[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Skrzynki pocztowe w tamtych rewirach opróżnia się po raz ostatni o godzinie
dwudziestej trzeciej - rzekł komisarz irytująco powoli. - A zatem pani Skrof w żadnym
wypadku nie mogła nadać tego listu osobiście. Zrobił to morderca.
- Mustapaa zobaczył na stole gotowy list, był zaadresowany do niego, więc zabrał go
ze sobą i nadał na poczcie, aby zmylić trop - cierpliwie powtórzyłem swoją wersję. Po raz
pierwszy zaświtała mi w głowie myśl, że mózg starego Palmu mimo wszystko jest trochę...
ospały.
Szliśmy w milczeniu. Palmu znów rzucił mi spode łba nadzwyczaj osobliwe
spojrzenie.
- Chyba zapomniałem ci wczoraj powiedzieć - odezwał się bardzo łagodnie - że ten
sam prywatny detektyw, który przez cały dzień poprzedzający noc zbrodni nie odstępował
kaznodziei na krok, śledził go również wieczorem, kiedy Mustapaa po nieudanej próbie
rozmówienia się z panią Skrof wrócił do siebie. Mniej więcej kwadrans po dziesiątej pan
kaznodzieja ponownie pokazał się na ulicy i poszedł do skrzynki pocztowej z jakimś listem,
co nam zresztą pózniej sam z tak rozbrajającą szczerością wyjawił. Następnie wrócił do klatki
i pojechał windą do znanej nam już kobiety. Detektyw potwierdził, że Mustapaa przebywał u
niej aż do wpół do drugiej w nocy, kiedy to, lekko trącony czymś mocniejszym, w
doskonałym nastroju zszedł do siebie na parter.
- Ale to przecież niemożliwe - wyjąkałem.
Nagle wszystko mi się zawaliło.
- Traf chciał, że alibi pana kaznodziei Mustapaa jest prawdziwe -podjął Palmu
spokojnie i rzeczowo. - A zatem nasuwa się logiczny wniosek, że morderca znalazł u pani
Skrof list zaadresowany do pana Mustapaa, który zniszczył. Kopertę natomiast zachował i
wsadził do niej gruby plik banknotów wyjęty z szuflady biurka, po czym wysłał grzecznie
pieniądze panu kaznodziei. Pewnie potrafisz sobie wyobrazić, jak ten się musiał zdziwić,
kiedy rano z okienka pocztowego w drzwiach spadła mu na dywan z tłustym pomlaskiem
koperta pełna tysiącmarkowych banknotów. To całkiem gruby plik, ale morderca był
przewidujący - opatrzył kopertę wystarczającą liczbą znaczków i pan kaznodzieja nie musiał
dopłacać listonoszowi ani grosza.
- I twierdzisz, że to wszystko tak się właśnie odbyło? - zapytałem z niedowierzaniem.
- Niestety - potwierdził Palmu z niezmąconym spokojem. Ja na jego miejscu rwałbym
włosy z głowy i pienił się z wściekłości. - Mustapaa zwąchał, że coś jest nie tak, i rano wybrał
się z wizytą do pani Skrof. Ale ponieważ w nocy oddawał się intensywnym ćwiczeniom
duchowym, przeto trochę zaspał, no i przegapił początek zabawy. Miał jednak cholerny fart i
dzięki twojej niewiarygodnej głupocie i niedbalstwu zdołał wydostać swój list ze skrzynki w
drzwiach i dać nogę, by w spokoju przemyśleć sprawę. Oczywiście od razu zrozumiał, że to
morderca musiał mu wysłać pieniądze. Pani Skrof nigdy by tego nie zrobiła. Dlatego
wiedział, że została zamordowana. Ale tak się nieprzyjemnie złożyło, że kobieta podjęła te
pieniądze z banku, gdzie wypłacono jej całą sumę w nowych tysiącmarkowych banknotach o
kolejnych numerach. Wprowadzenie takich pieniędzy w obieg bez żadnych wyjaśnień byłoby
zbyt niebezpieczne, ponieważ numery na banknotach szybko doprowadziłyby nas do tego, kto
nimi płacił. No więc pan kaznodzieja miał naprawdę twardy orzech do zgryzienia i szczerze
mu współczuję. W końcu jednak wysmażył całkiem wiarygodną historyjkę i z miną
niewiniątka przyszedł nam ją zaserwować. Najbardziej pomogło mu to, że kiedy wieczorem
wracał z ostatniego, nieudanego spotkania z panią Skrof, w wejściu do klatki schodowej
minął się z panią Hallamaa. W ogóle trochę za bardzo mu szczęście sprzyjało, jak niestety
bardzo wielu złym ludziom. Jednak na wszelki wypadek zachował tę kopertę, choć i on był
przekonany, że charakter pisma pani Skrof podrobił morderca. Miała stanowić niejako dowód
jego niewinności. Szczęście sprzyja mu tak bardzo, że pieniądze faktycznie będą jego dopóty,
dopóki nie udowodnimy, że to nie pani Skrof mu je wysłała. A bardzo ich teraz potrzebuje, bo
po zeznaniach owego prywatnego detektywa pana Mustapaa wyrzucono właśnie ze
Zgromadzenia Betlejem za złe prowadzenie się. Wczoraj wieczorem odbyło się nadzwyczajne
posiedzenie zarządu.
- Chociaż coś dobrego z tej całej historii - skwitowałem zgnębiony.
- Wydaje się, że w łonie zgromadzenia już od pewnego czasu toczyła się walka o
władzę - stwierdził świątobliwie Palmu. - Na horyzoncie pojawił się nowy kaznodzieja w
luksusowej oprawie i betlejemowcy wychwalali go na wyścigi, jeden przez drugiego. Pani
Skrof była jedną z ostatnich popleczniczek pana Mustapaa, lecz w końcu ona również
przejrzała na oczy. Cała ta sprawa tak diabelnie jej obmierzła, że postanowiła się wycofać z
tego bałaganu. Ja zresztą też nie darzę wielką sympatią neofitów i świętoszków.
Spodziewał się pewnie, że o coś zapytam, jednak byłem tak rozgoryczony, że
przyszłość Zgromadzenia Betlejem nie interesowała mnie ani trochę. Palmu podjął więc po
chwili, jak gdyby mówił do siebie:
- Dziś wcześnie rano spotkałem się z tymczasowym prezesem zgromadzenia. Niemal
podniosłem go z klęcznika. Szkoda, że nie widziałeś jego miny, kiedy mu powiedziałem, jak
wielką głupotę zrobili, że potwierdzili alibi pana Mustapaa w najmniej stosownym momencie.
Teraz pan kaznodzieja straci wyłącznie dobrze płatną posadę, gdyby jednak ten ich przeklęty
tajniak nie łaził za nim jak cień, nie ulega wątpliwości, że Mustapaa dostałby najmniej
dziesięć lat liczenia cegieł w ścianie celi. A ja już postarałbym się o to, aby mu w twierdzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]