[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nastąpić prędzej by bullterier zostawił połeć mięsa, niż Morales pogodził się z porażką.
Wszystko byłoby w porządku, ale był ze mną Max. Szedł jakieś cztery kroki z tyłu, ukryty w
cieniu. Morales jest mniej więcej mojego wzrostu, ale waży przynajmniej sto kilo. Nie ma grama
tłuszczu. Jest urodzonym łamignatem, nie rewolwerowcem. To mu uratowało życie.
Złapał mnie za marynarkę, pchnął twarzą na ścianę, zaczął trajkotać swoją śpiewkę, że jeśli mam
przy sobie broń, to natychmiast wracam do pudła... w tym momencie go zatkało. Rzuciłem okiem
przez ramię. Max jedną ręką trzymał gliniarza za rękę, drugą miał na jego karku i wyginał go w
nieprawdopodobny sposób. Odskoczyłem od ściany i dałem Maxowi znak Puszczaj!" Morales
padł na chodnik. Pchnąłem kciukiem powietrze, zacząłem gwałtownie machać, każąc Maxowi
natychmiast znikać.
Ukląkłem obok Moralesa. Próbował złapać oddech i równocześnie lewą ręką wyciągnąć
przymocowany przy prawym boku pistolet. Prawa ręka zwisała bezużytecznie.
Pomóc panu? spytałem.
Ty skurwysynu! O mało się nie zapluł z wysiłku.
Proszę się nie denerwować. Nic panu nie jest. Wszystko w porządku.
Ale nie z tobą.
Wiem. Jestem aresztowany?
Mijali nas ludzie, ale nikt się nie zatrzymał. Spróbowałem pomóc mu wstać. W jego oczach było
coś pomiędzy wściekłością a bólem. Wściekłość zwyciężyła. Aokciem sprawnej ręki zamachnął się,
by walnąć mnie prosto w pierś. Cofnąłem się i trafił powietrze. Przestałem go podnosić, wróciłem
pod ścianę i odwróciłem się do niej twarzą. Czekałem.
Po chwili usłyszałem, jak wstaje. Napiąłem mięśnie w okolicach lędzwi. Wbił mi lufę pistoletu
dokładnie w to miejsce nad nerkami, gdzie się spodziewałem. Mimo to nie zabolało nawet odrobinę
mniej.
Do samochodu! warknął.
Szedłem pierwszy. W samochodzie nie było nikogo. Otworzył drzwi pasażera i wsiadłem.
Przyglądałem się, jak obchodzi wóz. Spluwę miał z powrotem w kaburze.
Jest pan aresztowany. Za stawianie oporu władzy. Ma pan prawo...
Proszę sobie oszczędzić wysiłku i robić tylko to, co pan musi. Doskonale pan wie, że nawet
pana nie dotknąłem.
Pan nie, ale pańscy kumple. Nieważne kto. Nie zauważyłem ich, ale pan... pan mi powie, kto
to był. Gdzie ich znajdę. Jasne?
Niczego nie widziałem. Byłem odwrócony twarzą do ściany.
A więc chce pan to rozgrywać w ten sposób?
W ogóle nie chcę tego rozgrywać. Pan czegoś ode mnie chciał. Stało się, czasami tak bywa.
Bez względu na to, co pan myśli, niczego nie planowałem.
Słyszałem o panu różne rzeczy przerwał mi Morales. Przypalił sobie papierosa, mnie nie
poczęstował. Od mojego partnera. Twierdził, że jest pan w porządku. %7łe można panu ufać.
Poszliśmy więc z panem na układ, a pan nas wydymał i zostawił z opuszczonymi spodniami.
Czy pracując w mundurze, zdarzyło się panu zdzielić kogoś w łeb pałką?
Nawet nie mruknął dostałem odpowiedz.
Co by się stało, gdyby facet miał słabą czaszkę? Gdyby umarł?
To się nie zdarza.
Chce pan powiedzieć, że jeszcze nigdy się nie zdarzyło. To pewna różnica. Ale mogłoby się
zdarzyć. Od tego, że nie chciał pan zrobić nic złego, klient nie byłby ani na jotę mniej martwy.
Chce pan powiedzieć, że to samo zdarzyło się panu z tym salonem masażu?
Nie wiem, o czym pan mówi. Chcę jedynie powiedzieć, że czasem... coś jest dokładnie
zaplanowane... a mimo to sprawa wymyka się z rąk. Wtedy należy ratować to, co się da. Starać się
przeżyć.
Dowiedzieliśmy się tego i owego. Po tym, jak przy Times Square wszystko wyleciało w
powietrze. Ten, czyje kawałki zbieraliśmy po całym placu budowy... było wydane zlecenie zabicia
go.
Nie wiem...
Jasne, nie wiesz, o czym mówię, płatny morderco. Nie myślałem, że pracuje pan po tej
stronie ulicy.
Bo nie pracuję.
