[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wienie duszy swego syna? Z Twojej przecież łaski była ta-
ka, jaka była. Nie mogłeś jej, Panie, odmówić pomocy.
Byłeś przy niej, przyjmowałeś jej prośby i spełniałeś je
w takiej kolejności i w takich porach, jak to z góry posta-
nowiłeś. Na pewno nie zwodziłeś jej w udzielanych widze-
niach i odpowiedziach, tych, o których wspominałem, i in-
nych, które pominąłem. Wszystkie zachowywała wiernie w
sercu. I w modlitwach stawiała Ci przed oczy owe znaki,
jakby to były Twoje podpisy. Ponieważ miłosierdzie Two-
je trwa na wieki, raczysz przez swe obietnice stawać się
dłużnikiem tych, którym wszystkie ich długi odpuszczasz.
10. Podzwignąłeś mnie więc z choroby, przywróciłeś sy-
nowi Twej służebnicy zdrowie ciała, abyś pózniej mógł go
obdarzyć lepszym i pewniejszym uzdrowieniem.
Także w Rzymie, jak przedtem w Kartaginie, obracałem
się w kręgach  świętych", ludzi, którzy sami dali się oszu-
kać i innych oszukiwali. Stykałem się nie tylko ze  słu-
chaczami"  właśnie w domu jednego z nich przebyłem
chorobę i powróciłem do zdrowia  lecz także z tymi,
których nazywają "wybranymi". Ciągle trwałem w mnie- maniu, że to nie my grzeszymy, lecz
grzeszy w nas jakaś
obca nam natura. Dogodne było dla mej pychy to przeko-
nanie, że nie ciąży na mnie żadna wina i że wtedy, gdy
coś złego uczyniłem, nie muszę się z tego spowiadać 
prosząc, abyś uzdrowił duszę moją, bom zgrzeszył przeciw
Tobie. Wolałem ją usprawiedliwiać, a oskarżać coś innego,
co było ze mną, a mną nie było. W rzeczywistości to wszy-
stko należało całkowicie do mnie i tylko moja bezbożność
dokonywała takiego podziału i przeciwstawiała jedną część
mego  ja" drugiej części. Grzech mój był tym trudniejszy
do uleczenia, że nie uważałem siebie za grzesznika. Prze-
klęta to była niegodziwość: wolałem Ciebie, Boże wszech-
mogący, pokonać ku mej zgubie niż pozwolić, żebyś Ty
mnie pokonał ku mojemu zbawieniu.
Jeszcze nie postawiłeś straży przy ustach moich, wrota-
mi mocnymi nie obwarowałeś warg moich, aby nie nachy-
lało się serce ku słowom złowrogim, ku usprawiedliwianiu
grzechów wespół z ludzmi czyniącymi nieprawość.8 Dlatego
też nadal miałem konszachty z  wybranymi" sekty mani-
chejskiej. Ale już straciłem nadzieję, żebym mógł coś wię-
cej skorzystać z jej fałszywej doktryny, i traktowałem ją
z coraz większą obojętnością i niedbałością, postanowiw-
szy zadowalać się nią tylko dopóty, dopóki nie znajdę cze-
goś lepszego. Przyszło mi też wtedy do głowy, że najroz-
sądniejsi ze wszystkich filozofów są tak zwani akademicy.
Uznali oni, że o wszystkim należy wątpić i że człowiek nie
jest zdolny do poznania czegokolwiek w sposób pewny.
Takie jest powszechne wyobrażenie o ich poglądach i mnie
też wydało się niewątpliwe, że tak właśnie myślą; ale jesz-
cze nie rozumiałem wtedy sensu ich nauki.
Jednocześnie nie zawahałem się przed tym, żeby mojego
gospodarza odwodzić od nadmiernego zaufania do baśni
wypełniających książki manichejskie. Nadal jednak pozo-
stawałem w bliższych stosunkach z manichejczykami niż
8 Por. Ps 140, 3 4. z ludzmi spoza tej sekty. Wprawdzie nie broniłem już jej
z dawnym zapałem, ale bliska zażyłość z jej wyznawcami 
Rzym kryje wielką ich liczbę  osłabiała we mnie chęć
do szukania innej wiary, zwłaszcza że zwątpiłem w moż-
ność znalezienia prawdy w Twoim Kościele, Panie nieba
i ziemi, Stwórco wszystkich rzeczy widzialnych i niewi-
dzialnych. To oni mnie odciągnęli od Kościoła. A bardzo
też się wzdragałem przed wierzeniem w to, że masz kształt
ciała ludzkiego, ograniczony zarysami takich członków, ja-
kie my mamy. Ilekroć zaś myślałem o Bogu moim, nie
umiałem inaczej Go sobie wyobrazić niż jako masę mate-
rialną; nie mogłem bowiem pojąć istnienia czegokolwiek
innego. Była to najważniejsza i właściwie niemal jedyna
przyczyna tego, że ciągle się nie mogłem uwolnić od błę-
dów.
Także zło uważałem za substancję: za olbrzymią, bez-
kształtną, wstrętną masę materii, która mogła mieć postać
stałą  wtedy manichejczycy nazywali ją ziemią  albo
rozrzedzoną i ulotną, jak powietrze. Według ich wyobra-
żeń zło w tej drugiej postaci jest złowrogą myślą przeni-
kającą ziemię. A ponieważ nawet ta odrobina pobożności,
jaka była we mnie, uniemożliwiała mi przyjęcie mniema-
nia, jakoby Bóg stworzyć mógł jakąkolwiek naturę złą,
wyobrażałem sobie, że przeciwstawiają się sobie nawzajem
dwie masy materii, przy czym obie są nieskończone, lecz
zła w mniejszym, a dobra w większym stopniu. Z tej fa-
talnej pomyłki wynikały wszystkie dalsze bluzniercze wie-
rzenia. Ilekroć usiłowałem wrócić do wiary katolickiej,
umysł mój się przed tym wzdragał, gdyż pojmował tę
wiarę w sposób wypaczony. Teorie moje zmuszały mnie
do uznawania, że jesteś skończony tylko pod jednym wzglę-
dem, mianowicie w takim stopniu, w jakim masa zła zdol-
na jest do przeciwstawiania się Tobie. O Boże mój, któ-
rego miłosierną opiekę wspominam teraz przed Tobą! Sko-
ro uważałem, że pod każdym innym względem jesteś nie-
skończony, wydawało mi się to pobożniejszym wierzeniem niż uznanie, że pod każdym względem
ograniczają Cię za-
rysy ludzkiego ciała. Wolałem wierzyć, że nie stworzyłeś
żadnego zła, niż przyjąć, że zło w takiej postaci, jak je [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •