikogo krytykować. To była luzno rzucona
uwaga. - Bez obrazy - powiedział oschle.
Mimo iż przez resztę drogi nie zamienili ani słowa, Sam wyraznie czuł niechęć i rozdrażnienie
emanujące z siedzącej obok kobiety. Miał tego dość. Postanowił położyć kres słownym utarczkom i
wyjaśnić wszystko raz na zawsze. Kiedy wysiedli z samochodu, powiedział stanowczo:
- Ja wezmę siatki. Idz przodem.
Mógłby przysiąc, że aż kipiała ze złości. Przy drzwiach odwróciła się i wyciągnęła ręce.
- Dziękuję. Dalej poniosę sama.
Minął ją bez słowa, szybkim krokiem wszedł do kuchni i położył zakupy na stole.
Z góry dobiegł ich głuchy dzwięk.
To na pewno Dee, pomyślał Sam. Dobrze, że jest na górze. Nie chciał, żeby ktokolwiek był świadkiem
tej rozmowy.
Stanął przy schodach, zagradzając Meg drogę ucieczki. Położył ręce na biodrach i spojrzał jej
wyzywająco w oczy.
- Masz mi natychmiast powiedzieć - wysyczał przez zaciśnięte zęby - dlaczego tak mnie nie cierpisz.
Meg pobladła gwałtownie.
- Proszę cię, wyjdz. Pokręcił głową.
- W takim razie ja wychodzę - oświadczyła.
Chwycił ją za ramiona, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Dyszała ciężko, a jej oczy przybrały dziki
wyraz.
Nigdy nie wyglądała bardziej zachwycająco...
Do licha! Dlaczego tak bardzo jej pragnął? Miał ochotę przylgnąć ustami do jej warg i poznać ich
smak. Gdy spojrzał w szeroko otwarte oczy, od razu zrozumiał, że Meg jest świadoma jego pożądania.
Zadrżała leciutko i powoli rozchyliła wargi. Już nie miał wątpliwości, że ona też go pragnie. Przesunął
dłońmi po krągłych biodrach, przyciągnął ją do siebie.
Rozległ się czyjś głośny krzyk i Sam natychmiast ochłonął. W pierwszej chwili pomyślał, że to Dee
zabrakło wyczucia sytuacji.
Kilka sekund pózniej uprzytomnił sobie, że to raczej nie był kobiecy głos. Stał nieruchomo, nie
całkiem świadom, co się dzieje, podczas gdy Meg wyszarpywała się z jego objęć.
- A niech to... - usłyszał jej zduszony szept. Przywołując na usta nonszalancki uśmiech, Sam odwrócił
się, gotów wyjaśnić nieco dwuznaczną sytuację.
Zwiadkiem całego niefortunnego zajścia okazał się postawny nastolatek. Wysoki, o ciemnych
włosach i zielonych oczach. Aadne rysy twarzy szły w parze ze zgrabną, wysportowaną sylwetką.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni, pomyślał Sam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •