[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żeby przejrzał uważnie materiały i poinformował mnie, czy
chce się w to pakować. Daję panu tydzień, a potem będzie pan
miał poważne kłopoty.
- I kto komu grozi?
- To nie grozba, a obietnica.
Wsiadła do samochodu i chciała zamknąć drzwi, ale Dur-
kin je przytrzymał.
- Ciekawa sprawa z tym wtryskiwaczem - rzucił od nie-
chcenia. - Wygląda, jakby był niedawno używany. A prze-
135
S
R
cież, o ile dobrze pamiętam, mówiła nam pani, że nie macie pe-
stycydu z atestem.
- Rzeczywiście nie mamy. - Znów spróbowała zamknąć
drzwi, ale on nie chciał ich puścić.
- Robicie jakieś badania? - zapytał. Celie szarpnęła z ca-
łych sił.
- Niech pan zajmie się swoimi drzewami, panie Durkin, a
resztę nam zostawi. - Zatrzasnęła drzwi i odjechała.
Paul Durkin patrzył za oddalającym się samochodem ze
złowieszczym uśmieszkiem.
136
S
R
Rozdział 11
Celie weszła do damskiej łazienki i zobaczyła Marce przy
umywalce.
- O, tu jesteś!
- Cześć! - przywitała się Marce. - Jakie są plany na dzi-
siejszy wieczór?
- Na dzisiejszy wieczór? - zdumiała się Celie.
- Przecież dzisiaj przypada dzień świętego Walentego! Po-
myślałam sobie, że z braku kawalerów, mogłybyśmy wybrać
się na kolację albo na drinka do Montpelier.
- Przykro mi, ale muszę jechać do Jacoba.
- Kroi się gorący wieczór w cukrowni.
- Rzeczywiście gorący. I bardzo wyczerpujący.
- Ach tak? - Marce zaświeciły się oczy. Celie roześmiała
się.
- Obsługujemy parownik, Marce.
- W walentynki? Daj spokój! Jeżeli on nie zamierza cię za-
prosić, mógłby chociaż dać ci wolny wieczór.
- Teraz każda para rąk jest na wagę złota. Jestem mu bar-
dzo potrzebna - przypomniała jej Celie, sięgając po wiszący
obok ręcznik.
137
S
R
- Jacob Trask nigdy nie potrzebował niczyjej pomocy. Tak
czy inaczej, powinien cię gdzieś zaprosić choćby po to, żeby ci
podziękować.
- A co ma zrobić z sokiem w cysternach, skoro jutro będzie
następna porcja?
- A co ja mam zrobić z tą uparciucha? - mruknęła Marce.
- Wszystko słyszałam. - Celie odwróciła się do drzwi.
- Jeżeli się upiję i wezmę w Las Vegas szybki ślub, to bę-
dzie twoja wina - ostrzegła ją Marce.
- Będę o tym pamiętać.
Gdy Celie zatrzymała się przed cukrownią Trasków, z ko-
mina buchał siwy dym. Wchodząc do budynku, uśmiechnęła się
do siebie. Tutaj mogła zapomnieć o chrząszczu-szkodniku,
wrogo nastawionym Dicku Rumsonie i otaczającym ją świecie.
Tutaj życie było proste: sok i ogień, drewno i syrop. Tu było
jak w niebie. Tu był Jacob.
Zaciągnęła się słodkawym, drzewnym zapachem. Chociaż
na dworze był mróz, w cukrowni panowała temperatura jak w
tropikach. Rozpięła kurtkę i pospiesznie ją zdjęła. Poprzez kłę-
by pary zobaczyła Jacoba i dech jej zaparło.
Widziała mężczyzn ćwiczących na siłowni, którzy obse-
syjnie rzezbili ciała. Jacob na pewno nigdy nie był w takim
miejscu, ale mógłby zawstydzić niejednego kulturystę. Miał na
sobie dżinsy i podkoszulek. Pod cienkim trykotem kryło się cu-
downie umięśnione, potężne ciało. W przyćmionym świetle je-
go skóra nabrała miedzianego odcienia.
Przyjrzał jej się uważnie, a potem, ocierając pot z czoła,
zapytał:
- Masz coś pod tym?
- Co? - zapytała zdumiona.
138
S
R
- Masz coś na sobie pod bluzą? W tym stroju długo nie wy-
trzymasz.
- Możesz otworzyć okno?
- Jasne, ale to niewiele pomoże.
- Chyba masz rację.
Gdy Celie zaczęła zdejmować bluzę, Jacob zadał sobie py-
tanie, co taka kobieta jak Celie może nosić na gołe ciało? Czar-
ne koronki? Jedwab? Kiedy zobaczył, uśmiechnął się do siebie.
Powinien był się domyślić. Bawełniany podkoszulek w kwia-
tuszki, praktyczny, a zarazem seksowny. Przy tym tak obcisły,
że widać wszystkie krągłości.
- Jak ci minął dzień? - Podeszła do parownika i zajrzała do
rynienki, w której bulgotał sok.
- Masę roboty - mruknął. - A tobie?
- Wlókł mi się niesamowicie - odparła i ziewnęła.
- Nie musisz tu tkwić - powiedział i nagle gotowanie soku;
w pojedynkę wydało mu się potwornie nudne. Zwłaszcza pol
tym, jak miał okazję obejrzeć jej podkoszulek w kwiatuszki^ z
lśniącą kokardką przy dekolcie.
- Ale chcę. Co dziś robiłeś?
- Głównie gotowałem syrop. Wyciek soku trochę osłabł.
Jutro możemy liczyć na kilkaset litrów plus kilka tysięcy, któi
re musimy przerobić tej nocy.
- Tej nocy? - powtórzyła.
- Jak to się mówi, wpadłaś z deszczu pod rynnę. -
Uśmiechnął się. - Powinienem skończyć do drugiej albo trzeciej
nad ranem, ale nie musisz zostawać tak długo.
- Chcę zostać do końca. To część naszej umowy.
- Już teraz wyglądasz na zmęczoną - zauważył.
- Napiję się kawy.
Na wieść o tym, że z nim zostanie, ogarnęła go radość.
139
S
R
Podszedł do pieca i metalowym pogrzebaczem otworzył
drzwiczki. Nagle płyn w rynience głośno zabulgotał.
- Mam się tym zająć? - Celie sięgnęła po plastikowy tale-
rzyk z masłem.
- Ja to zrobię - powiedział Jacob.
Wyrabianie syropu było sztuką, której uczył się latami. Nie
można jej opanować w jedną noc. Poza tym znał lepsze sposo-
by na spędzenie nocy z Celie. Jednak ona była wyraznie zawie-
dziona.
- Chcę ci pomóc.
-I pomożesz. - Chwycił dwa polana, wsunął je do pieca i
zamknął drzwiczki. - W lodówce w kawiarni jest torba z ka-
napkami. Przynieś ją, a przy okazji trochę wody.
- Znowu kanapki?
- O tej porze roku żywię się wyłącznie kanapkami. Celie
zniknęła za drzwiami i po chwili wróciła z torbą w ręce.
-Wzięłam też serwetki - powiedziała, wręczając mu butelkę
wody mineralnej. - Zobaczmy, co tu mamy. - Sięgnęła do torby
i wyjęła kanapkę z indykiem, jedną z tych, które przyszykował
tego ranka. - Kto odpowiada za catering?
- Spieszyłem się. - Zamieszał bulgoczący sok, a potem
podszedł do stolika, który Celie nakryła serwetką. - Co to ma
być? Piknik? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •