[ Pobierz całość w formacie PDF ]
praktyczne.
67
Naradzali się teraz przez chwilę szeptem, po czym starszy powiedział:
- Si!
Vetle przywołał ich gestem ręki. Podeszli z wahaniem i zatrzymali się w bezpiecznej
odległości.
- Ja nie mówię dobrze po hiszpańsku - wyjaśnił Vetle.
Na te słowa buzie malców rozjaśniły się w uśmiechach i całkiem już uspokojeni podeszli
blisko.
- Możemy iść razem? - zapytał. - Dokąd się wybieracie?
Chłopcy wzruszyli ramionami.
I właśnie wtedy Vetle zrozumiał, że to są dzieci hiszpańskich Cyganów.
Grand i jego rodzina opowiadali mu dużo o Cyganach. I bez sympatii. Vetle jednak wiedział
jeszcze z rodzinnego domu, że to fałszywe wyobrażenie. Hiszpańscy Cyganie to lud bardzo
dumny, mają oczywiście poważne problemy, często narażeni są na prześladowania, ale ich
kultura jest bardzo stara; są szczególnie utalentowanymi muzykami, śpiewakami i
tancerzami, ich specjalnością jest flamenco. Wyrosło wśród nich wielu artystów. Są to ludzie
szczerzy i otwarci, ale że przyszło im żyć często na granicy głodu, zdarza się, że popełniają
czyny niezgodne z prawem. Krew mają gorącą, kochają i zabijają z tak samo gorącym
sercem , jak to określił pewien poeta.
To wszystko, co Vetle wiedział na temat hiszpańskich Cyganów. Dosyć to powierzchowna i
nazbyt ogólna wiedza.
A ci dwaj mali chłopcy...? Jak się ma wobec nich zachować?
Vetle myślał szybko. Przez cały miniony dzień nie spotkał nigdzie śladu dzikich zwierząt, w
przeciwnym razie nie odważyłby się zabierać ze sobą dzieci. Nie chciał ich narażać na
niebezpieczeństwo. Choć z drugiej strony...
- Możemy dalej iść razem - zaczął im tłumaczyć. Używał prostych słów. - Nie będziecie sami
i moglibyście mi trochę pomóc w hiszpańskim.
- Si, si! - kiwali z ożywieniem głowami.
- Gdzie mieszka wasza mama i tata?
- Umarli, seńor.
68
Wierzył im. %7łebrzące dzieci często posługują się kłamstwem, są wysyłane przez rodziców i
muszą zachowywać się tak, żeby budzić jak największą litość, a tym samym zarabiać jak
najwięcej pieniędzy. Z tymi było inaczej.
Wszyscy trzej poszli wąską ścieżką dalej. O ileż razniej się idzie w towarzystwie! Nawet jeśli
to tylko dwoje dzieci potrzebujących opieki.
Starszy zapytał po chwili, dokąd wybiera się Vetle, a on odpowiedział:
- Silvio-de-los-muertos.
Chłopcy spoglądali po sobie. Najwyrazniej słyszeli tę nazwę po raz pierwszy.
- Czy wiecie, gdzie się teraz znajdujemy? zapytał Vetle.
- Si, seńor. Wkrótce dojdziemy do małej górskiej wioski. Tam jest wielu Cyganów.
- I wy tam właśnie idziecie?
- Si. Może będziemy mogli tam zostać.
- Czy w takim razie mogę iść z wami? Może tam ktoś zna Silvio-de-los-muertos?
Obaj malcy uznali, że to dobry pomysł.
- Poza tym...
Vetle z wysiłkiem pokazał im swoje skaleczone ramię, które teraz musiało wyglądać
naprawdę okropnie.
