[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odzywa się znowu:
- Czemu mnie okłamujesz? Znamy się od dziecka. Myślisz, że nie wiem,
kiedy kręcisz?
- Jezus Maria, Meg, daj już spokój! - Macham ręką, próbując wezwać
kelnera.
- Jill, poważnie, jesteś w ciąży? - Meg wpatruje się we mnie, a jej oczy
zaczynają lśnić od łez.
- O Jezu, Meg. NIE. - Dotykam jej dłoni. - Naprawdę. Przesadzasz. Po
prostu przypadkiem trafiłam na ten głupi artykuł. -Zwracam się do Allie. -
Wiesz co, Al? Nie tylko możesz wypić czekoladę, ale zamówię ci do tego
lody z bitą śmietaną i bananami.
- EEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!! - wrzeszczy Allie, wciąż stojąc na
siedzeniu, po czym z całym impetem swojego
dwudzie-stotrzykilogramowego ciałka zeskakuje na podłogę.
- Przynajmniej banany są zdrowe - mówię, rzucając Megan spojrzenie
pełne poczucia winy.
- Hej, ja nic nie mówię. - Meg rozkłada ręce. W tym momencie zjawia się
przy nas kelner. - Jak dla mnie możesz ją rozpieszczać. Daj dziecku,
czego chce, to moje motto. Swoje na pewno będę rozpieszczać.
Gdy słyszę od niej te słowa, nagle uderza mnie gwałtowna i bezlitosna
myśl, że być może nigdy do tego nie dojdzie. %7łe o ile coś jeszcze nie
zmieniło się w tej nowej alternatywnej rzeczywistości, to lody z bitą
śmietaną, mrożona czekolada i możliwość
powiedzenia tak" albo nawet nie", nie będą częścią przyszłości Meg.
Patrzę, jak przekonuje Allie, by usiadła na miejscu, i zaczyna grać z nią w
łapki. Tym razem wiele rzeczy wygląda inaczej, pocieszam się. Może i to
się zmieni.
Pózniej, już po przejażdżce dorożką po Central Parku i gdy Allie minął
haj wywołany nadmiernym spożyciem cukru, który sprawił, że
zdemolowała mi mieszkanie w niecałe dziesięć minut, Meg i ja delikatnie
zdejmujemy jej różową sukienkę w kratkę i zsuwamy z nóg skórzane
sandałki. Kładę ją do swojego łóżka, otulam kołdrą i patrzę, jak powoli
opadają jej powieki. Wyłączam lampkę, ale ani Meg, ani ja nie
wychodzimy z pokoju. Stoimy jak zaczarowane.
- Przepraszam za wcześniej - odzywa się Megan. - Po prostu czasem mi
ciężko.
Nie odpowiadam, wsłuchana w regularny oddech Allie.
- Taka jestem na tym skupiona, wiesz? - ciągnie Meg. - Na tym, żeby
zajść w ciążę, żeby utrzymać ciążę...
Aapię ją za rękę.
- Czasami to mnie przerasta. - Głos jej się łamie. - Jakby to było moje
jedyne marzenie. Niczego innego nie chcę.
Mocno ściskam jej dłoń, pragnę bez słów powiedzieć jej, że rozumiem, że
nie jest sama.
W końcu wymykamy się z sypialni, choć wcale nie mamy na to ochoty.
Po pewnym czasie obserwowanie śpiącego dziecka, które nie jest twoje,
zaczyna wydawać się dziwne. Nawet jeśli dziecko wygląda jak aniołek. I
nawet jeśli bardzo, aż za b a r d z o , przypomina ci aniołka, którego
kiedyś miałaś, albo tego, którego rozpaczliwie pragniesz mieć.
Po wyjściu Megan układam się na (cholernej, drapiącej) sofie i zasypiam
z nadzieją, że o niczym nie będę śnić. A jednak wciąż na nowo śni mi się
Katie. Aniołek, który już nie jest mój.
ROZDZIAA 17
Parne pazdziernikowe powietrze w Miami sprawia, że mój organizm się
buntuje i pot leje się ze mnie nieprzerwanym strumieniem. Pierwsze dwa
dni niemal w całości spędzam nad hotelowym basenem, usiłując
przynieść ciału choć odrobinę ulgi. Gdy palce mam już pomarszczone jak
suszone śliwki, wychodzę z wody, opadam na leżak i sięgam po krem z
filtrem. Zawsze noszę go przy sobie.
- W o g ó l e nie masz zamiaru się opalić? - pyta Jack, odkładając książkę
na stolik ustawiony między naszymi leżakami.
- Oczywiście, że nie! - Marszcząc brwi, zawzięcie nacieram ramiona
kremem.
- Ale... przecież lubisz się opalać - mówi, gdy przewracam się na brzuch i
podaję mu buteleczkę, by nasmarował mi plecy. -Między innymi dlatego
wybrałem Miami.
- Słońce jest strasznie szkodliwe! - wołam, sięgając po płócienny
kapelusz, który średnicą przerasta arbuza. To prawda, z czasopism, które
studiowałam w moim dawnym życiu, dowiedziałam się wszystkiego, co
można wiedzieć na ten temat. Zmarszczki. Czerniak! Przerzucałam
kolejne strony, po czym wytrwale badałam każdy pieprzyk, za pomocą
lusterka oglądałam nawet te na
plecach i porównywałam je z koszmarnymi, przerażającymi zdjęciami,
którymi zilustrowane były artykuły. Katie za każdym razem opuszczała
dom wysmarowana przynajmniej kremem z faktorem 50. Nawet gdy
padało. Ostrożności nigdy za wiele" - taki cytat z szanowanego
profesora Uniwersytetu Stanforda widniał w ostatnim artykule, który
przeczytałam w Allure".
- Hm, jak chcesz - odpowiada Jack z wahaniem, wciąż nacierając mi
plecy. - Tylko że całe zeszłe lato spędziłaś, wygrzewając się w parku. -
Nawet mi nie przypominaj!, myślę. Dreszcz mnie przechodzi na
wspomnienie tego, co sobie robiłam przez te wszystkie lata.
Odwracam się od niego, wciskam twarz w leżak i stękam coś w
odpowiedzi. Jego palce powoli zsuwają mi się z ramion pod pachy i po
chwili czuję je na piersiach.
- Nie teraz! - próbuję zachować powagę, ale nie mogę się powstrzymać od
chichotu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]