Mafia wydaje zlecenie na zabicie faceta. Człowiek ginie. Wiemy, że to pańska robota i
mamy uwierzyć, że chodziło o osobiste porachunki?
Może pan myśleć, co pan zechce zawsze tak robicie.
Proszę dać nam szansę zmienić zdanie.
Mowy nie ma. Traktuje mnie pan bez przerwy jak kogoś, kim nie jestem. Macał mi pan
ciuchy i wie pan, że nie jestem żołnierzem. Nie jestem płatnym mordercą, poza tym nie jestem
idiotą.
Odkryliśmy pański związek z tym szmaciarzem, którego zdmuchnięto na placu zabaw.
Tak brzmiało oskarżenie, za które zostałem aresztowany. Jakim więc sposobem chodzę po
ulicy?
Słuchaj, wyglądam jak sędziowska ciota? Sram na fakty wystarczająco wskazujące na
popełnienie przestępstwa".
Co chce mi pan przez to powiedzieć?
Nigdy nie zostalibyśmy kumplami, Burkę, ale nie rób sobie ze mnie wroga.
Amen.
Daj mi coś.
Zapaliłem fajkę. Skorzystałem z własnych zapałek. Jego twarz powoli nabierała kolorów, ale
ramię wciąż jeszcze zwisało bezużytecznie.
Dam coś panu, Morales. Dwie rzeczy. Gratis. Po pierwsze: wasze zródło. Ten, który
przyklepał mi zabójstwo na placu zabaw, i ten, który opowiedział wam o zleceniu zabicia jakiegoś
faceta, którego znalezliście przy Times Square, to ten sam człowiek. Ten sam człowiek z mafii. Po
drugie: doskonale wiecie, że łże.
To pan tak twierdzi.
Zostaw sobie te gadki dla smarkaczy, glino. Gdybyście mu wierzyli, natychmiast byście
mnie zapudłowali. Sam pan powiedział, że nie jesteśmy kumplami. Gdyby pan uważał, że to moja
robota, gdyby pan naprawdę uważał, że wyrolowałem was z McGowanem, nie pieprzyłby pan, co
będzie, jeśli mam przy sobie broń, tylko by mi ją pan własnoręcznie podrzucił.
Skrzywił usta w uśmiechu.
Tak pan sądzi?
Tak sądzę.
Załóżmy, że ma pan rację... tylko tak załóżmy, dobrze? Co zyskuje ten, który pana
zakapował?
Skrzyżowałem ręce na piersi w ten sposób, że jeden palec wskazywał na Moralesa, drugi na moje
drzwi.
On to zrobił. Nie ja.
Wiem, ale nie szukaliśmy go. Nie był podejrzany.
Gdybyście trzymali trop, stałby się podejrzany. Niedługo zawieje tu porywisty wiatr.
Córka Torenellego?
Wyglądam jak Włoch?
Kiedy jeszcze zdawało mi się, że jest pan okay, wyglądał pan na Latynosa, ale teraz... teraz
mi się wydaje, że bardziej przypomina pan Włocha...
Nigdy nie miałem zamiaru pana urazić. Nic do pana nie mam. Chcę mieć tylko święty
spokój. Na ulicy, w więzieniu, wszędzie. Zwięty spokój. Chcę, by mnie zostawiono w spokoju.
Taka prywatność... kosztuje.
Nie mogę zapłacić tym, czego nie mam, a nigdy nic nie pożyczam.
Już jest pan coś winien.
Jeśli tak... jeśli będę miał szansę, spłacę dług. Wyrównam rachunek. Proszę popytać. Zawsze
spłacam długi.
Myślę, że zrobił pan to już przynajmniej dwa razy. Jeśli się okaże, że zrobił pan to za
pieniądze, dorwę pana. Obiecuję.
Wyrzuciłem peta przez okno.
A więc nie jestem aresztowany?
Kiedy otwierałem drzwi i wysiadałem, nie odezwał się ani słowem.
Nie śledzono mnie. Gliniarze nie mają do tego dość ludzi, a Morales i tak pracował w Wydziale
Ucieczek. Prawdopodobnie kręcił się przy ośrodku Lily i patrzył, czy gdzieś na rogu nie snuje się
któryś z zajmujących się dziećmi alfonsów, których tak nienawidzi. Kiedy mnie zobaczył, nie mógł
się powstrzymać.
Człowiek od telefonów czekał tam, gdzie obiecał. Minęliśmy się na schodach Sądu Federalnego
od strony Foley Square. Krótki uścisk dłoni i każdy z nas miał to, po co przyszedł.
Siedziałem u Mamy i kłóciłem się z Maxem na temat numeru z Moralesem. Zadzwonił telefon.
Młoda dziewczyna powiedziała Mama siadając.
Podniosłem słuchawkę.
Co jest?
To ja, Elwira. Powiedział pan, żebym dziś zadzwoniła. Obiecałam.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]