[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prasowałam mundurki szkolne dla dzieci i czyściłam ich buty, które każdego dnia musiały być lśniące.
Sprawdzałam, czy w plecakach mają wszystko, czego potrzebują. Pózniej szłam do kuchni i
przygotowywałam śniadanie. Kubek gorącego mleka o smaku czekolady, kanapki, masło, konfitura,
płatki śniadaniowe. Budziłam Sophie, Steevea i Sandy, pomagałam im w porannej toalecie, myłam
ich, ubierałam i czesałam. Podczas gdy oni jedli śniadanie, ja przygotowywałam podwieczorek sok
owocowy i herbatniki który wsuwałam im do plecaków.
Dzieci państwa Okparów wciąż chodziły do międzynarodowej szkoły w Vesinet, czyli do tego
wielkiego, pięknego budynku z białego kamienia i z niebieskimi okiennicami. Z Chatou, gdzie
mieszkaliśmy, dojście tam zajmowało trzy kwadranse. Gdy tylko odprowadziłam przyszywane
rodzeństwo, szybko wracałam do domu, pchając przed sobą pusty, chyboczący się wózek Sandy.
Lepiej już nie marudzić - myślałam - niż wysłuchiwać zrzędzenia i wyrzutów Lindy".
W domu od razu brałam się za sprzątanie. Zcieliłam łóżka dzieci. Linda życzyła sobie, żebym dwa
razy w tygodniu zmieniała pościel. Następnie robiłam pranie i rozwieszałam je do wyschnięcia.
Nadchodziło południe. Na szczęście dzieci jadły obiad w stołówce szkolnej, więc nie musiałam
jeszcze po nie iść. Wtedy zamiatałam schody. Zazwyczaj w tym momencie słyszałam wołanie.
- Tina!
Ten krzyk oznaczał, że Jej Wysokość Linda raczyła się obudzić i była głodna. Leniła się w łóżku
jeszcze jakiś czas, po czym wstawała, zarzucała na siebie peniuar lub afrykańskie boubou i rozciągała
się na kanapie przed telewizorem.
- Tina! Czy masz zamiar podać to śniadanie jeszcze dzisiaj?
Przynosiłam tacę, na której układałam sztućce i talerz ze spaghetti polanym sosem pomidorowym z
dodatkiem papryki, cebuli i owoców morza. Jej ulubione danie. Jednak ona w każdej chwili mogła się
rozmyślić. Po jej minie od razu wiedziałam, czy odeśle mnie do kuchni, czy nie. Jeśli patrzyła z
posępną miną i złością w oczach, wiedziałam, że za chwilę usłyszę:
- Co to ma być? I ja niby mam to zjeść?
Wtedy wracałam do kuchni, żeby przygotować coś nowego. Niekiedy mogłam liczyć na pomoc
babuni. W tym czasie Linda rozparta na kanapie czekała na nowy posiłek. Gdy się podnosiła, na
którejś z szafek zawsze znajdowała kurz i zarzucała mi, że nie posprzątałam. Wtedy wrzeszczała na
mnie, podnosiła rękę, biła, po czym wychodziła na zakupy lub spacer.
Po południu odbierałam dzieciaki ze szkoły. Po powrocie do domu pilnowałam, żeby odrobiły lekcje.
Po kolacji ubierałam je w piżamy i kładłam spać. Mój dzień się jednak nie kończył. Musiałam być do
dyspozycji Lindy i Godwina, a także ich gości, jeśli się pojawili, Godwin często zapraszał kolegów z
drużyny, a do Lindy na ploteczki wpadały przyjaciółki. Nieważne, czy była północ, czy jeszcze
pózniej. Ja zawsze musiałam być na ich zawołanie.
A śniadanie? Gdzie w tym wszystkim chwila dla siebie? Jeszcze o tym nie wspomniałam. Ponieważ
śniadania dla mnie nie było! Jadłam wtedy, gdy mogłam. Na przykład kiedy Lindy nie było w domu
lub gdy już naprawdę nie wytrzymywałam z głodu. Jadłam na stojąco, nad kuchenką gazową lub
cichutko w kąciku. Nigdy nie był to gorący posiłek. Dla mnie pozostawały resztki.
To zadziwiające, że kilka tygodni takiego sposobu życia zmieniło mnie nie do poznania. Nałożyłam
na siebie pewien rodzaj skorupy, twardego pancerza, który chronił mnie nie tylko przed uderzeniami,
lecz także przed zniewagą, upokorzeniem i poniżeniem. Nauczyłam się nie odzywać, gdy ktoś nie
pytał. Zresztą do mnie też niewiele się odzywano, raczej tylko słyszałam krzyki i rozkazy Lindy:
Zrób to!" Zrób tamto!" Całą moją odpowiedz stanowiło ciche: Dobrze, mamo".
Jedyne, do czego nie mogłam się przyzwyczaić, to zmęczenie. Brak snu dosłownie mnie zrujnował.
Bywały chwile, gdy oczy same mi się zamykały.
Mój stan zdawał się niepokoić Godwina.
Co się z tobą dzieje? zapytał pewnego dnia.
A co, tato?
Powłóczysz nogami, snujesz się po domu jak żywy trup. Jakbyś cały czas była czymś przybita i
zmęczona.
Co mogłam odpowiedzieć? Czy był aż tak ślepy, że nie widział, co działo się pod jego własnym
dachem? Nie zauważył, jak mnie traktowano od rana do wieczora? Nie domyślał się, kto budzi jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]