[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czarna kipiel błyszczała, jakby była usiana \ywymi klejnotami mroznym błękitem, krwawą czerwienią,
migocącą zielenią i całą, ciągle pulsującą tęczą barw.
Conan i jego towarzyszka stali na jednym z podobnych do galerii występów, opasujących wyniosłe ściany.
Auk naturalnego mostu z kamienia wzbijał się stąd nad głęboką otchłanią pieczary, łącząc się ze znacznie
mniejszym występem po drugiej stronie rzeki. Dziesięć stóp wy\ej następny, szerszy łuk rozciągał się nad
jaskinią. Na ka\dym końcu wyciosane stopnie łączyły spinające przeciwległe ściany mostu.
Wiodąc spojrzeniem po wygięciu łuku Conan zauwa\ył blask światła, ró\niący się od niesamowitej
fosforescencji jaskini. Na małym występie po przeciwnej stronie, w skale znajdował się otwór, przez który
błyszczały gwiazdy.
Natychmiast jednak całą jego uwagę przyciągnęła scena, odgrywająca się w dole. Kapłani dotarli wreszcie
do celu. W odległym kącie jaskini stał kamienny ołtarz, lecz nie było na nim bo\ka. Conan nie mógł dojrzeć,
czy był jakiś za ołtarzem, poniewa\ dzięki sprytnej sztuczce światło, a mo\e wypukłość ściany zostawiały
przestrzeń absydy w zupełnej ciemności.
Kapłani wetknęli pochodnie w otwory kamiennej podłogi, tworząc w odległości kilku jardów przed ołtarzem
ogniste półkole. Sami ustawili się wewnątrz półokręgu pochodni. Gorulga, uniósłszy najpierw ręce w geście
wezwania, pochylił się nad ołtarzem i poło\ył na nim ręce. Ołtarz podniósł się i pochylił do tyłu jak pokrywa
kufra, odsłaniając małą kryptę.
Wyciągnąwszy długie ramię, Gorulga wyjął niewielką, mosię\ną szkatułkę. Opuścił ołtarz z powrotem,
postawił na nim skrzynkę i podniósł pokrywę. Podnieconym widzom na wysokiej galerii wydawało się, \e ten
ruch wyzwolił \ywe płomienie, dr\ące i pulsujące wokół otwartej szkatuły. Serce Conana skoczyło, a dłoń
chwyciła za rękojeść miecza. Nareszcie ujrzał Zęby Gwalhura! Skarb, czyniący posiadacza najbogatszym
człowiekiem na świecie. Przez zaciśnięte zęby Cymmerianina wydybywał się przyspieszony oddech.
Nagle uświadomił sobie, \e na światło pochodni i fosforyzującego pułapu podziałała jakaś siła, pozbawiając
je mocy. Wokół ołtarza zalegały ciemności, rozświetlane jedynie upiornym blaskiem światła rzucanego przez
Zęby Gwalhura światło to ciągle przybierało na mocy. Czarni zamarli jak figury z bazaltu, ich cienie stały
nieruchomo, gigantyczne i groteskowe.
Ale ołtarz był skąpany w blasku i zdumione rysy Gorulgi odcinały się z całą wyrazistością. Nieprzenikniona
ciemność za ołtarzem rozbłysła rozprzestrzeniającym się światłem. Powoli, w miarę jak krąg światła
rozszerzał się, ukarały się postacie, niczym kształty powstające z nocy i ciszy.
Na początku wyglądały jak szare, kamienne posągi nieruchome, włochate, ohydne karykatury człowieka.
Jedynie ich sypiące skrami zimnej wściekłości oczy były \ywe. Upiorna poświata wyłoniła ich zwierzęce
kształty. Gorulga wrzasnął i upadł do tyłu, wyrzucając przed siebie ręce w geście dzikiego przera\enia.
Niekształtne, długie ramię sięgnęło błyskawicznie ponad ołtarzem; pięść opadła z siłą młota i krzyki kapłana
ucichły. Jego bezwładne ciało legło na ołtarzu. Ze zmia\d\onej czaszki wypływał mózg. Wtedy słudzy
Bit Yakina natarli jak horda demonów na skamieniałych z przera\enia kapłanów.
Była to rzez ponura i przera\ająca.
Conan widział czarne ciała ciskane jak plewy łapami zabójców. Przeciwko ich straszliwej sile sztylety i
miecze kapłanów były zupełnie bezu\yteczne. Widział ludzi unoszonych w górę i mia\d\onych o ołtarz.
Widział, jak potworna ręka wepchnęła płonącą pochodnię w gardło nieszczęśnika, szarpiącego się daremnie
w przytrzymujących go ramionach; Ujrzał mę\czyznę rozdartego na dwoje jak kurczaka, a jego krwawe
szczątki ciśnięte w ró\ne strony jaskini. Gwałtowna i niszczącą jak huragan masakra zakończyła się w
jednym krwawym wybuchu bezdennej dzikości. Tylko jeden nieszczęśnik, wrzeszcząc przerazliwie, uciekał
drogą, którą przyszli kapłani. Horda zbryzganych krwią stworów ścigała go, wyciągając umazane posoką
łapy. Uciekinier i ścigający zniknęli w ciemnym tunelu. Krzyki człowieka cichły w oddali.
Muriela klęczała, ściskając kolana Conana, z twarzą .przytuloną do niego i zamkniętymi oczami. Była
uosobieniem skrajnego przera\enia. Conan jednak sprę\ył się do akcji. Rzut oka na świecące przez otwór
gwiazdy, na szkatułę nadal stojącą na zalanym krwią ołtarzu i dojrzał nikły cień szansy.
Idę po tę szkatułę! warknął Zostań tutaj!
Strona 48
Howard Robert E - Conan wojownik
Och Mitro, nie! zupełnie przera\ona upadła mu do stóp chwytając go za sandały. Nie! Nie! Nie
zostawiaj mnie!
Le\ cicho i nie odzywaj się! przerwał, uwalniając się od jej kurczowego uścisku.
Nie zwrócił uwagi na kręte chody. Opuszczał się z występu na występ z zuchwałym pośpiechem. Gdy
stanął na dnie jaskini, potwory jeszcze nie wróciły. Kilka pochodni tkwiących w otworach jeszcze się paliło,
fosforyzujący odblask dr\ał, a rzeka przepływała, pomrukując niemal ludzkim głosem i iskrząc się
nieprawdopodobną jasnością. Auna, oznajmiająca przybycie sług Bit Yakina, zniknęła razem z nimi. Tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]