[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tym razem nadzieja go nie zawiodła. Aqbi dała popis prawdziwej sztuki kulinarnej
misy jarzyn i korzeni duszonych w piwie stanęły na matach, i choć dla Conana,
Cymmerianina, urodzonego mięso\ercy, płaskie chleby obło\one plastrami tłuszczu i
pieczonym czosnkiem lub polewka z korzonków i ziaren zbó\ nie były tym, czym mógł być
udziec barani pieczony na ro\nie, jednak jadł z apetytem, doceniając talent Aqbi, obfitość i
ró\norodność pikantnych, smacznych dań.
Przy tym ta dziwna kuchnia wzmagała pragnienie, które ugasić mogły jedynie kolejne
kubki piwa, doskonałego piwa Shanki&
Oooh& Conan rankiem przetoczył się z boku na bok na swym posłaniu, ujrzał
Isparanę i jęknął z rozpaczą, nie wiedząc, czy mu się to śni, czy te\ ogląda jakiś koszmar na
jawie.
Oto siedziała przy nim. Jej brwi były wyskubane i świeciły oliwą, usta pomalowała na
czarno, czarne kręgi wokół oczu. Olbrzymi opal zawieszony na szyi cię\ko opadał na
czerwone szaty Shanki. Połyskiwały barwnikiem paznokcie na palcach rąk i stóp.
Oooh, nieee& Kto cię przerobił na taką piękność ?
Kto cię przerobił na opoja spitego piwem, cuchnącego czosnkiem? śmiała się.
Przywleczono cię tu długo po wschodzie księ\yca, bełkotałeś, śmierdziałeś. Uff, fe!
Wyszczerzył zęby, próbując uśmiechu. Głowę miał cię\ką jak głaz. Nawet myśleć mu się
nie chciało.
Nie zabiłaś mnie.
A dlaczegó\ miałabym cię zabijać? Czyś stracił rozum?
Strona 47
Offutt Andrew - Conan i miecz skelos
Dlatego, Sparana dzwignął się na łokciu, poło\ył wielką dłoń na jej udzie przy
biodrze \e jesteśmy parą rywali, wrogami krwi! Ju\ zapomniałaś?
Nie. Ale pamiętam te\ co innego: pewien sztylet, który uratował ci \ycie. Ju\
zapomniałeś?
O, Isparana. Jestem ci wdzięczny. Bardzo. Zatem& Jesteśmy sprzymierzeńcami, czy
tak? Sprawdziłaś, czy czegoś nie zgubiłem, gdy mnie tu wlekli spitego?
Masz sztylet, masz dwa granaty uwiązane na sznurku z wielbłądziego włosia, mały
pierścionek ukryty w sakiewce i ten kawałek śmiecia na szyi, który zanieczyściłeś
wymiocinami.
Ja nie wymiotowałem oburzył się Conan, jak zrobiłby to ka\dy pijak w tej chwili, i
uśmiechnął się. A więc dobrze go przeszukała, nadzwyczaj starannie. Nie brak niczego.
A& czy znalazłaś Oko Erlika na mej skromnej osobie, nagiej i nieprzytomnej?
Drogi mój wybawco, szlachetny Conanie& Gdyby tak było, gdyby dopisało mi
szczęście, to przysięgam ci: otworzyłabym tył tego namiotu twym no\em, potem ukryłabym
nó\ w dobrej pochwie pomiędzy twymi \ebrami cuchnącymi czosnkiem, a teraz byłabym
kilka lig dalej w drodze na południe.
Ech, Sparana, Sparana! Więc to ja miałem szczęście.
Przyciągnął ją lekko do siebie. Nie broniła się. Mruknęła tylko marszcząc nosek:
Uff, piwo i czosss&
Głowa Conana cokolwiek protestowała, lecz Conan oddalił protest i kazał mu przyjść
pózniej.
11
SZPIEDZY ZAMBOULI
W mdłym świetle kaganków, uwiązane za ręce grubym szorstkim sznurem do jednej z
belek, podtrzymujących strop lochu, kołysało się nagie ciało jasnowłosej dziewczyny. Była
przytomna. Ostatkiem sił wyprę\ała palce stóp, by choć na krótką chwilę dotknąć nimi
podłogi, odpocząć, uwolnić ramiona od potwornego bólu. Czarny tłusty dym snując się pod
powałą dusił dziewczynę, jej oddech stawał się coraz bardziej chrapliwy, z kącika ust sączyła
się krew.
Jeden z dwóch stojących w cieniu pod ścianą mę\czyzn rozkazał:
W górę.
Oprawca w czarnym kapturze sięgnął do sznura. Ujął go sękatymi dłońmi. Dziewczyna
załkała, z jej piersi dobył się cichy szloch. Och, wiedziała ju\, co oznacza ten rozkaz.
Kat pociągnął za sznur. Ciało ofiary powoli sunęło ku górze, jęczała rozdzierająco. śebra
pokryte gęsto krwawymi śladami bata rozciągały się, jeszcze trochę, a udręczone ciało
popęka, stawy otworzą się uwalniając kości, \ebra przebiją jej skórę.
Człowiek w czarnym kapturze otarł pot z czoła, wprawdzie ofiara była lekka jak piórko,
smukła młodziutka dziewczyna, lecz jemu cią\ył brzuch i było tu piekielnie gorąco, i ten
duszący dym& Pociągał za sznur i zaraz popuszczał, ciało dziewczyny kołysząc się posuwało
się w górę i znów opadało w dół. Nie mogła krzyczeć. Jęczała. W końcu podciągnął ją i
zostawił wysoko pod belką. Wziął w ręce bat. Ciało kołysało się jak wahadło, gdy cios za
ciosem zostawiały kolejny krwawy ślad. Ten sam mę\czyzna spod ściany odezwał się znowu.
Mów rozkazał.
Była przytomna, usłyszała głos i w odpowiedzi za skowyczała jak zwierzę. Nie
powiedziała nic.
Nie widzę powodu, by tracić czas na chłostę. U\yj \elaza.
N nieeeee zawyła ofiara.
Oprawca popuścił nieco linę. Teraz czubki palców stóp dziewczyny były tu\ nad podłogą.
Zza pasa wydobył grubą skórzaną rękawicę, naciągnął ją na prawą dłoń. Sięgnął do \elaznego
kosza z \arem, gdzie po węglach skakały małe wesołe płomyczki. Ujął drewnianą rękojeść
\elaznego pręta. Drugi jego koniec był rozpalony do białości. Szybko, \eby po drodze \elazo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]