[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wczoraj w nocy. Wszystko idzie, jak po maśle - szepnął i osłodził sobie kawę.
- A czym się pan zajmuje, panie Merriworth?
- Sprzedażą, słoneczko. Importem, można powiedzieć - odparł swobodnie, uśmiechając
się do Liz.
- Naprawdę? - spytała i upiła łyk kawy, bo nagle zaschło jej w gardle. - To musi być
fascynujące zajęcie.
86
- Nie narzekam - skinął głową i zaczął uważniej przyglądać się Liz. - Gdzie spotkałaś
Jerry'ego?
- Na Cozumel - odparła i spokojnie popatrzyła na Jonasa. - Jesteśmy wspólnikami.
- Doprawdy?
- Owszem - szybko przytaknął Jonas.
- Jeśli szefowi to nie przeszkadza, to mnie również nie - oznajmił David, wzruszając
ramionami.
- Albo robię coś po swojemu - powiedział nagle Jonas - albo wcale.
- Nic się nie zmieniłeś - zauważył z podziwem i rozbawieniem Merriworth. - Słuchaj, nie
było mnie kilka tygodni, przerzuty idą gładko?
Gdy Jonas usłyszał te słowa, zgasła ostatnia iskierka nadziei. A więc to, co znalazł w
bankowej skrytce było prawdziwe i rzeczywiście należało do jego brata. Zaczął
smarować grzankę masłem tak, jakby miał mnóstwo wolnego czasu. Liz delikatnie
dotknęła jego nogi pod stołem.
- A dlaczego miałoby być inaczej? - zapytał w końcu.
- To najbardziej klasyczna akcja, w której brałem udział - oznajmił David, rozglądając się
uważnie po restauracji. - Nie chciałbym, żeby cokolwiek ją zepsuło.
- Za dużo się martwisz.
- To ty powinieneś się martwić - wytknął mu Merriworth. - Ja nie mam Mancheza za
plecami. W zeszłym roku zajął się tu dwoma Kolumbijczykami. Miałem okazję obejrzeć
jego dzieło. Lepiej uważaj. Zajmij się dostawami, a ja zostanę przy sprzedaży. Będę spał
spokojniej.
- Ja sobie tylko nurkuję - odparł Jonas i niedbale machnął ręką. - I dobrze sypiam.
- Niezły jest, co? - David ponownie posłał uśmiech Liz. - Zawsze wiedziałem, że szef
szuka kogoś takiego jak Jerry. Nurkuj dalej, chłopie! Dzięki tobie nie narzekam na brak
gotówki.
- Wygląda na to, że długo się znacie - wtrąciła niespodziewanie Liz.
- Spory szmat czasu, co, Jerry?
- Jasne.
87
- Pierwszy raz wpadliśmy na siebie sześć, nie, siedem lat temu. Nacielibyśmy tamtą
babkę na niezłą kasę, gdyby nie wtrąciła się jej córka - zaśmiał się David i sięgnął po
papierosa. - Braciszek cię wtedy wyciągnął. To prawnik, tak?
- Tak - warknął Jonas, przypominając sobie, że musiał odnowić kilka znajomości i
wyłożyć pieniądze na kaucję.
- Teraz pracuję tu od pięciu lat, niczym prawdziwy biznesmen - zaśmiał się znowu i
poklepał Jonasa po ramieniu. - To lepsze niż drobne oszustwa, co, Jerry?
- W każdym razie lepiej płatne.
- Może wyskoczymy gdzieś razem wieczorkiem?
- Niestety, musimy już wracać - oznajmił Jonas i dał znak kelnerowi. - Interesy wzywają.
- Jasne, wiem o czym mówisz - powiedział David i popatrzył w stronę wejścia. -Jest mój
klient. Zadzwoń, gdy wpadniesz tu następnym razem.
- W porządku.
- I przekaż pozdrowienia staruszkowi Clancy'emu - zawołał do nich w drodze do drzwi.
- Nic nie mów - mruknął Jonas. - Wychodzimy.
Gdy wstali ze swoich miejsc, Liz upuściła na podłogę serwetkę, którą niespokojnie
gniotła pod stołem w trakcie całej rozmowy. Jonas nie odezwał się ani słowem, póki nie
zamknęły się za nimi drzwi ich apartamentu.
- Nie powinnaś mówić, że jesteśmy wspólnikami.
- Kiedy to usłyszał, rozluznił się i zaczął więcej mówić - odparła Liz, przygotowana na taki
atak.
- Powiedziałby tyle samo, gdybyś znalazła jakąś wymówkę i odeszła od stolika.
- Mamy ten sam problem, pamiętasz? - spytała, stając w wojowniczej pozie.
- Błędem było podanie mu swego nazwiska.
- Dlaczego? Przecież od początku wiedzą, kim jestem - oznajmiła, wzruszając
ramionami.
88
Jonas wiedział, że Liz ma rację, ale nie potrafił pogodzić się z faktem, że umyślnie
wystawiła się na niebezpieczeństwo. Ponieważ nie znalazł więcej argumentów, wolał
zmienić temat.
- Jesteś spakowana?
- Tak.
- To idziemy się wymeldować i ruszamy na lotnisko.
- A potem?
- Odwiedzimy Moralasa.
- Bardzo pracowicie spędziliście kilka ostatnich dni - powiedział Moralas i odchylił się
nieco na swym krześle. - Moi dwaj najlepsi ludzie marnowali swój czas w Acapulco,
szukając was. Mógł pan wspomnieć, panie Sharpe, że zamierza pan zabrać pannę
Palmer na małą wycieczkę.
- Pomyślałem sobie, że policyjna obstawa mogłaby nam nieco przeszkadzać.
- A teraz, gdy zakończył pan swoje prywatne śledztwo, przynosicie mi to - ciągnął dalej
kapitan, podnosząc do oczu mały srebrny kluczyk. - Zdaje się, że panna Palmer znalazła
go kilka dni temu. Jako prawnik z pewnością zna pan termin ukrywanie dowodów
rzeczowych".
- Oczywiście - chłodno zgodził się Jonas. - Ale żadne z nas, ani panna Palmer, ani ja, nie
wiedziało, że to jest dowód rzeczowy. Oczywiście podejrzewaliśmy, że klucz mógł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]