- Och, seńor! - wołali cienkimi głosikami zmartwieni chłopcy. Zaczęli z wielką szybkością
wymieniać między sobą poglądy na temat rany, a starszy uważnie czegoś szukał na skraju
lasu. Poprowadzili Vetlego do niewielkiej sadzawki i tam wytłumaczyli mu, że powinien
przemyć ranę. Zrobił to bardzo niechętnie, bo każdy ruch sprawiał mu ból, a poza tym ramię
zaczęło ponownie krwawić. Większy z chłopców znalazł jednak jakieś duże liście i opatrzył
nimi ranę. Opatrunek przyjemnie chłodził rozpaloną skórę. Vetle uśmiechał się. Malcy
zachowywali się dokładnie tak jak uzdrowiciele z Ludzi Lodu. Ale przecież Cyganie też są
ludzmi bliskimi naturze, podobnie jak Tengel Dobry, jak Hanna, Sol, Mattias i wielu innych
znających się na ziołach jego przodków.
- Jesteście głodni? - zapytał Vetle.
Znowu obaj malcy wzruszyli ramionami z pewną nonszalancją.
Vetle poszukał jakiegoś stosunkowo suchego miejsca, po czym usiadł i wyjął resztki swojego
prowiantu.
69
Dzieci były bardzo głodne. Małe biedactwa, które pomagały mu ze szczerego serca. Zapasy,
które Vetlemu mogłyby starczyć na dwa dni, zniknęły błyskawicznie.
Kiedy się najedli, ruszyli w dalszą drogę.
- A gdzie zazwyczaj nocujecie? - zapytał Vetle, bo wieczór zaczynał się już zbliżać.
- W grotach. Albo gdzie popadnie.
- Czy w tych okolicach są jakieś niebezpieczne dzikie zwierzęta? - podpytywał jakby od
niechcenia.
- Najbardziej niebezpieczni są ludzie - odparł starszy spokojnie.
Pod tym względem Vetle się z nim zgadzał.
Starszy chłopiec miał na imię Sebastian, młodszy Domenico. Wyglądało na to, że odnoszą
się do Vetlego z ogromnym podziwem, i rozmawiali teraz z takim zapałem, że wszyscy trzej
zapomnieli o upływie czasu. Nagle stwierdzili, że zaczyna zmierzchać. Trzeba było jak
najszybciej znalezć schronienie na noc. Sebastian wskazał na wzgórza, gdzie majaczyły
zabudowania jakiejś niewielkiej wioski.
Vetle odnosił się do tego pomysłu niechętnie, bał się po prostu porośniętego lasem zbocza.
Jednak na mokradłach nie było innego miejsca na nocleg. Skończyło się więc na tym, że
poszedł za malcami.
W lesie Vetle rozglądał się czujnie na wszystkie strony. Starał się iść spokojnie, ale
przeżycia ostatnich dni, napad i spotkanie z dzikimi zwierzętami, zostawiły ślady. Nie był w
stanie uwolnić się od lęku.
Ptaki, których w ciągu dnia widział tysiące, teraz z krzykiem szykowały się na noc.
Prawdopodobnie Vetle znajdował się już na tych terenach, które nazywano Las Marismas,
miejscu postoju ptaków wędrownych w ich międzykontynentalnych lotach. Głośne krzyki
ptaków dochodziły teraz z daleka, Vetle wiedział, że w wysokich trawach porastających
obszar delty znajdują się ich miliony. Jeszcze tylko ostatni spóznialscy krążyli po niebie w
poszukiwaniu dogodnego miejsca na spoczynek.
Trzej chłopcy nie zdążyli dojść do białych zabudowań wsi. Gdy zmierzch zaczął się
przemieniać w nocną ciemność, usłyszeli muzykę i śpiew, dobywające się gdzieś spod skał,
górujących ponad lasem, w końcu dostrzegli chwiejne światło palonego gdzieś niedaleko
ogniska.
Dwaj malcy wykrzykiwali coś do siebie bardzo przejęci, a kiedy wyszli z gęstwiny na sporą
łąkę, zobaczyli przed sobą wysoką skałę z jasnego wapienia. Było w niej mnóstwo otworów
wiodących do grot i to stamtąd dochodziła muzyka, a także blask ognia.
70
- Cyganie! - wrzasnęli chłopcy i pociągnęli za sobą Vetlego.
W chwilę pózniej stali na szerokiej skalnej półce, otoczeni mnóstwem ludzi, i widzieli wejście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]