[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie wróci wcześniej niż za dwie godziny.
Otoczyła ramionami szyję księcia, przyciągając jego głowę ku swojej, a
usta, gorące i pożądliwe, znalazły się na jego wargach...
Znacznie pózniej, gdy książę poprawiał włosy przed lustrem wiszącym nad
kominkiem, zapytała miękkim głosem:
- Kiedy znów cię zobaczę?
- Przede wszystkim jutro rano jadę do Ollertón - odrzekł książę - a w piątek
wydaję przyjęcie.
- Przyjęcie? - powtórzyła lady Blankley. - I nie zaprosiłeś mnie.
Książę potrząsnął głową.
- To nie jest przyjęcie w twoim stylu, Elaine, gospodynią będzie moja
matka.
- To nie przeszkodziłoby nam być razem, gdybym była twoim gościem.
Książę uświadomił sobie, że popełnił błąd, wspominając o tych planach,
ponieważ Elaine była ostatnią osobą, której obecności pragnął na owym
szczególnym przyjęciu, podczas którego zamierzał wybrać sobie przyszłą
żonę.
Była piękna, trudno temu zaprzeczyć. Zawsze jednak miał wrażenie, że
pragnie od niego więcej niż gotów był jej ofiarować. Chociaż ich pełne żaru
miłosne pieszczoty w pewien sposób były nader satysfakcjonujące,
niezmiennie czuł się po nich rozczarowany, czego nie umiał sobie
wytłumaczyć.
- Czego jeszcze mogę chcieć? - zadawał sobie pytanie. - Czego szukam?
Gdy zaczynał uwodzić Elaine Blankley, lub raczej gdy ona uwodziła jego,
myślał, że ta kobieta uosabia wszystko, czego mężczyzna mógłby pragnąć.
Była piękna, dowcipna i miała w sobie tę nienaganną perfekcję, której książę
zawsze poszukiwał. Nawet przez swoje rywalki uważana była za najlepiej
ubraną kobietę w Londynie. Podobno, gdy książę Walii był w gniewnym
nastroju, potrafiła go oczarować i poprawić mu humor szybciej niż
ktokolwiek inny.
Gdy książę kochał się z Elaine Blankley, jakiś szalony, prymitywny
płomień pojawiał się pod tą kontrolowaną, ucywilizowaną maską na twarzy,
którą ukazywała światu, i ten płomień go ogarniał, wywołując w nich obojgu
pasję i namiętność, jakiej nie znał wcześniej.
A jednak teraz książę stwierdził, że czegoś mu w tym brakowało. Czego -
nie miał pojęcia. Wiedział jedynie, że z jakiegoś powodu, którego nie umiał
określić, był zadowolony z jutrzejszego wyjazdu do Ollerton i z ewentualnego
spotkania się znów z Elaine nie wcześniej niż za dziesięć dni.
Przestał przyglądać się swemu odbiciu w lustrze i odwrócił się, by spojrzeć
na Elaine. Miała w sobie koci wdzięk, który doceniał i zdawał sobie sprawę,
że sposób, w jaki ułożyła się na sofie, był rozmyślnie prowokujący.
- Sprawiłeś, że byłam bardzo szczęśliwa, Kerne - rzekła miękko.
- To właśnie zamierzałem powiedzieć tobie, Elaine.
Wyciągnęła rękę, a gdy ją ujął, jej palce zacisnęły się na jego dłoni.
- Przyjedz znów bardzo, bardzo prędko - powiedziała. - Wiesz, jak za tobą
tęsknię.
- Mnie też będzie ciebie brak - odrzekł, bo tego właśnie od niego
oczekiwano, lecz te słowa nie wyrażały prawdy.
Skierował się ku drzwiom, podniósł cylinder i laskę, i nic już nie mówiąc
opuścił pokój. Gdy schodził po szerokich schodach do holu, w którym krążyli
lokaje w liberiach Blankleyów, zadał sobie pytanie, czy jeszcze kiedykolwiek
odwiedzi ten dom.
Następnego ranka, powożąc końmi, gdyż podróż do Ollertón była zbyt
krótka, by usprawiedliwić skorzystanie z jego prywatnego pociągu, a także
dlatego, że wolał świeże powietrze, książę Ollertón rozmyślał nie o lady
Blankley, lecz o swoim przyjęciu. Otrzymał właśnie list od matki, w którym
donosiła, co nie było dla niego niespodzianką, że wszystkie osoby, do których
napisała, przyjęły jej zaproszenie.
Młode dziewczęta, które miały przyjechać, to lady Millicent Clyde, córka
hrabiego i hrabiny Clydeshire, wielmożna Alice Down, córka lorda i lady
Downham i lady Rosemary, którą już zdążył poznać, córka markiza i markizy
Doncaster. Księżna pisała: Skoro znasz lady Rosemary, być może podjąłeś juz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]